Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#47055

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W zeszłym roku (listopad) kupiłam sobie wymarzony rower. Naprawdę śliczna holenderka, na którą pieniądze odkładałam sumiennie przez dłuższy czas. Koszt mojej perełki oscylował wówczas w granicach 3000zł (nawet przeliczając na euro, koszt też był dla mnie spory ok. 750 – 800 euro). Rower kupiłam w Polsce, ponieważ to właśnie był "TEN MODEL" – mój upragniony, a cena i tak była przystępniejsza niż w Niemczech. Żeby nie rozpisywać się o detalach sprzętu, podaję adres strony gdzie można kupić dokładnie taki model, jaki miałam – z przodu był jeszcze wiklinowy koszyczek. (http://www.holenderki.pl/rowery-holenderskie/rowery-batavus/batavus-diva-plus.html). Dlaczego już nie mam?

Holenderka zakupiona przez Internet. Jako, że z naszego miejsca zamieszkania mamy – niestety – bliżej do miejsca zamieszkania matki mojego lubego, to na ten właśnie adres został rower dostarczony. Wiedziona złymi przeczuciami i nauczona doświadczeniem, walczyłam do ostatniej chwili o to, by sprzęt pojechał do mojej matuli. Argumentem, który ostatecznie przypieczętował miejsce docelowe przesyłki było to, że jednak prędzej odbiorę rower od teściowej, bo do podróży do mojej mamy musielibyśmy dołożyć sporo ponad 500 km. Żałuję, bo chętnie spotkałabym się z moją mamą, jednak nie jesteśmy w stanie zorganizować sobie teraz wystarczająco dużo wolnego czasu, by tak daleka podróż była opłacalna. :(

W listopadzie rower zakupiony, kilka dni później dostarczony. Gwarancja jest, wszystko w jak najlepszym porządku. Telefon do (T)eściowej:

(J)a: Dzień dobry, ja dzwonię z zapytaniem czy rower już dotarł i czy wszystkie papiery są dołączone.
T: Dotarł, ale co to za rower! Brzydkie to takie, suche, starodawne... Moja babcia na podobnym jeździła.

Ja lekka konsternacja, bo nie jestem pewna, czy o tym samym rowerze mówimy, toteż pytam:

J: A jaka firma widnieje na dokumencie, jaka nazwa roweru, kolor?
T: Ano firma taka i taka, nazwa siaka i owaka, kolor czerwony.
J: No to tak, to ten rower.
T: To za takie gówno tyle pieniędzy zapłaciłaś? Ty to gustu nie masz!

Pominęłam tę kąśliwą uwagę, choć przyznam, że wiele mnie to kosztowało. Podziękowałam za informację i obiecałam poinformować szanowną rodzicielkę Lubego o tym, kiedy będziemy w stanie nabytek odebrać.

Jako, że ustaliliśmy wczoraj z mężem, że w najbliższy weekend pasuje nam podróż do Polski (w piątek wieczorem wyjazd, a w niedzielę rano powrót), zadzwoniłam dziś do teściowej z zapytaniem, czy wskazany termin wizyty jej odpowiada.

T: Noo, właściwie to ja mam inne plany, a w ogóle to czy wam się opłaca przyjeżdżać tylko po ten rower..?

J: Ustaliliśmy, że nam się opłaca. Nie będziemy psuli Pani planów (nie zwracam się do niej per "mamo"), chcemy tylko odebrać sprzęt, nocleg sobie zorganizujemy we własnym zakresie.

T: To jeszcze za nocleg będziecie płacić, to już w ogóle się nie kalkuluje, a ja nie mam kiedy dać wam ten złom.

Tu zapaliła mi się czerwona lampka, wobec tego drążę temat dalej, stałam się upierdliwa i nieustępliwa. Teściowa wyraźnie migała się od wydania mojej własności.

J: Koniecznie chcemy odebrać rower w ten weekend, niedługo wiosna i potrzebuję go natychmiast. Mogłaby Pani dać klucz sąsiadce, Pani Iksińskiej (kiedy teściowa gdziekolwiek wyjeżdża, właśnie ta sąsiadka podlewa jej kwiaty etc., w związku z tym wiem, że nie ma z oddaniem jej klucza większego problemu)?

Tu teściowa widocznie zrozumiała, że nie odpuszczę. Zmieniła nagle ton głosu z typu znudzonej hrabianki na typ wpienionej ponad normę choleryczki.

T: JA NIKOMU NIE BĘDĘ SWOJEGO KLUCZA ZOSTAWIAĆ, PANI IKSIŃSKIEJ NIE MA, TEN TERMIN MI NIE ODPOWIADA, DO WIDZENIA!

I buch słuchawką.
Luby przysłuchiwał się całej rozmowie (na dziś ma zaplanowane szkolenie, które zaczyna się o 11:00). Zirytowany całą sytuacją zadzwonił do matki prosząc o wyjaśnienia.
Po kilkunastu minutach nieustępliwej (z obu stron) dyskusji, teściowa wyznała, że roweru nie wyda, bo roweru po prostu... nie ma.

Zamurowało mnie. Jak się okazało, teściowej sprzęt nie przypadł do gustu, stwierdziła, że to badziewie, wobec tego nie miała żadnych skrupułów, by użyczyć mojej własności nastoletniej córce sąsiada. W pierwsze cieplejsze dni roku, rzeczona nastolatka miała pożyczony rower, który miała zwrócić następnego dnia. Pech chciał (choć nie do końca wierzę jedynie w opcję pecha), że dziewczyna nie zapięła (!) roweru wchodząc jedynie na chwilę do sklepu, a po wyjściu z przybytku sprzętu już nie było.

Do tej pory mną trzęsie.
Jestem po prostu tak wk*****na , że na przemian ryczę i rzucam "klątwami" na tego popier****ego babsztyla.
Najgorsze jest to, że nie mam pojęcia co zrobić w takiej sytuacji. Czuję się tak bezsilna, jak rzadko kiedy.
A w weekend i tak pofatyguję się do niej, chociażby po to, by "własnoręcznie" pokazać jej, jak boli utrata wymarzonego sprzętu. Wszak ostatnio teściowa kupiła sobie nowy – podobno też wymarzony - telewizor.

teściowa

Skomentuj (82) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1036 (1146)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…