Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#40026

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja babcia zawsze mawiała, że o zmarłych i rodzinie źle się nie mówi.
Jednak jak tu nie mówić źle, skoro na samo wspomnienie o niektórych jej członkach nóż w kieszeni się otwiera?

Z kilku powodów mieszkanie w domu rodzinnym stało się dla mnie nie do zniesienia. Po sporządzeniu tabelki ze wszystkimi „za” oraz „przeciw” zapadła decyzja: wyprowadzam się.
Pozostała do ustalenia tylko jedna kwestia: znaleźć mieszkanie w rodzinnym mieście gdzie pracuję
i dojeżdżać do miasta stołecznego gdzie po roku przerwy postanowiłam kontynuować edukację czy też wyprowadzić się do Warszawy i dojeżdżać do pracy do miasta macierzystego.

Postanowiłam w tej kwestii poradzić się rodzicielki więc przy śniadaniu poruszyłam tę kwestię. Pech chciał, że akurat do kuchni weszła moja bratowa i przyłączyła się do rozmowy. Rozpływała się jak ona mi zazdrości że będę mieszkała sama, że też chciałaby mieć swoje własne gniazdko, tylko dla niej i dla mojego brata.
Wrodzona złośliwość podpowiadała mi abym zasugerowała, że może gdyby poszła do pracy i zaczęła zarabiać stać by ich było na wynajem mieszkania i że o takich rzeczach mogli myśleć, zanim zdecydowali się wziąć ślub. Zmilczałam jednak by uniknąć kolejnej awantury.
Oczywiście ona bardzo chętnie mi pomoże wybrać odpowiednie mieszkanie, w końcu planuje zostać projektantką wnętrz. Podziękowałam za pomoc, dam sobie radę sama. Nowy rodzinny nabytek jakby niepocieszony ale uniosła się dumą, prychnęła tylko i poszła.

Nadszedł w końcu ten dzień gdy zapadła kolejna decyzja: poszukam czegoś w moim mieście, na zajęcia będę dojeżdżała. Wychodząc rano z domu krzyknęłam tylko do mamy, że idę do pracy a później oglądać mieszkanie więc będę późno. No cóż... mieszkanie okazało się elegancką katastrofą budowlaną więc do domu powróciłam raczej w kiepskim humorze.

Humoru nie poprawił mi także widok, który zastałam po otworzeniu drzwi do swojego pokoju.
Na podłodze pod ścianą stała masa kartonów z moimi rzeczami. Nie żeby posegregowane czy coś... powrzucane jak leci: ubrania razem z książkami oraz delikatnie cieknącym balsamem, obraz obok drukarki i pościeli. Na fioletowej do dzisiejszego ranka ścianie trzy paski innych farb: czerwonej, niebieskiej oraz zielonej. Czarną farbą na jednej ze ścian został także wyrysowany kontur drzwi.

Moja myśl owej chwili była tylko jedna: Nie, kur**, to się nie dzieje naprawdę.
Takiej awantury jaką zrobiłam bratu i jego żonie ten dom nie zaznał zapewne od czasu jego wybudowania.
Przeprosili? Przyznali, że się trochę zagalopowali? Skąd.
Młodszy brat rzucał się tylko, że mam się jak najszybciej wyprowadzić bo oni chcą sobie zrobić z mojego pokoju sypialnię i mają już plan jak to wszystko urządzić a ekipa do wyburzenia kawałka ściany umówiona jest na przyszły tydzień.
Bratowa natomiast obraziła się na mnie bo jestem niewdzięczna. Oni odwalili za mnie tyle roboty z pakowaniem że powinnam im jeszcze za to zapłacić.

UPDATE: Od wczoraj jestem już w swoim nowym mieszkaniu. Przed chwilą przeprowadziłam rozmowę telefoniczną z rodzicielką. Była bardzo zdziwiona kiedy dzisiejszego ranka do drzwi zapukała wynajęta przez mojego brata firma, która miała zburzyć ścianę. Jak się okazało ani brat ani jego żona nie raczyli nawet zapytać właścicieli domu (mojej mamy oraz jej męża) o pozwolenie na przeprowadzenie tego typu "remontu". Fachmani zostali odprawieni z kwitkiem.

No cóż... ja na miejscu rodzicielki wykopałabym na zbity pysk braciszka z żonką. Byli na tyle dorośli aby wziąć ślub nie mając nawet wystarczających środków do życia, niech będą na tyle dorośli by sobie radzić sami.

Rodzinnie

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 988 (1036)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…