Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#44065

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Coraz częściej widuję tu historie o piekielnej policji, tak więc postanowiłam, że przytoczę kilka przypadków jak to wygląda "od wewnątrz" i z jakimi piekielnościami muszą się zmagać sami niebiescy. Historie opowiedziane przez mojego rodziciela, glinę-emeryta, który pracował na stanowisku koordynatora. Wszystkie przytoczone przykłady i zgłoszenia są autentyczne.

1. Dlaczego np radiowóz przyjeżdża godzinę po zdarzeniu, a czasem i wcale?
Otóż kiedy dzwonicie na 997 wasz telefon odbiera dyspozytor(ka). To on przyjmuje lub odrzuca zgłoszenie. Później trafia ono do koordynatora i właśnie ten w miarę możliwości weryfikuje co właściwie przyjęto szczebel niżej. Niestety zazwyczaj dyspozytorki (bo najczęściej są to kobiety) nie mają pojęcia jakie zgłoszenia nadają się na interwencję, a jakie nie, więc przyjmują praktycznie wszystko jak leci. I tak oto ktoś pod waszym oknem okrada sklep, a policji ni widu ni słychu, bo jakaś pani Jola przyjęła zgłoszenie pt "Jakiś kundel zgwałcił moją rasową pudelkę, zróbcie coś z tym!". Koordynator musi użerać się wtedy z właścicielką futrzaka i tłumaczyć jej, że z taką sytuacją to może zadzwonić co najwyżej do związku kynologicznego. W czasie jednej takiej rozmowy nawarstwiają się pierdoły, które trzeba po kolei weryfikować i odwoływać, przez co przeciąga się to w nieskończoność, a radiowozy nie wiedzą gdzie właściwie mają jechać. Bo po co zatrudnić kogoś kompetentnego?

Tak samo sprawa wygląda z chorymi na manie prześladowcze/choroby psychiczne, którzy dzwonią na policję kilka razy w tygodniu/miesiącu i zgłaszają, że np prąd się z gniazdek ulatnia i lata po mieszkaniu chcąc ich zabić, albo, że ktoś ich śledzi/próbuje się dostać do mieszkania, itd. Kiedy dyspozytorzy połapią się, że ta sama osoba dzwoni dziesiąty raz z tą samą, irracjonalną sprawą zaczynają odrzucać zgłoszenia. I tu dopiero zaczyna się koszmar, bo oszołomy dzwonią wtedy częściej, zajmując linię, aż ktoś im nie "pomoże".
W takich właśnie przypadkach przydaje się myślenie i wyobraźnia, co w policji zdarza się obecnie coraz rzadziej.

Mój tato sprawę z morderczym prądem rozwiązał w prosty sposób: powiedział spanikowanej brakiem interwencji pani, coby przykładała do kontaktów suchą szmatę i kiedy "nasączy się" prądem wkładała ją do słoika. Na kilka miesięcy nastąpił spokój, po którym świrnięta kobietka zadzwoniła, że ma już cały pokój słoików i nie wie co z tym całym złapanym prądem zrobić ;)
Niestety prawdą jest, że mógł on sobie pozwolić na takie zachowanie tylko ze względu na wysokie stanowisko. Gdyby pierwszy lepszy posterunkowy wypalił takie coś do obywatela miałby zapewne później problemy. A szkoda, bo z niektórymi można walczyć tylko ich własną bronią.

2. Mandaty.
Otóż młodzi policjanci skazani na patrole uliczne wcale nie wlepiają wam ich ze swojej wrodzonej złośliwości. Mają wydane polecenie wypisania tylu, a tylu mandatów w czasie służby, inaczej nie dostaną premii. Dlatego strzeżcie się amatorzy piwka w plenerze.

3. Brak reakcji.
Często słyszy się historie, w których policjanci nie interweniują w trakcie np. bójki ulicznej, rozbestwienia jakiejś grupy dresów, etc. Prawda jest taka, że dwóch policjantów (bo właśnie tyle jest w patrolu) nie rzuci się na dwudziestoosobową rozsierdzoną bandę i mają to polecone nawet przez przełożonych. Moglibyście spytać czemu, przecież mają broń, etc? Przytoczę tekst z kultowego polskiego filmu; "Chcesz kogoś uderzyć? Uderz policjanta - nie odda, bo się boi" i tak, jak w filmie pada "Nie się boi, tylko nie może, bo paragrafy nie pozwalają." I niestety prawdą jest, że policja w Polsce ma praktycznie związane ręce, bo każde użycie broni, lub przemocy może oznaczać poważne problemy, lub nawet wydalenie z pracy, czy wyrok.

4. Wyszkolenie.
Kiedyś młody policjant mógł wyjść na ulicę dopiero po długich szkoleniach i tylko w asyście starszego stopniem i doświadczeniem gliny. Dziś kociarstwo wypuszcza się zaraz po szkole policyjnej w zupełnie zielonych duetach na zasadzie "a teraz radźcie sobie sami".

5. Przenoszenie komendantów z miejsca na miejsce.
Kiedyś jeden komendant był przypisany do jednego posterunku/rewiru przez długie lata. Znał on tam większość oprychów, powiązań, etc. Najlepszym przykładem może być przypadek, w którym na miejscu włamania komendant patrząc po stylu działania złodziei, wiedział gdzie zadzwonić po informacje gdzie są fanty z grabieży, gdzie obecnie przebywają sprawcy i ile z tego już zdążyli upłynnić.
Dziś policjant, który przepracuje kilka lat w jednym miejscu przenoszony jest w następne, którego nie zna wcale i tak w koło Macieju.

Przyczyn powolnej i mało skutecznej pracy policji jest wiele więcej, jednak większość z nich bierze się z coraz gorszego szkolenia, absurdalnych przepisów, biurokracji i ludzi, którzy wzywają panów w smutnym kolorze blue do najmniejszej drobnostki. Tak więc nie wieszajcie psów na policjantach na patrolach i tych, którzy przyjeżdżają godzinę po zgłoszeniu. To najczęściej naprawdę nie ich wina.

policja

Skomentuj (79) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 444 (624)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…