Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Arwenka

Zamieszcza historie od: 13 listopada 2010 - 11:16
Ostatnio: 3 sierpnia 2013 - 15:58
  • Historii na głównej: 16 z 16
  • Punktów za historie: 11693
  • Komentarzy: 137
  • Punktów za komentarze: 960
 

#48643

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od jakiegoś czasu dostaję sporo listów i paczek, często zza granicy (np. z Azji). Dopóki mój rejon obejmowała pewna listonoszka, nie było ani grama problemu. Przynosiła wszystko, chyba, że paczka była bardzo ciężka lub duża/nieporęczna, ale wtedy dawała do ręki awizo i można było od razu iść po to na pocztę.

Ale poczta zmieniła się w... Agencję Pocztową (mieszczącej się w klitce 2x2 metry*) i pani listonoszka została zwolniona, a jej miejsce zajął Pan Listonosz, bądź jak powinien się nazywać Pan Listonosz-Widmo bądź Pan Awizo.

Po raz pierwszy wkurzył mnie, gdy czekałam na przesyłkę z... bluzką. Otworzyłam mu drzwi, oczekując, że wręczy mi paczuszkę. Wręczył mi... awizo, bo paczka ciężka i do odebrania jutro na poczcie. Okeeej... Czekałam też na książki, może to jednak one przyszły.
Nie. Przyszła bluzka. Paczuszka ważyła 200 g (sprawdziłam, taka waga widniała przy numerze przesyłki na stronie śledzenia poczty).

Po raz drugi przegiął, gdy znalazłam awizo w skrzynce, mimo że przez cały dzień byłam w domu. Ta sytuacja powtarza się teraz notorycznie.

Po raz trzeci wkurzył mnie (i całą ulicę), gdy... pomieszał bloki. Moje listy były u sąsiadki mieszkającej trzy klatki dalej, a listy sąsiada z naprzeciwka w mojej... I taki miszmasz na całej ulicy, liczącej 4 bloki 11-piętrowe i około 30 domków jednorodzinnych.

Ale dzisiaj cała Agencja Pocztowa przegięła do kwadratu. Czekałam na kosmetyki z Korei. Wysłane 6 lutego.
26 lutego dostałam awizo, więc popędziłam na pocztę, żeby odebrać przesyłkę. Pani na poczcie stwierdziła, że nie ma do mnie żadnej paczki i że to jest pewnie awizo na paczkę, którą odebrałam wczoraj i pewnie listonosz się pomylił. No cóż, zdarzało mu się, więc pomyślałam, że pani ma pewnie rację.
15 marca dostałam kolejne awizo-widmo (nawet nie było na nim napisane, że powtórne, więc niczego nie podejrzewałam i dałam się zbyć tym samym argumentem**).
Dzisiaj, tj. 22.03 znów dostałam awizo. Oczywiście nie wspominam, że byłam cały dzień w domu... Co poradzić, poczta czynna do 16:00, jest 15:45... Zdążę, więc biegnę.

Ktoś jest ciekawy, czego się dowiedziałam na poczcie? NIE MA DO MNIE PRZESYŁKI :))

Tym razem jednak nie odpuściłam, bo paczka leżała na wierzchu z moim nazwiskiem wypisanym jak byk... Co więcej była już ostemplowana jako "zwrot" i "przez przypadek" jeszcze nie wyszła...

Tłumaczenie pani na poczcie? Bo nikt nie odbierał, bo to nie polecony, ani priorytet, więc tak sobie leżała i ona o niej zapomniała. Na pewno w to uwierzę :)

Oczywiście cyrk był niesamowity z wydaniem mi tej paczki, bo to już przecież zwrot, bo wprowadzony w system, bo bla, bla, bla...

Zrozumiałam, czemu stanowisko robocze pani jest odgrodzone kratką i gruba szybą - żebym jej niechcący (lub chcący) nie zabiła.

Koniec końców paczkę dostałam.

Zaczynam się jednak poważnie zastanawiać nad zamieszkaniem na poczcie, bo to chyba jedyny sposób otrzymywania przesyłek do rąk własnych, a nie uśmiecha się latać tam kilka razy w tygodniu... A tak na poważnie - właśnie piszę skargę :)

*Serio. W środku mieszczą się dwie osoby, a gdy kolejka jest większa, trzeba stać na dworze.
**Taka paczka może iść do 31 dni roboczych, chociaż z reguły przychodzi dużo szybciej.

Agencja Pocztowa

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 508 (546)

#47185

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie odwiedził mnie "komornik" i zastanawiam się, czy nie jestem w ukrytej kamerze.

Trochę ponad rok temu na adres moich rodziców zaczęły przychodzić listy do niejakiego "Jacka Piotrowskiego". Chcieli odnieść je na pocztę, ale nie było na nich znaczków i ogólnie nie wyglądały na doręczone przez pocztę. Listy przychodziły raz na miesiąc, dwa. Na początku zostawiali je na skrzynce (mieszkają w bloku), bo pomyśleli, że może ktoś z sąsiadów podał zły adres.

Listy zaczęły przychodzić coraz częściej. Cóż zrobić... na kopercie logo jakiejś firmy, więc sprawdziłam w internecie. No i tu pojawia się zonk, bo to była jakaś firma ubezpieczeniowa. Wybaczcie, nie pamiętam nazwy, chyba coś na A. Wyszukałam numer do nich, zadzwoniłam, wyjaśniłam o co chodzi... Że zły adres, że nikt taki tu nie mieszka (i nigdy nie mieszkał) i poprosiłam żeby to sprawdzili, bo moi rodzice mają już dość tych listów.

Nastał spokój. Przez pół roku żadnego listu w skrzynce, rodzice zapomnieli o panu Piotrowskim.

Jestem obecnie na feriach u rodziców, godzina 11 rano, więc smacznie śpię. Budzi mnie dzwonek do drzwi. Podchodzę, patrzę przez wizjer - jakiś facet z dużą torbą. Pomyślałam, że może to kurier i otworzyłam.

Pan przedstawił się i spytał, czy zastał pana Jacka Piotrowskiego. Odpowiedziałam, że nie znam nikogo takiego i spytałam, kim jest.

Otóż pan okazał się być "komornikiem", pokazał mi jakiś papier, który to rzekomo potwierdzał (oczywiście pisało na nim, że jest przedstawicielem firmy windykacyjnej) i stwierdził, że musi wejść do mieszkania, by dokonać zajęcia na rzecz długu Jacka Piotrowskiego.

Dostrzegacie absurd sytuacji?

Oczywiście powiedziałam panu, że nie może wejść. Powiedziałam mu też, że nikt o nazwisku Piotrowski tutaj nie mieszka, nie mieszkał i nie będzie mieszkać. Co więcej, nie znam nikogo takiego i nikt z sąsiadów się tak nie nazywa.

Pana to oczywiście nie obchodziło i próbował wejść do mieszkania siłą. Dziękuję ci mamo, że od małego uczyłaś mnie, że obcym nie otwieramy drzwi na oścież, tylko uchylamy z zasuwą. Zatrzasnęłam drzwi. Takie sytuacje nie są na moje nerwy.

Pan pokrzyczał, że dług pana Piotrowskiego został wykupiony przez firmę X i że on ten dług ściągnie, choćby miał tu wrócić z policją i wejść siłą. Oczywiście wszystko w mniej kulturalnych słowach.

A niech wraca, krzyżyk na drogę.

nieistniejący dług

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1119 (1155)

#42702

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziękuję idiotom, którzy dzisiaj koło 5 rano wyrwali przycisk bezpieczeństwa w autobusie nr 840 linii Katowice - Gliwice. To musiał być niezły "fun" widzieć, jak awaryjnie otwierają się drzwi i blokuje się silnik. Brawo!

pierwszy poranny autobus

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 454 (534)

#24737

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W piątek po egzaminie robiłam kurs między jednym wydziałem a drugim (10 minutek spacerkiem, stwierdziłam, że się przejdę) by oddać indeks i kartę egzaminacyjną, gdy zaczęłam się dziwnie czuć. Głowa zaczęła mi ciążyć, tępo zwolniłam do jakiegoś metra na godzinę i wzrok zaczął mi się rozmazywać. Gdy dotarło do mnie, że coś jest nie tak, już osuwałam się na ziemię. Straciłam przytomność.

W centrum Katowic. Dokładnie pod Zenitem. Przy ok 10 stopniach na minusie. Dodam, że w siódmym miesiącu bliźniaczej ciąży mój brzuch jest bardzo widoczny, nawet spod zimowej kurtki i warstwy swetrów.

NIKT MI NIE POMÓGŁ. Dopiero gdy kilka minut później odzyskałam przytomność sama zadzwoniłam po karetkę. Przyjechali w kilka minut a ja siedziałam oparta o jakiś słup, bo nie mogłam ustać, miałam białe chochliki przed oczami, a moja głowa ważył chyba z tonę. Modliłam się, by dzieciom się nic nie stało.

Nikt nie zapytał czy wszystko w porządku, jak się czuję itp... Mimo, że ludzi wokół było DZIESIĄTKI. Ja nie miałam siły się nawet odezwać żeby poprosić o pomoc, jedynie błagalnie wpatrywałam się w przechodniów.

Gdy przyjechało pogotowie jakaś moherowa babcia skomentowała, że "narkomanka zaciążyła i jej się pomoc od pogotowia nie należy!". Cóż, od dzisiaj "twarz blada jak śmierć" oznacza "twarz narkomanki".

Ze szpitala wyszłam dzisiaj. Lekarze nie wiedzą co było przyczyną mojego zasłabnięcia. Dzieciom na szczęście nic nie jest, ale jak sobie pomyślę, że przez ludzką znieczulicę mogłoby się im coś stać...

Katowice - rynek

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 835 (907)

#22883

przez (PW) ·
| Do ulubionych
To będzie historia o skrajnym debilizmie, z tragicznym zakończeniem.

Wczoraj wracałam sobie spokojnie do domu autem. Miałam na uwadze to, że ulice śliskie i nie odśnieżone, więc na wszelki wypadek wolałam się zatrzymywać przed każdym przejściem dla pieszych na którym ktoś czekał. Tak na wypadek by komuś nie przyszło do głowy wyskoczyć mi pod koła.

W środku miasta, niemalże w centrum zatrzymałam się by przepuścić małą dziewczynkę z tornistrem - i będę tego żałować do końca życia. Kierowca za mną nie zrozumiał, dlaczego zatrzymuję się przed przejściem dla pieszych... dodał gazu i wyprzedził mnie.

Tak - potrącił dziewczynkę. Z prędkością ok. 60 km/h.
Ona leżała nieprzytomna na ulicy, a on, swoim czerwonym Passatem... odjeżdża! Uciekł z miejsca wypadku i nie udzielił pomocy.

Odruchowo włączyłam awaryjne i wybiegłam do dziecka - wszystko zajęło mi może z jedna sekundę.

Dziewczynka była cała we krwi, nie oddychała. Prosiłam, wręcz błagałam, by ktoś z gapiów mi pomógł. Choćby głupią reanimację zrobić - powiedziałabym co i jak. Ale nie, woleli stać i gapić się jak kobieta w zaawansowanej ciąży próbuje ratować dziecko. Zaje*ista rozrywka, nie? Policja i pogotowie, które również ja wezwałam, przyjechały po niecałych 10 minutach.

Próbowali ratować dziewczynkę, ale się nie udało. Miała twarz, głowę... całe we krwi. Ja już mogłam tylko stać i płakać.

Ja na prawdę nie rozumiem jak można być takim debilem żeby wyprzedzać auto zatrzymujące się przed przejściem dla pieszych. Oznaczonym przejściem dla pieszych, dodam. Znak tam stoi jak byk, że przejście jest i dodatkowo "Uwaga! dzieci!"

Odrobinę pociesza mnie fakt, że policja szybko ujęła mordercę. Był trzeźwy. Mam nadzieję, że spędzi długie lata w więzieniu.

Skomentuj (84) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1166 (1198)

#21929

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W Wigilię mieliśmy w domu mały wypadek ;-)

Tata mój, samiec ważący ok. 130kg, siadając na sedes... posłał ów sedes do piachu. Ceramiczna spłuczka i muszla poszły w drobny mak. Widok wypływającej do przedpokoju wody oraz biegnącego za nią taty (chyba próbował ja siłą woli powstrzymać od zalania butów...) - wyjątkowy.

No więc co zrobić - do auta i do sklepu. Na szczęście wypadek miał miejsce koło 13, więc Obi było jeszcze otwarte. Pomijając proces zakupu - było całkiem niepiekielnie.

Piekielność zaczęła się, gdy wróciliśmy do domu. Jako, że rodzinna wigilia miała się odbywać u nas - sedes trzeba było zamontować. Godzina 15:30 - tata przystępuje do wiercenia. Wiertła protestują. Trzeba jechać do wuja żeby swoje pożyczył. W międzyczasie ja obdzwaniam rodzinę informując, że awaria i żeby przyjechali godzinę później.

Godzina 16:30 - wiercenia ciąg dalszy. Niestety - mus to mus. Jednak nie wszyscy potrafią to zrozumieć. Wpadła do nas sąsiadka i od progu, nie dając dojść do słowa, naskoczyła na moją matkę wyzywając ja od bezbożników, że jak to tak... W WIGILIĘ WIERCIĆ? KIEDY ONA JUŻ DO WIGILIJNEJ KOLACJI ZASIADA??!!

Podarła się 5 min (uwierzcie sama się nakręcała i nie dało się jej przerwać), w międzyczasie inny sąsiad wpadł zobaczyć "co się dzieje".

Cóż, kobieta w końcu się zapowietrzyła i rodzice wyjaśnili jej co i jak... że nagły wypadek, awaria i było trzeba - no trudno. Dziury już są, sedes zaraz będzie siedzieć, będzie cisza. I wcale nie trzeba się tak denerwować.

Gdy odchodziła rzuciła hasłem, że mogliśmy się na taką sytuację przygotować lub przewidzieć, a najlepiej to odłożyć "wypadek" na po świętach.

Tak więc moi drodzy... planujcie wszystkie niespodziewane awarie, bo przecież macie na nie wpływ ;-)

sąsiadka ;-)

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 566 (648)

#21094

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie spotkała mnie piekielna historia i aż się we mnie jeszcze gotuje...

Miesiąc temu, w listopadzie, zamówiłam sobie kilka rzeczy w sklepie internetowym SHIMA Shop. Jako, że były wśród nich rzeczy takie jak kalendarz i zeszyt, zdecydowałam się na wysyłkę paczką, a nie listem, żeby nic się nie pogniotło (wysyłka Pocztą Polską).

Dnia wczorajszego udałam się na pocztę, gdyż w moich drzwiach zastałam awizo. A tam... oczom moim ukazał się bardzo dużych rozmiarów... LIST. Tak, list, a nie paczka za którą zapłaciłam. Dodam, że zapłaciłam za przesyłkę paczką 13zł, a otrzymałam list za 5zł 10gr (oczywiście na pieczątce widniała inna - późniejsza data nadania). Widziałam, że paczka jest dziwnie pozaginana, więc poprosiłam panią z okienka by została świadkiem otwierania "paczki". Okazało się, że kalendarz ma zagięty róg. No szlag by to trafił.

Wróciłam do domu, napisałam bardzo grzecznego maila do sklepu i w dniu dzisiejszym otrzymałam odpowiedź:

"Niestety nie ponosimy odpowiedzialności za zniszczenia dokonane przez Pocztę Polska, przesyłka została należycie zapakowana, często wysyłamy przesyłki w taki sposób i nie ma najmniejszego problemu." - Pierwszy mail.

(Pomyślałby kto, że wysyłając tzw. list formalny powinnam otrzymać odpowiedź w takiej samej formie, ale jak widać tutaj ktoś wychodzi z założenia "miejmy klienta w dupie, szybciej sobie odpuści dochodzenia swoich praw").

"a i żadna reklamacja nie jest uwzględniana jeśli klient odsyła towar na "pana koszt" ..." - drugi mail, wysłany 2 min po pierwszym.

Cóż, to jest bezczelność. To nie z winy Poczty Polskiej przesyłka została uszkodzona, a z ich własnej - nie nadali jej paczką, a listem. Gdyby nadali paczką taka sytuacja w ogóle nie miałaby miejsca.

Z poziomu korespondencji wynika, że raczej nie mam co liczyć na wymianę kalendarza bądź zwrot jego kosztów. Ale jako, że jestem osobnikiem mściwym, przynajmniej zrobię im antyreklamę.

Nie kupujcie w SHIMA Shop, bo nie dość, że poczekacie na przesyłkę miesiąc (a nie 10 dni jak zaznaczają na stronie), to jeszcze oszukają was na kosztach przesyłki i wyślą listem, zamiast paczką, za którą zapłaciliście.

I nie wierzcie w opisy produktów na ich stronie - wszystkie są pozytywne, bo żeby komentarz się tam znalazł musi najpierw zostać zaakceptowanym przez administratora. Dlatego szczere opinie, np. na temat zeszytów, nie są w stanie się ukazać :)

Kamil Tomczyk / SHIMA Shop

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 590 (658)

#19521

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ach, te piekielne autobusowe historie^^

Musiałam się udać na drugi koniec miasta, a jako że moje autko obecnie ma urlop u mechanika musiałam skorzystać z komunikacji miejskiej.

Sprawdziłam sobie wczoraj na internecie rozkład jazdy i połączenia autobusów. Logicznie zdecydowałam się na bilet po 2,10zł (3 miasta i więcej lub przez godzinę z możliwością przesiadki), gdyż moja podróż według rozkładu miała zająć 51 minut.

Pierwszy autobus na miejsce przesiadki przyjechał jak w zegarku. Miałam spokojne 2 minutki czekania na drugi...

Który przyjechał spóźniony prawie 10 minut. No cóż, zdarza się. Niestety utknął w wielkim korku na skrzyżowaniu. Był wypadek i policja kierowała ruchem.

O godzinie 16:02 kończyła mi się ważność biletu. Jakież było moje zdziwienie, gdy na przedostatnim przystanku wsiedli kontrolerzy. Zerkam na zegarek - 16:03. Nie no, minutka to chyba nie jeszcze jakieś straszna zbrodnia, nie? Tak sobie pomyślałam... Oczywiście byłam w błędzie ;]

Szanowny kanar podszedł do mnie, patrzy na bilet i mówi:
[K]: No... Będzie mandacik.
[Ja]: Jak to?
[K]: Minutę temu skończył się pani bilet.

Zaczęłam się irytować, bo to w końcu nie moja wina, że autobus stał w korku i miał przez to opóźnienie ;/ Pan był ogólnie bardzo niemiły, a gdy odmówiłam podania danych do wypisania mandatu (no bo niby na jakiej podstawie?) zaczął mnie szarpać i próbował siłą podnieść z siedzenia. Co z tego, że jestem w już bardzo widocznej ciąży, pan sobie z tego nic nie robił. Wręcz zarzucił tekstem, że powinnam skasować dwa bilety...

Awantura przyciągnęła uwagę drugiego kanara - kobiety. Powiedziałam jej (już nieco mniej spokojnie), że według rozkładu autobus miał kończyć kurs o 15:51 i to nie moja wina, że jedzie spóźniony. Poza tym dojechaliśmy już prawie do przystanku końcowego, a mój bilet "skończył" się jakieś 3 minuty temu. I że ja bardzo chętnie oskarżę tego pana o napaść (a co się będę z chamami patyczkować...).

Na szczęście kobieta okazała się być normalna i zrozumiała fakt, że autobus jedzie opóźniony w wyniku zdarzenia losowego. Mandatu nie dostałam, ale ile się wstydu najadłam i nerwów...

komunikacja_miejska

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 529 (661)

#18971

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/18930 przypomniała mi podobną. Uprzedzam, może być dość ohydnie.

Tak samo jak autor/ka tamtej historii byłam u koleżanki w domu. Człowiekiem jestem normalnym, więc po jakimś czasie musiałam skorzystać z toalety.

Gdy wyszłam, zostałam opieprzona z góry na dół przez koleżankę i jej mamę za to, że... spuściłam wodę. No tak, przecież to bardzo dziwny zwyczaj...

Usłyszałam, że marnuję wodę, a oni oszczędzają (taaa..., a kaloryfery to cała zimę na full odkręcone...) i spuszczają wodę tylko raz dziennie - wieczorem ( + po "większych sprawach"). Później padło jeszcze kilka bardziej niewybrednych tekstów.

Skwitowałam to jedynie stwierdzeniem, że niespuszczanie wody jest obrzydliwie niehigieniczne. Nie chodzi tylko o smród moczu. Jak mając ubikację w pomieszczeniu razem z łazienką, w której znajdują się kosmetyki, czy suszą się na sznurach świeżo wyprane ubrania, można praktykować taki zwyczaj? Chociaż... nawet gdyby mieli ubikację osobno, to bym tego nie zrozumiała. Błe, nigdy więcej nie skorzystałam u niej z toalety.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 415 (487)

#18400

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jechałam sobie przedwczoraj windą do domu, gdy ta nagle... zacięła się. Ok, czasem się jej to zdarza, za chwile pewnie ruszy. Jednak kiedy po 10 minutach nie ruszyła, wyjęłam telefon, by zadzwonić na numer podany na naklejce - do kogoś tam od dźwigów. Dzwonię, odbiera:

Pan: Słucham?
Ja: Dzień dobry. Dzwonię z windy na ulicy Piekielnej w miejscowości X, która się właśnie zacięła...
Pan(przerywając mi): O ja pie*dole... Pani, ja już tam od 6 lat nie pracuję! Ja teraz w Sosnowcu robię, z Sosnowca mam pani jechać pomóc?

No nic, pośmialiśmy się, pożegnałam się i dzwonię pod następny numer. Odebrał miły pan i mówi, że pomoc będzie do dwóch godzin. Moja reakcja to klasyczne WTF?

Mówię mu, że winda jest mała, ciasna, a ja jestem w ciąży i nie do końca dobrze się czuję i pytam, czy nie ma możliwości by przyjechać wcześniej. Nie i koniec. Oni mają ważniejsze rzeczy do roboty, a nie ma akurat nikogo w pobliżu.

Nie powiem - załamałam się. Dwie godziny sama w windzie, a na dodatek nie mam pewności czy w ogóle przyjadą. Przez chwilę myślałam o tym, żeby popchnąć dźwignię i jakimś cudem prześlizgnąć się dołem ostrożnie... ale wolałam nie ryzykować, poza tym sąsiedzi na 1 piętrze mieli kiedyś zablokowane drzwi i nie wiedziałam, czy czasem dalej nie mieli.

Po jakiejś godzinie zaczęło mi się robić naprawdę słabo - nie wiem czy to z powodu, że było strasznie duszno, czy też z nerwów. Zadzwoniłam do ojca prawie płacząc i prosząc o pomoc.

Cóż, po około 10 min na miejscu była straż pożarna, a mnie zabrano do szpitala. Ojciec postanowił, że tak sprawy nie zostawi i wybrał się do oddziału "firmy od dźwigów". Okazało się, że kilku pracowników było całkowicie dyspozycyjnych i nic nie wiedzieli o tym, że ktoś jest w windzie. Przekazano im zgłoszenie, że "winda nie jeździ", więc stwierdzili, że zajmą się tym później.

A mnie szlag trafia, bo mogło się to źle skończyć.

Winda

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 867 (931)