Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#43543

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowiem Wam o piekielnej rejestratorce oraz lekarce w osiedlowej przychodni.
Mam ja synka. Lat 3. Przedszkolak. Wiadomo jak to w takich obiektach, chorobę można załapać szybko. Tak też było i ostatnio. Mały miał zapalenie oskrzeli. No nic... Do domu, leczenie i leżenie. Po ponad tygodniowej kuracji wrócił do przedszkola. Szkoda, że tylko na jeden dzień. Następnego dnia dzwoni do mnie telefon, że natychmiast mam odebrać synka. Blada, zdenerwowana i przez to spocona lecę jak głupia po niego. Na miejscu okazało się, że ma silną gorączkę, wysypkę na całym ciele i wymiotuje. Myślę sobie WTF?! Rano było wszystko w porządku. No nic. Postanowienie: odwiedzić przychodnię i zapisać już, natychmiast, zaraz, bo to przecież dziecko, któremu nie wiadomo co się dzieje. W przychodni mówię Pani [R]ejestratorce o co chodzi. Tłumaczę, że nie mam przy sobie zaświadczenia o ubezpieczeniu (jestem zarejestrowana w UP. Musiałabym jechać po uaktualnienie obecnego ubezpieczenia). Jednak nie tłumaczyłam jej nic na ten temat. Mówię jej, że dziecko jest ubezpieczone mimo wszystko do 18-go roku życia, a poza tym wykupiłam mu pakiet ubezpieczeń w przedszkolu, obejmujący też takie sytuacje. Pokazuje jej to i wywiązuje się taki dialog:
J: Proszę to jest zaświadczenie z przedszkola o ubezpieczeniu.
R: Co to za ulotki mi tu daje?! To się nie liczy i tego nie chcę!
J: Ale to jest potwierdzenie tego, że dziecko może iść gdziekolwiek, do jakiegokolwiek lekarza!
R: Nie chcę tego marnego świstka! Ma przynieść mi normalne ubezpieczenie!

Nie chcąc się dalej kłócić, z ledwo żyjącym dzieckiem na rękach zapytałam szanownej kiedy będzie jakiś lekarz.

Dwie godziny później...

R do koleżanki:
"O to ta wszystkowiedząca!"

Zignorowałam.

Koleżanka pani R powiedziała mi, że jeśli ludzie mnie puszcz ą bez kolejki, to będę mogła wejść do (w końcu) pani [D]oktor.
Zaznaczę od razu, że nie rejestrowałam się rano, gdyż nie przewidziałam takiej sytuacji. O ja głupia, a mogłam wiedzieć, że dziecko nagle się rozchoruje.

Ludzie pozwolili, bez żadnych problemów. Nie odzywał się jeden [P]an. Przychodzi D- widać, że świeżo po studiach.
No to ja gotowa do wejścia i nagle P wstaje i pyta D czy może już wejść. Już poddenerwowana:
J: Przepraszam, ale byłam szybciej niż Pan, a pierwsza osoba puściła mnie przed siebie!
P: To ja byłem pierwszy gówniaro! Rejestrowałem się o 7 więc nie pi**dol głupot.

W szoku nie mogłam wydusić z siebie słowa. Darowałam. P wszedł pierwszy.

Później pytałam się od której godziny zaczyna się rejestracja. 7.30...

W końcu moja kolej. Uwaga wchodzę...
J: Dzień dobry (z uśmiechem).
D: Jak Pani się nazywa?
J: Tosia.
D: Powinna się Pani mnie spytać najpierw czy w ogóle Panią przyjmę bez rejestracji.
J: Więc przyjmie Pani moje dziecko?
D: Nie wiem... Proszę powiedzieć o co chodzi.
Tłumaczę. Ona bada.
D: To następstwa zapalenia oskrzeli.
Kolejny karpik na twarzy
No nic. Może ma rację. Przepisała coś tam i poszłam.
Niestety malec źle znosił antybiotyk, dlatego następnego dnia, już z rejestracją, poszłam do drugiej lekarki- tym razem miłej, wykształconej kobiety.
Diagnoza: Szkarlatyna.

Teraz leczę dziecko odpowiednimi lekami i jest coraz lepiej.
Nie rozumiem tylko, jak można być tak pozbawionym czegokolwiek, co ludzkie, aby nie pomóc bardzo choremu małemu dziecku i jak można będąc lekarzem dać receptę na coś co nie ma nic wspólnego z objawami choroby? Mały dostawał syrop na kaszel, a powinien być natychmiastowo leczony czym innym. No szlag myślałam, że mnie trafi!

służba_zdrowia

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 90 (192)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…