Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#44328

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Aby kontynuować swój kierunek studiów na drugim stopniu, musiałem się przenieść do Poznania. Pracy nie znalazłem żadnej przez pierwsze miesiące, dlatego starałem się utrzymywać z korepetycji - doświadczenie mam, uczyłem trochę, stawka w tym mieście nie jest najgorsza. W większości przypadków było w porządku (drobne zgrzyty typu brak pracy domowej u dorosłej - starszej ode mnie - klientki, czy drobne zaległości z płaceniem), ale jedną rodzinę wspominam, cóż... źle.

Zadzwoniła do mnie pewnego popołudnia kobieta o przyjemnym głosie. Poszukiwała kogoś, kto jej jedenastoletniego syna będzie uczył angielskiego, bo Młody na angielski ze szkoły jest za mądry. Zgodziłem się spróbować, uprzedzając, że bezpłatnie dojeżdżam tylko w konkretnym rejonie, ale spokojnie, proszę się nie martwić, mieszkamy tuż przy pewnym dużym rondzie. Umówiliśmy się na lekcję próbną, dostałem krótko po rozmowie adres, jest fajnie. Kobieta jeszcze pytała, czy mogę odrobinę zejść z ceny, bo u nich się nie przelewa, a bardzo jej zależy na lekcjach dla jej syna, na co przystałem.

Kiedy przyszło mi jechać, sprawdziłem w Internecie ten adres. Pierwszy zgrzyt - mieszkanie było bynajmniej nie blisko tego ronda, a jakieś 10-15 minut jazdy autobusem od niego.

Dotarłem, krótko błądząc, pod wskazany adres. Otworzyła mi kobieta atrakcyjna, ale przypominająca bardzo stereotypową blondynkę - platynowe włosy, solarium, mnóstwo puchu i różu. Jednak kobieta wydaje się sympatyczna. Mieszkanie było małe, dwupokojowe, ale urządzone tak, że mucha nie siada: wielki telewizor plazmowy (spokojnie ponad 40 cali), komputer, drogo wyglądające meble, jakaś konsola do gier. Trochę, jakby ktoś próbował żyć ponad stan, tak na mój gust, biorąc pod uwagę prośby o zniżkę w wysokości 5zł.

W końcu poznaję Młodego - cudowny chłopak, grzeczny, ułożony, zdolny, jak się później okazało. Blondi się uparła, by siedzieć przy nas i obserwować. No dobra, myślę sobie, pierwsza lekcja, chce zobaczyć. Zatem zacząłem - sprawdzanie wiedzy Młodego zajęło mi nieco ponad pół godziny, potem próbowałem z nim w miarę luźno porozmawiać po angielsku - chłopak czysty talent.

Wychodząc wspomniałem, że dojazd jest jednak dużo dalszy, niż się umawialiśmy, więc muszę podnieść ciut stawkę - była to kwota rzędu równowartości dojazdu, więc nie przekroczyła bodaj 5 złotych. Oporów, choć się ich spodziewałem, nie było żadnych; Blondi poprosiła tylko, bym następnym razem przygotował coś ciekawego, co by Młody się jeszcze bardziej zaangażował.

Chłopak przyznał mi się, że uwielbia motoryzację - przygotowałem niesamowitą (zwłaszcza dla jedenastolatka) prezentację różnego rodzaju pojazdów, ich opisów, związanych z tym słówek... Druga lekcja się zaczyna, a Blondi nadal z nami siedzi. Ale żeby tylko siedziała - co chwilę próbowała mnie poprawiać, pytała, czy na pewno ja to dobrze tłumaczę, bo ona ze szkoły inaczej pamięta (nie była wiele starsza ode mnie). Irytowało mnie to, bo jej angielski był o wiele słabszy od poziomu jej syna, ale cierpliwie milczałem. Tak samo przy trzeciej i czwartej lekcji. Oczywiście, co chwilę musiałem przygotowywać coś "co by Młody się nie nudził".

Przed piątymi zajęciami spędziłem naprawdę dużo czasu nad "czymś ciekawym". Dojeżdżam na miejsce. Wchodzę do mieszkania i widzę, że Młodego nie ma. Pytam. Dostaję odpowiedź, że muszą zrezygnować z moich usług. Dlaczego? Bo mój angielski jest za słaby, ona sama wychwyciła u mnie mnóstwo błędów*, a Młody się ze mną nudzi. Cóż, nie wyglądało na to w trakcie zajęć, ale co się będę kłócił.

Poprosiłem tylko o zwrot pieniędzy za ten dojazd - wszak Blondi mogła do mnie zadzwonić bez fatygowania mnie tutaj. To było chyba jednak za dużo.

Dostało mi się, żem zdzierca, bo TAKIE PIENIĄDZE biorę za lekcję, opie***lam się na zajęciach i w ogóle nieuk jestem i niedojda. Pozwoliłem sobie z Blondi się nie zgodzić, ale ciężko było ją przekrzyczeć. Uznałem, że lepiej uciekać, póki nie biją (te tipsy wyglądały groźnie) i tylko w głowie kołatało mi się pytanie, od kiedy to dwadzieścia złotych za godzinę (plus dojazd) to TAKIE PIENIĄDZE.


* żeby nie było, na czym jak na czym, ale na angielskim się znam i mogę zapewnić, że to, co Blondi uznawała za błędy, błędami nie było.

korepetycje

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 550 (592)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…