Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#39933

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tegoroczna majówka. Właśnie mijało 5 lat od matury, więc parę osób postanowiło zrobić spotkanie byłej klasy.
Zorganizowaliśmy ognisko, ogólnie miła atmosfera, każdy rozmawiał z każdym co tam słychać, co się zrobiło w te 5 lat, wiadomo, standardowa gadka.
Kilka godzin po rozpoczęciu spotkania, na miejsce ogniska przyjeżdża audi na warszawskich numerach (ważne: moje liceum było w mieście wojewódzkim, ale nie w Warszawie). Wsiada kolega i krzyczy:

- No k..., co za zadupie! Który d... wybrał takie miejsce. Mój GPS nawet nie wiedział, gdzie to jest.

Kolega ubrany w markowe ciuchy, z kieszeni marynarki wyjmuje OKULARY PRZECWSŁONECZNE (dodam, że nikt normalny nie organizuje ogniska o 13, w samo słońce; dochodziła 23, więc było ciemno, ale kumpel lubi lans to ray bany musiał pokazać).
Wszyscy go zlali i impreza trwała dalej.

Kumpel podchodził tylko do osób, które studiowały/pracowały w Warszawie, nawet jeśli ktoś do niego zagadał, a np. studiował w moim rodzinnym mieście, to kumpel się odwracał i bez słowa zmieniał towarzystwo.
Nadeszła moja kolej. Podszedł do mnie, zagadał co słychać i jak po studiach. Oczywiście nie słuchał mojej odpowiedzi i wszedł mi po kilku chwilach w słowo mówiąc:

- Ja to robię w korporacji. To inne życie, nie to co wy tutaj (zaakcentowane, jakby wszyscy dokoła siedzieli pod budką z piwem bez aspiracji). Codziennie lunche, integracja w normalnych warunkach (czytaj spa *****). Mam nawet swoją wizytówkę (Jan Kowalski, jedna z firm doradczych, ale nie była to wizytówka z tej firmy, musiał sam sobie ją zrobić, w dodatku wpisał stanowisko o 10 szczebli wyższe, ale skąd o tym wiem będzie dalej). Ale teraz to chcą mnie w banku, także chyba będę zmieniał pracę.

Dalsza część opowieści dzieje się 2 tygodnie po spotkaniu. Mój ówczesny narzeczony (obecnie mąż), szukał asystenta. Oboje pracujemy w tym samym miejscu, mąż jest dyrektorem finansowym w banku, a ja pracuję w marketingu, miałam mu pomóc w rekrutacji, czyli miałam zająć się tym, co robię na co dzień.
Przeglądam CV i nie dowierzam - aplikacja kolegi-lansiarza z liceum.
Ale bez uprzedzeń podchodzę do pracy. Wchodzi (K)olega:

- O, siema, a ty tutaj? Nie masz szans, ja wykoszę konkurencję (oczywiście pominął mojego narzeczonego, nie przedstawił się wchodząc, bez dzień dobry).
Narzeczony:
- Witam pana. Jan Iksiński, dyrektor finansowy banku X. Wraz z Panią Miy, dyrektorem marketingu przeprowadzamy rekrutację na stanowisko asystenta.
Koledze opadła szczęka, oczy jak pięciozłotówki.

A teraz smaczki z CV:
- Wcale nie był zastępcą dyrektora departamentu audytu, jak twierdził w rozmowie, był tam na trzymiesięcznym stażu.
- W cv znał angielski, francuski i włoski, w praktyce angielski.
- Wykształcenie: dwa semestry zarządzania. Na pytanie, dlaczego w cv jest napisane, że ma dyplom SGH, odpowiedział, że to dobrze wygląda w oczach pracodawcy, a inaczej nikt by go nie zaprosił na rozmowę, ale on oczywiście udowodni, że ma rozległą i praktyczną wiedzę.
- Gdy narzeczony zapytał go o oczekiwania finansowe, kolega powiedział (dosłownie): "poniżej dyszki to mi się nie opłaca nawet samochodu odpalać".

Podziękowaliśmy sobie, pożegnaliśmy się. Nie zdążyłam wrócić do domu, a już telefon:

- Byłem świetny, co? A ty czemu nie powiedziałaś, że tam pracujesz? Załatw mi tę robotkę, co? Tylko za konkretnaą kaskę. A w ogóle co ty się znasz na marketingu, co?
- Wiesz, kolego, raczej nie masz co liczyć, bo pozostali kandydaci mieli minimum tytuł magistra i dwa języki opanowane biegle. Poza tym, 10 tysięcy to trochę za dużo, jak na wypłatę dla osoby bez doświadczenia. Poszukaj gdzieś indziej.
- Myślałem, że mi załatwisz robotę, dla ciebie żaden problem. Ale jeszcze będziecie mnie błagać o to, żebym dla was pracował.

Warszawa

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1010 (1072)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…