Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#41793

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed lat - o tym, jak to kiedyś, naprawdę przez pomyłkę dostałem pracę.

Istnieje sobie do dzisiaj pewna duża, naprawdę ogromna, jak na obecne warunki w kraju firma, która w mniemaniu mieszkańców mego miasta i regionu jest bardzo bogata, wygrywa większość przetargów, w jakich startuje.

Firma szczyci się faktem, iż nie zwalnia, tylko ciągle zatrudnia coraz to nowych ludzi.

Firma obecnie prywatna, zarządzana przez ludzi, którzy wcześniej doprowadzili ją, jako jeszcze państwową, do upadku... aby potem za grosze wykupić...

Zimą, na początku któregoś tam roku, pojawia się w prasie ogłoszenie: "pilnie zatrudnimy na stanowisko adekwatne do twego wykształcenia i doświadczenia!!!".

Stanowisko jakby szyte na mnie - drukuję dokumenty, kseruję dyplomy wszelakie - teczuszka, że "mucha zdycha z wrażenia nim usiądzie". Wbijam się w garniak i dobijam do firmy.

Dokumenty przyjęto, a jakże - zaś już po niecałej godzinie odbieram telefon od samego dyrektora, członka zarządu rzeczonej firmy. Mam jak najszybciej stawić się na rozmowę.

Jako, że z wiedzy o firmie i branży byłem obryty, zasuwam...
Gadka, szmatka - mało co dyrka interesuje, chciał mnie tylko obejrzeć (dziwne, nieprawdaż?).

Pracę dostaję, nawet na wyższym stanowisku, niż się spodziewałem - mam przejąć kierownikowanie jednym z działów podległym dyrowi :) - umowa, jak najbardziej, o pracę, tylko pensja... 1200 zybelków netto plus oczywiście premia, która może sięgać nawet 100% podstawy wynagrodzenia...

Pierwsze dni w pracy - zaczynają wychodzić kwasy...
Stanowisko, na które mnie przyjęto było obiecane mojej obecnej podwładnej - młodej dziewuszce, która właśnie wróciła do firmy z długiego chorobowego (zwalczyła białaczkę i chwała jej za to!!!).

W związku z powyższą sytuacją, dziewczę ma fochy, wszelkie powierzone zadania zaczyna olewać, w końcu zaczyna pode mną klasycznie "ryć"... "Rycie" raczej jej mało wychodzi - nie ma się do czego w mojej pracy doczepić.

Po kilku tygodniach zaczynam się orientować, iż ogólnie pojęta część administracyjna firmy, czyli garniturowcy i żakietowe są wszyscy w jakiś sposób ze sobą powiązani... przeważnie rodzinnie. Żona szefa technicznego to główna księgowa, syn kierownika zaopatrzenia to zastępca szefa marketingu, kadrowa to szwagierka viceprezesa i kuzynka samego prezia, dyrektor to brat głównego inżyniera... i kuźwa ja, pomiędzy nimi, jako osoba, bądź co bądź, spoza "rodziny"...

Co jest grane?

Mijają dni... Przypadkowo spotykam się z szefem działu z odległej części zakładu - przedstawiamy się sobie i okazuje się, że... mamy takie same, niezbyt typowe nazwiska!!!
Facet dużo starszy ode mnie, w porządku gość, więc staram się na osobności wyjaśnić z nim tajemnicę mojego zatrudnienia.

Józio przypomina sobie, iż dyro zapowiedział mu jakiś czas temu niespodziankę, w postaci zatrudnienia jego kuzyna - Józio był tak zawalony robotą, że całkiem o fakcie zapomniał...

Szukamy więc z Józiem wspólnych praszczurów.... i lipa... Po prostu zbieżność nazwisk... Ustalamy między sobą, iż przy innych będę go tytułował per "wujcio" - będzie zabawniej i tajemnica braku jakiegokolwiek pokrewieństwa nie ujrzy światła dziennego...

Odebrałem jednak staranne wychowanie i mam szacunek do osób dużo starszych ode mnie, więc pomimo ustaleń, w prywatnych rozmowach na osobności tytułuję go per "panie Józefie"...

Któregoś pięknego, letniego już dnia, proszę moją podwładną, znaną z początku opowieści jako "ryjącą" predentendtka do kierownikowania, o pilne połączenie telefoniczne w "wujciem"...

Siedzę u siebie za biurkiem, drzwi zamknięte, więc rozmowa toczy się kulturalnie, czyli per "panie Józefie"...

Niestety, dziewczę przykleiło ucho do drzwi, co stwierdziłem, przerywając na chwilkę rozmowę i wychodząc na dział po brakujące, a niezbędne dane... o mały włos nosa jej nie połamałem...

Jeszcze tego samego dnia, "dziewczę" oświadcza mi radośnie, iż wie na pewno, że Józio nie jest moim żadnym wujkiem!!!

...teraz to już dokumetnie olała robotę, ale tak sprytnie, że cięgi zacząłem zbierać za nią osobiście... Opeery i "po premii" - do zera!!!

Jak można to zrobić sprytnie? ...m.in. wprowadzać celowe błędy do zatwierdzonych wcześniej dokumentów, nie wykonując poleceń słownych, argumentując, iż polecenia służbowe powinna dostawać ode mnie na piśmie w dwóch egzemplarzach... Litości...

Oczywiście o braku pokrewieństwa z "wujciem" został przez nią dyskretnie poinformowany dyrek...

Zaczęło się kilka dni później. Pozbawiono mnie służbowego auta - oszczędności - firma wygrała przetarg i potrzebuje kasy na wdrożenie produkcji - od teraz mam jeździć po mieście i regionie, załatwiając firmowe sprawy prywatnym bolidem - oczywiście zwrotu kosztów absolutny brak.

Dyro skrócił terminy załatwiania niektórych spraw - "bo tak" - jak wytłumaczyć ZUSowi, czy innemu skarbowemu, że kwity mam dostać "od ręki", gdyż tak życzy sobie dyro...

Polecenia ze strony zarządu też były coraz ciekawsze, przykład? Proszę bardzo! ...mam załatwić, aby na pierwszej stronie ogólnopolskiego wydania Gazety Wyborczej, ukazał się artykuł nt. wspaniałości firmy, nowych kontraktów... itp... no błagam...

Prezio miał do mnie pretensje, iż firma nie wygrała jakiejś tam "antylopy biznesu" - oczywiście moim obowiązkiem było wpłynięcie na jury, ewentualne przekupienie ich prywatnymi pieniędzmi, aby prezio mógł sobie kolejną figurkę w gablotce ustawić...

Dołożono mi obowiązków - w pracy bywałem od 7.00 do 20 czy 21.00... System rejestracji czasu pracy wyłączano jednak dokładnie o 16.00 - kadry każdemu, kto był w pracy dłużej zaliczały czas tylko do 16.00 - fajnie, nieprawdaż?

Dni, kiedy miałem szanse wyjść normalnie były czasem zaznaczane na wydruku - przez kadrową, kuzynkę prezia - na czerwono - mój dział zaczęła obowiązywać zasada, że przychodzimy o 15 min. wcześniej - to czas na przygotowanie do pracy (włączenie kompa???), zaś wychodzimy 15 min. później - to czas na uporządkowanie stanowiska pracy (wyłączenie kompa???), ubranie się (latem???) i dojście do bramy (z biura do czytnika 12 średnich kroków, zaś do bramy 34)...

Kilka razy brakło mi po 2-3 minuty - oczywiście "po premii"...

Po trzech miesiącach zacząłem przypominać zombie...
Po dwóch kolejnych - złożyłem wypowiedzenie...

Nie, nie zwolniono mnie, gdyż ta firma nie zwalnia ludzi...
Wraz ze mną wypowiedzenia składało osiem osób...

Na moim stanowisku pracuję do dzisiaj młody chłopak - nazywa się dokładnie tak samo jak dyro...

Po kilku konfliktach z kuzynkiem dyra, "dziewczę" zbiegło na kilkuletnie zwolnienie lekarskie.

FIRMA

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 851 (933)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…