Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#43787

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w kamienicy na samej górze. Mam sąsiadkę, babuleńkę mieszkającą na parterze. Pewnego dnia, babcia zaczepiła mnie na schodach. Powiedziała, że złamała rękę [oj oj], że w gipsie ponad miesiąc [oj, oj], że boli[oj oj], że jak tu żyć [oj oj], że nikt jej nie jest w stanie pomóc [oj oj], że córka w innym mieście siedzi, a ona tu z brudu i głodu umrze [oj oj ojojoj!]. Faktycznie, rękę miała na temblaku, ukrytą pod bluzą.
A to "ojojoj" to mi się po nocach śni, brzmiało jak dobry podkład do horrorów – smutne zawodzenie starej zmory.

Serduszko mi zapikało, w końcu bliźniemu w takiej sytuacji należy się pomoc. Zapytałam czy mogłabym w czymś pomóc. A i owszem – pozmywać by się przydało, poprasować trochę, bo jedną rączką to ni hu hu... no nie da rady kochanieńka. Ze zmywaniem to dla mnie żaden problem, w końcu mam zmywarkę, ale szczerze przyznałam, że prasować to ja nienawidzę, ale obiecałam, że jakby potrzebowała prasowaczki do jakichś wyjściowych kościółkowych fatałaszków, to służę pomocą.
Zaczęło się.

Dzień 1 – Babuleńka zadzwoniła domofonem żebym zeszła po jej naczynia. Umyłam, poukładałam na jej suszarce. Zaniosłam. Usłyszałam: „dziękuję”.

Dzień 2 – Babuleńka czekała na mnie pod klatką z suszarką i workiem z ciuchami.
Umyłam, wyprasowałam, zaniosłam.

Dzień 3 – Babuleńka łapie moją mamę pod swoimi drzwiami i wciska jej worek z ciuchami i suszarkę. Umyłam, nie wyprasowałam. Usłyszałam: „a gdzie do kroćset moje bluzeczki?!”.

Dzień 4 – Babcia przyleciała do mnie z suszarką i z pretensjami odnośnie fatałaszków.
Brewka zaczęła mi drgać. Subtelnie, z lekką nutką irytacji zapytałam po kiego grzyba jest jej NA JUŻ potrzebnych 8 bluzek – z falbankami, żabotami i innymi zmyślanymi duperelkami, które cholernie ciężko się prasuje. Usłyszałam: „Dziecko, nie znasz się na zwyczajach eleganckiej kobiety”. Zmywarka miała wolne.

Dzień 5 – Zaniosłam jej naczynia, po godzinie sąsiadeczka przyleciała z kolejną porcją brudnych garów. Uprzejmie zapytałam o możliwość zakupu tabletek do zmywarek. Usłyszałam: "Nie, bo to drogie fanaberie. Możesz zmywać ręcznie w Ludwiku". Brewka coraz bardziej zaczyna drgać.

Dzień 6 – Sąsiadka znów każe mi cwałować do siebie po naczynia, tym razem telefonicznie. Olałam. Wieczorem wysłałam mamę z delegacją w celu dostarczenia jedwabnych bluzeczek.

Dzień 7 – Niedziela. Tym razem sąsiadka sama przytachała naczynia. Mama jej otworzyła i przejęła tłuste garnki, wysmarowane talerze, sztućce, chochle, rondelki, wałek do ciasta, misę z miksera, deski do krojenia... no dość powiedzieć, że mniejszą ilość domowej zastawy niejedna panna młoda w posagu dostaje. Babuleńka nosiła to podobno w czterech turach, zostawiając wszystko pod naszymi drzwiami. Po czym zadzwoniła do domu i kazała sobie to wnieść i umyć. Moja rodzicielka wypełniła jej polecenie, bo jak się okazało Babka wcisnęła jej kit, że mi niby płaci za te drobne przysługi międzysąsiedzkie. Yhym, dobrze wiedzieć.

Oj... Teraz to mi żyłka zaczęła pulsować. Póki nie pękła poleciałam na parter. Po dłuższym dobijaniu się do pieczary smoka, dane mi było dopaść smoczycy. Powiedziałam, że to ostatni raz, gdy wyświadczam jej jakąkolwiek przysługę. Babka nie zaspokoiła mojej ciekawości odpowiedzią na pytanie - jak do świętego fistaszka była w stanie sama jedną lewą ręką nagotować żarcia dla połowy mieszkańców miasteczka! Usłyszałam: „No córka z zięciem byli, to ugościć musiałam. Rodzina to podstawa. Masz tu do prasowania kolejne bluzeczki i spódnice – takie plisowane, wiesz?”. I buch, worek ląduje pod moimi nogami w akompaniamencie trzasku drzwi. Cycki mi opadły. Worek zatachałam do domu.

Dzień 8 – Czaję się.

Dzieeń 9 – Kolejny dzień bez zakłóceń. Ignoruję domofon i pukanie. W dalszym ciągu się czaję.

Dzień 10 – Kolejny dzień czajenia się. Telefon i domofon wyłączam. Głośne pukanie skutecznie zagłuszają słuchawki. Nadal się czaję.

Dzień 11 – Czajenie się odniosło skutek. Jest! Dopadłam ją na podwórku. W szalonym pędzie, widząc przez okno dopadłam córkę sąsiadki. Nerwowo gestykulując chaotycznie streszczam co mi na wątrobie leży. Córka patrzy podejrzliwie, mam wrażenie, że próbuje sobie przypomnieć kontakt do najbliższego psychiatry. Bo jak to? U mamusi parę dni temu była, przez telefon sobie rozmawiają... ale jaka ręka? Przecież mamusia nie ma rączki w gipsie. Mało tego, na basenik i nordic walking sobie chodzi!

Echem? Przecież widziałam – ręka na temblaku, z domu jak wychodzi to też tak paraduje, więc jak? Sobowtór, duch?
Poszłyśmy razem na parter rozwiązać moje problemy z percepcją. Babuleńka po pytaniu córki przyznała, że to wszystko wymyśliła. Dlaczego? Ano dlatego, że córka regularnie wysyłała matuli pieniążki, aby sobie kogoś tam zatrudniła do ogarnięcia mieszkania. Przedsiębiorcza babcia wpadła na pomysł, że kupi sobie jakiegoś frajera łzawą historyjką. A za zaoszczędzone pieniążki zafundowała sobie karnet na basen, kijki do nordic walkingu i pewnie te przeklęte plisowane spódnice i bluzki z żabotami.

Nigdy więcej pomocy międzysąsiedzkiej.

Sąsiedztwo

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1045 (1129)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…