Właśnie odwiedził mnie "komornik" i zastanawiam się, czy nie jestem w ukrytej kamerze.
Trochę ponad rok temu na adres moich rodziców zaczęły przychodzić listy do niejakiego "Jacka Piotrowskiego". Chcieli odnieść je na pocztę, ale nie było na nich znaczków i ogólnie nie wyglądały na doręczone przez pocztę. Listy przychodziły raz na miesiąc, dwa. Na początku zostawiali je na skrzynce (mieszkają w bloku), bo pomyśleli, że może ktoś z sąsiadów podał zły adres.
Listy zaczęły przychodzić coraz częściej. Cóż zrobić... na kopercie logo jakiejś firmy, więc sprawdziłam w internecie. No i tu pojawia się zonk, bo to była jakaś firma ubezpieczeniowa. Wybaczcie, nie pamiętam nazwy, chyba coś na A. Wyszukałam numer do nich, zadzwoniłam, wyjaśniłam o co chodzi... Że zły adres, że nikt taki tu nie mieszka (i nigdy nie mieszkał) i poprosiłam żeby to sprawdzili, bo moi rodzice mają już dość tych listów.
Nastał spokój. Przez pół roku żadnego listu w skrzynce, rodzice zapomnieli o panu Piotrowskim.
Jestem obecnie na feriach u rodziców, godzina 11 rano, więc smacznie śpię. Budzi mnie dzwonek do drzwi. Podchodzę, patrzę przez wizjer - jakiś facet z dużą torbą. Pomyślałam, że może to kurier i otworzyłam.
Pan przedstawił się i spytał, czy zastał pana Jacka Piotrowskiego. Odpowiedziałam, że nie znam nikogo takiego i spytałam, kim jest.
Otóż pan okazał się być "komornikiem", pokazał mi jakiś papier, który to rzekomo potwierdzał (oczywiście pisało na nim, że jest przedstawicielem firmy windykacyjnej) i stwierdził, że musi wejść do mieszkania, by dokonać zajęcia na rzecz długu Jacka Piotrowskiego.
Dostrzegacie absurd sytuacji?
Oczywiście powiedziałam panu, że nie może wejść. Powiedziałam mu też, że nikt o nazwisku Piotrowski tutaj nie mieszka, nie mieszkał i nie będzie mieszkać. Co więcej, nie znam nikogo takiego i nikt z sąsiadów się tak nie nazywa.
Pana to oczywiście nie obchodziło i próbował wejść do mieszkania siłą. Dziękuję ci mamo, że od małego uczyłaś mnie, że obcym nie otwieramy drzwi na oścież, tylko uchylamy z zasuwą. Zatrzasnęłam drzwi. Takie sytuacje nie są na moje nerwy.
Pan pokrzyczał, że dług pana Piotrowskiego został wykupiony przez firmę X i że on ten dług ściągnie, choćby miał tu wrócić z policją i wejść siłą. Oczywiście wszystko w mniej kulturalnych słowach.
A niech wraca, krzyżyk na drogę.
Trochę ponad rok temu na adres moich rodziców zaczęły przychodzić listy do niejakiego "Jacka Piotrowskiego". Chcieli odnieść je na pocztę, ale nie było na nich znaczków i ogólnie nie wyglądały na doręczone przez pocztę. Listy przychodziły raz na miesiąc, dwa. Na początku zostawiali je na skrzynce (mieszkają w bloku), bo pomyśleli, że może ktoś z sąsiadów podał zły adres.
Listy zaczęły przychodzić coraz częściej. Cóż zrobić... na kopercie logo jakiejś firmy, więc sprawdziłam w internecie. No i tu pojawia się zonk, bo to była jakaś firma ubezpieczeniowa. Wybaczcie, nie pamiętam nazwy, chyba coś na A. Wyszukałam numer do nich, zadzwoniłam, wyjaśniłam o co chodzi... Że zły adres, że nikt taki tu nie mieszka (i nigdy nie mieszkał) i poprosiłam żeby to sprawdzili, bo moi rodzice mają już dość tych listów.
Nastał spokój. Przez pół roku żadnego listu w skrzynce, rodzice zapomnieli o panu Piotrowskim.
Jestem obecnie na feriach u rodziców, godzina 11 rano, więc smacznie śpię. Budzi mnie dzwonek do drzwi. Podchodzę, patrzę przez wizjer - jakiś facet z dużą torbą. Pomyślałam, że może to kurier i otworzyłam.
Pan przedstawił się i spytał, czy zastał pana Jacka Piotrowskiego. Odpowiedziałam, że nie znam nikogo takiego i spytałam, kim jest.
Otóż pan okazał się być "komornikiem", pokazał mi jakiś papier, który to rzekomo potwierdzał (oczywiście pisało na nim, że jest przedstawicielem firmy windykacyjnej) i stwierdził, że musi wejść do mieszkania, by dokonać zajęcia na rzecz długu Jacka Piotrowskiego.
Dostrzegacie absurd sytuacji?
Oczywiście powiedziałam panu, że nie może wejść. Powiedziałam mu też, że nikt o nazwisku Piotrowski tutaj nie mieszka, nie mieszkał i nie będzie mieszkać. Co więcej, nie znam nikogo takiego i nikt z sąsiadów się tak nie nazywa.
Pana to oczywiście nie obchodziło i próbował wejść do mieszkania siłą. Dziękuję ci mamo, że od małego uczyłaś mnie, że obcym nie otwieramy drzwi na oścież, tylko uchylamy z zasuwą. Zatrzasnęłam drzwi. Takie sytuacje nie są na moje nerwy.
Pan pokrzyczał, że dług pana Piotrowskiego został wykupiony przez firmę X i że on ten dług ściągnie, choćby miał tu wrócić z policją i wejść siłą. Oczywiście wszystko w mniej kulturalnych słowach.
A niech wraca, krzyżyk na drogę.
nieistniejący dług
Ocena:
1119
(1155)
Komentarze