Mąż mojej mamy jest chirurgiem plastycznym.
Kiedyś niezwykle fascynowały mnie jego opowieści o pracy, bardzo lubiłam jak opowiadał mi o specyfice swojej pracy, o dziwnych przypadkach, itp.
Po tych wszystkich opowieściach niewiele jest mnie już w stanie zdziwić lub zaszokować. Przynajmniej tak myślałam do wczoraj.
Do jego gabinetu dostojnym krokiem weszło małżeństwo koło czterdziestki. Eleganccy państwo przyciągnęli za sobą córeczkę, na oko osiemnastoletnią. Wróć, wgląd w kartę, weryfikacja - rok urodzenia dziewczęcia 1998, jednak czternastoletnią.
U tak młodych ludzi możliwości chirurgii plastycznej są mocno ograniczone. Najczęściej dotyczą korekcji odstających uszu czy usunięcia znamion. Więc co tym razem? Uszy?
Nie, implanty piersi.
Artur, jako lekarz doświadczony i zaprawiony w bojach, wcale nie był szczególnie zaskoczony. Przynajmniej kilka razy w miesiącu do jego gabinetu rodzice ciągną małoletnie córki, a nierzadko i synów, w celu przeprowadzenia bezwzględnie koniecznych operacji jak powiększenie piersi, odsysanie tłuszczu czy korekcja nosa.
Krótka rozmowa - wszczepienie implantów piersi u tak młodej, ciągle rozwijającej się i niedojrzałej psychicznie dziewczynki w ogóle nie wchodzi w grę.
"Ale doktorze! Ona już miała powiększone piersi! Ale coś się stało z nimi i trzeba to poprawić!"
Artur zbierał szczękę z podłogi.
Teraz kilka słów ode mnie:
Srebrny medal za bezgraniczną głupotę pragnę wręczyć rodzicom za skrzywdzenie własnego dziecka i chwytanie się najbardziej absurdalnych metod by zrobić z niej miss.
Złoty medal natomiast wędruje do chirurga, a raczej rzeźnika, który zdecydował się wykonać operację powiększenia piersi u trzynastoletniej wówczas dziewczynki. A żeby Ci ta kasa co ją wziąłeś stanęła głęboko w gardle.
Kiedyś niezwykle fascynowały mnie jego opowieści o pracy, bardzo lubiłam jak opowiadał mi o specyfice swojej pracy, o dziwnych przypadkach, itp.
Po tych wszystkich opowieściach niewiele jest mnie już w stanie zdziwić lub zaszokować. Przynajmniej tak myślałam do wczoraj.
Do jego gabinetu dostojnym krokiem weszło małżeństwo koło czterdziestki. Eleganccy państwo przyciągnęli za sobą córeczkę, na oko osiemnastoletnią. Wróć, wgląd w kartę, weryfikacja - rok urodzenia dziewczęcia 1998, jednak czternastoletnią.
U tak młodych ludzi możliwości chirurgii plastycznej są mocno ograniczone. Najczęściej dotyczą korekcji odstających uszu czy usunięcia znamion. Więc co tym razem? Uszy?
Nie, implanty piersi.
Artur, jako lekarz doświadczony i zaprawiony w bojach, wcale nie był szczególnie zaskoczony. Przynajmniej kilka razy w miesiącu do jego gabinetu rodzice ciągną małoletnie córki, a nierzadko i synów, w celu przeprowadzenia bezwzględnie koniecznych operacji jak powiększenie piersi, odsysanie tłuszczu czy korekcja nosa.
Krótka rozmowa - wszczepienie implantów piersi u tak młodej, ciągle rozwijającej się i niedojrzałej psychicznie dziewczynki w ogóle nie wchodzi w grę.
"Ale doktorze! Ona już miała powiększone piersi! Ale coś się stało z nimi i trzeba to poprawić!"
Artur zbierał szczękę z podłogi.
Teraz kilka słów ode mnie:
Srebrny medal za bezgraniczną głupotę pragnę wręczyć rodzicom za skrzywdzenie własnego dziecka i chwytanie się najbardziej absurdalnych metod by zrobić z niej miss.
Złoty medal natomiast wędruje do chirurga, a raczej rzeźnika, który zdecydował się wykonać operację powiększenia piersi u trzynastoletniej wówczas dziewczynki. A żeby Ci ta kasa co ją wziąłeś stanęła głęboko w gardle.
rodzice lekarze
Ocena:
1025
(1075)
Komentarze