Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#40134

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jaki jest NFZ i cały system leczenia pacjentów chyba każdy wie. Cóż, ja też wiem i wiedziałam. Ostatnie przeżycia ze wspomnianą instytucją polegały na grze logiczno-przygodowej, zwanej przeze mnie roboczo "Czy to rak, czy nie rak?". A zaczęło się dość niewinnie.

Jakiś czas temu przy kąpieli wyczułam w jednej z piersi guzek. Nigdy się sama regularnie nie badałam (kobiety powinny co miesiąc samodzielnie badać piersi w ramach profilaktyki raka tej części ciała) i przyznam, że przeraziłam się wtedy nie na żarty. Poprosiłam ukochanego coby dla pewności wymacał, czy czuje to co ja wyczuwam (Panowie! Wy też możecie badać swoje partnerki! Badanie jest przyjemne dla Was i praktyczne dla Waszych Pań :)) Partner potwierdził i przeraził się chyba jeszcze bardziej niż ja. Nie płacz laska - powtarzałam w myślach - bo facet ci się też poryczy i dopiero będzie niewesoło. Powiedziałam tylko, że nie ma sensu przejmować się na zapas, trzeba iść do lekarza i przekonać się co to może być.

W następnym tygodniu wybrałam się do swojej pani ginekolog. Poszłam. prywatnie, bo nie chciałam czekać na wizytę i uważałam, że im prędzej tym lepiej. Dowiedziałam się, że jest guz. Może to być rak, albo w lepszym przypadku włókniak. Lekarka wypisała mi skierowanie do Poradni Chorób Sutka z prośbą o diagnozę i dalsze leczenie.

W poradni zarejestrowałam się na wizytę, która miała mieć miejsce za dwa miesiące. Przez cały ten czas w mojej głowie kłębiły się różne myśli. Chcąc nie chcąc, myśl pt. "umrę" pojawiała się nader często, taki psikus płatała mi moja psychika. Nadszedł czas wizyty w poradni. Cała zestresowana tym co usłyszę w trakcie wizyty udałam się najpierw do rejestracji, aby potwierdzić przybycie, okazać skierowanie i RMUA. Pokazuję Pani za ladą dokumenty i słyszę takie oto pytanie:

- A pani to skierowanie ma od prywatnego lekarza?
Oho, coś nie gra...
- Tak. - odpowiadam - A dlaczego pani pyta?
- Bo my nie możemy przyjąć pani ze skierowaniem z prywatnego gabinetu. - oznajmia rejestratorka.
- Ale dlaczego? I czemu mówi mi pani o tym dopiero teraz? Czemu nie pytała pani o to przy umawianiu mnie na wizytę?
- Bo przy umawianiu na wizytę nie trzeba okazywać skierowania. Takie są przepisy, musi pani iść do lekarza rodzinnego, żeby przepisał pani to skierowanie. Mogę panią wcisnąć na wizytę na przyszły tydzień.
Ok, niech będzie. Nie będę się awanturować, bo nic tym nie wskóram. Przepisy, to przepisy.

Wyszłam z przychodni, pod którą czekał na mnie mój mężczyzna i najzwyczajniej w świecie się rozbeczałam. Za dużo emocji na raz, a zbyt silną istotką nie jestem. Wróciliśmy do domu, zahaczając po drodze o przychodnię, gdzie zarejestrowałam się do lekarza rodzinnego. Za dwa dni udałam się do niego na wizytę i jakoś udało mi się wybłagać, żeby przepisał mi skierowanie. Przy okazji lekarz powiedział, że pierwsze słyszy o takim przepisie. Trudno, grunt, że właściwe skierowanie zostało wypisane.

W następnym tygodniu ponownie gościłam w Poradni Chorób Sutka. Tym razem wszystko przebiegało bez komplikacji. Po własnoręcznym przebadaniu przez panią doktor dowiedziałam się, że jest guz (serio?) i dostałam skierowanie na USG. Zaraz po wizycie poszłam zarejestrować się na to badanie. Dostałam termin za miesiąc - tym sposobem diagnoza głupiego guzka trwała już ponad trzy miesiące od momentu wykrycia i niczego właściwie się nie dowiedziałam.

Nadszedł dzień badania USG. Pani badająca widzi zmiany. Włókniak! Już chciałam odetchnąć z ulgą, gdy wtem ta krzyczy: dwa włókniaki! No, to ci radosna nowina... Za moment poprawka "O cholera! Trzy!!!". Wystraszyłam się trochę, bo raz, że jej krzyk mógłby obudzić zmarłego, a dwa - no cóż... Nie brzmiało to jakoś szczególnie optymistycznie.
- Ma pani włókniaki - tu pani od USG oznajmiła mi wieść już oficjalnym tonem - Może je pani usunąć lub zostawić i kontrolować okresowo. Ja radziłabym pani jednak je usunąć. Są to zmiany nowotworowe i mogą "zrakowieć".
Sama nazwa "nowotwór" spędza wielu sen z powiek. Z tą wieścią opuściłam gabinet i umówiłam się ponownie w Poradni na wizytę, aby skontrolować wyniki USG.

Za dwa tygodnie udałam się na wspomnianą wizytę. Pani doktor radośnie oznajmia mi:
- Widzi pani, włókniaki w pani wieku się zdarzają. Będziemy je obserwować co pół roku.
- A czy nie lepiej by było je usunąć? - spytałam.
- Nie ma sensu ingerować w pani ciało jeśli to nic poważnego. Poza tym operacja mogłaby pogorszyć sprawę. - odparła doktor.
- Ale podobno włókniaki mogą "zrakowieć"? Wolałabym jednak je usunąć.
- Tak, faktycznie mogą - powiedziała doktor - ale to ja jestem lekarzem i nie do pani należy decyzja co z tym dalej robić, a do mnie. Widzimy się za pół roku. Do widzenia!
"Aha"- to chyba jedyne co wtedy pomyślałam.

Tym sposobem, dzięki grze w "Czy to rak, czy nie rak?" dowiedziałam się, że tu naprawdę nie chodzi o wyleczenie pacjenta. A przedtem jeszcze odrobinę łudziłam się, że jednak o to chodzi...

NFZ

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 535 (595)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…