Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#42085

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia będzie o tym, jak to kiedyś piekielna pani doktor leczyła nastoletnią gadzinę.

Byłam wtedy w pierwszej klasie liceum, droga do tego przybytku dosyć daleka, na drugi koniec miasta trzeba się dostać, a że oszczędna jestem, to po co autobus, lepiej na nogach podreptać. Ot, zdrowie – trochę spalin powdychać, przemoknąć, przemarznąć.

Początek drugiego semestru, śniegu niemal po kolana, mróz, wieje. Nawet czapeczka i szaliczek nie pomogły, przyplątało się jakieś choróbsko. W takim razie czas się wybrać do lekarza, kilka dni zwolnienia lekarskiego jeszcze nikomu nie zaszkodziło, odpocznie się trochę przynajmniej.

Diagnoza numer jeden – lekkie przeziębienie. Przepisany jakiś syropek, jedne tabletki, drugie i antybiotyk. Gratis L4 do końca tygodnia. Wizyty kontrolnej w następnym tygodniu brak, więc chcąc nie chcąc wrócić trzeba do szkoły, mimo że z nosa nadal cieknie.

Dwa tygodnie spokoju, po czym kolejny atak choroby. W przeciągu dwóch dni niemal przestaję mówić – wydaję z siebie jakieś nieartykułowane dźwięki. Przełknięcie śliny lub wody powoduje ból niesamowity, o zjedzeniu czegokolwiek już nie mówiąc. Po prostu istna tortura. Trzeba się wybrać ponownie do lekarza.

Diagnoza numer dwa – lekkie przeziębienie, leki te same co ostatnio, ten sam antybiotyk. Zaczyna zapalać się czerwona lampka.

Kolejny tydzień L4 i powrót do szkoły. Tym razem nawet nie na dwa tygodnie, bo już po tygodniu łapie mnie gorączka, około 39,5 stopnia, jak ją zbijam lekami to do 38 czasem spadnie, niekiedy pod 40 podchodzi. Kaszel tak uciążliwy, że czuję się jakbym miała płuca wypluć w najlepszym wypadku. Do tego zatkane zatoki.

Diagnoza numer trzy – nikt nie zgadnie jaka – lekkie przeziębienie! Dodatkowo jakieś pomruki, że zaczynam chyba sobie coś wymyślać, żeby czasem do szkoły nie chodzić. A tymczasem siedzę, a właściwie to w połowie leżę, na krzesełku przed biurkiem pani doktor i ledwo łapię kontakt z rzeczywistością. Leki? Te same co poprzednim razem, antybiotyk też, a co!

Po wyjściu z gabinetu recepta potargana i do kosza, bo miałam już dosyć trucia się trzeci tydzień tym samym antybiotykiem. Przerzuciłam się na tryb leczenia domowymi sposobami – leżenie w łóżku dwa tygodnie, rosołek, jakiś spray na gardło i to wszystko.

Przez to, że nie chciało jej się mnie dobrze przebadać, straciłam miesiąc w szkole, zaległości okropne, ciężko mi było nadgonić z materiałem. Od tamtej pory (5 lat) jedyny gabinet w jakim się czasem pojawiam to gabinet dentystyczny. Choćbym nie wiem jak chora miała być, to i tirem by mnie do żadnego lekarza nie zawlekli.

służba_zdrowia

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (24)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…