Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#39313

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak wspominałem, zdarzyło mi się pracować jako konduktor.
Ponieważ były to kuszetki i wagony sypialne, a więc nieco droższa opcja, piekielnych ludzi nie spotykało się za często, jeździli głównie emeryci, rodziny z dziećmi albo "byznesmeni", ogólnie element niekonfliktowy (nie licząc emerytów, rodzin z dziećmi czy "byznesmenów". :P
Ale raz jeden się zdarzyło.

Katowice. Jadę jako ostatni wagon w składzie, więc na peronie widzę z daleka kto zmierza do mnie. Idą. Trzech. Rozmiarów takich, że zacząłem się zastanawiać jakim cudem zmieszczą się w drzwiach, bo że zmieszczą się na łóżkach, to nawet się nie łudziłem. Woń wódeczki (co to nigdy nikomu jeszcze nie zaszkodziła, jak mawia Andrzej Grabowski) wyprzedza ich co najmniej o 20 metrów. Gwara konkretna, chłopcy odkarmieni, chluba i duma swych matek, ale szybko udaje się dojść do porozumienia: okazuje się, że panowie lat 30, ale studiować postanowili dokładnie i z namaszczeniem, jako i ja, więc wciąż status studenta przysługuje. Wiadomo, student ze studentem zawsze się dogada. ;)

Niestety, panowie zrobieni konkretnie, przepisu o niewpuszczaniu takowych brak, a i w plecakach u chłopaków coś pobrzękuje. Szybko zostałem szefuniem, kierownikiem i kolegą. Nie powiem, wzbudzili moją sympatię, natomiast mieli dziwną tendencję do niedogadywania się z resztą pasażerów. Otóż rodziny z dziećmi, starsze panie i "byznesmeny" jakoś nie do końca podzielali entuzjazm dwumetrowych, wytatuowanych, łysych Ślązaków w temacie integracji. O 3 w nocy. Zupełnie nie rozumiem...
Po kolejnej skardze, chcąc nie chcąc, musiałem się wybrać na wycieczkę na początek składu, do kierownika pociągu i zgłosić problem. Kierownikiem zwykle jest były konduktor, zawsze biorący stronę pracowników, więc bez większych ceregieli obiecał SOKi-stów na następnej stacji.

Muszę się Wam przyznać, chociaż oczywiście generalizuję, że jak szanuję policję, wojsko, strażaków, a ratownikom medycznym najchętniej całowałbym rękę przy spotkaniu, tak straży miejskiej i SOK-istów nie znoszę. Po prostu nigdy nie widziałem skutecznej i pożytecznej pracy w wykonaniu tych ludzi.

No i niestety, nie pomyliłem się. Ładuje mi się na wagon dwójka SOK-istów. Dziewczyna z blond warkoczem i chłopaczek, na oko lat 25 i wagi około 60 kilogramów, licząc z mundurem i czapką. Na twarzach miny pt. "przegraliśmy życie". Miałem lekkie obiekcje, czy uda im się nakłonić moją Świętą Trójcę do opuszczenia pociągu, ale nie zdążyłem ich zweryfikować, bo po wskazaniu palcem klientów, wspomniana dwójka interwencyjna przypomniała sobie w trybie natychmiastowym, że muszą coś pilnie zrobić na peronie (może żelazka z prądu nie odpięli), po czym wyparowali i nigdy więcej nie wrócili.

Sytuacja patowa, bez zmian, z tym że na następnej stacji kierownik pociągu obiecał dostarczyć policję. Wysiadam z wagonu, bo mam przyjąć czterech pasażerów, więc czekam na peronie. I nagle widzę koszmar. Idzie do mnie 4 łysych kolesi, każdy wielkości małego samochodu, glany, bojówki, z mojej perspektywy dramat, jeszcze brakowało tej czwórki do moich Ślązaków, naprawdę. Przekląłem moment, w którym zdecydowałem się na pracę na kolei, uznałem, że gorzej już nie będzie no i staję z miną jamnika na paradzie w Krakowie przed nadchodzącymi. Pierwszy z idących, typ taki, że na jego widok przeszlibyście na drugą stronę ulicy, co nie zdałoby się na wiele, bo przy jego szerokości, na drugiej stronie ulicy też by był, podchodzi i mówi:
- Aspirant Lucyfer Piekielny. My po tą trójkę, co burdel robią...

Chłopcy z Katowic uratowali nieco publiczną opinię o studentach i wykazali się zdrowym rozsądkiem. Wyszli (wypadli w podskokach, będąc szczerym) z wagonu po 15 sekundach, bez słowa skargi.
Po wszystkim szef gliniarzy zagaduje, że wyglądałem trochę kiepsko jak ich przyjmowałem na tym peronie. Odpowiadam, że wziąłem ich za innych, że pomyłka, bo oni w cywilu i w ogóle. Na co jeden z nich wybucha śmiechem:
- Bo jeszcze takiej kamizelki nie wymyślili, coby na Grzesia weszła!

Istotnie, Grzesiu w kwestii wymiarów grał w lidze z orkami w ciąży i młodymi waleniami. Do wagonu gość nie wsiadał, korytarz dlań za wąski, okna by powybijał przy obrocie, po co to komu. Żarcik musiał być oklepany, Grześ się nie odezwał, wyraźnie znudzony, ale jeden z przechodzących koło mnie policjantów rzecze:
- Wymyślili, wymyślili. Nazywają to czołgiem, Grześ to na siebie zakłada, tylko głowa i nogi mu wystają, ale narzeka, że rąk nie ma jak wystawić i cukierków wpier***ać nie może...

Jeśli śmiech można wyrażać w odległościach, to śmiałem się 200km.

PKP

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1127 (1217)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…