Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#47538

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja dla wielu może nie wydawać się piekielna. Mnie owszem, chociaż nie podniosła mi ciśnienia, raczej mnie osłabiła i – niestety – jest mi trochę przykro.

Słowem wstępu:
Kilka sporych lat temu, kiedy zaczynałam studia w Wiedniu, poznałam bardzo sympatyczną Polkę. Zaprzyjaźniłyśmy się, byłyśmy dla siebie wsparciem w obcym kraju. Z racji tego, że koleżanka mieszkała na obczyźnie dłużej niż ja, pomogła mi też poznać miasto, wskazała kilka ciekawych miejsc, w których można się ‘odchamić’ i odpocząć. Ja ze swojej strony pomagałam jej formułować różne pisma do urzędów i dokładnie ‘rozszyfrowywać’ co urząd w jakimś piśmie do niej od niej chciał – dziewczyna znała niemiecki na poziomie raczej podstawowym, dogadać się jako tako potrafiła, ale wiadomo - w oficjalnych pismach pisze się zwykle również oficjalnie, język jest na wysokim szczeblu i niestety poziom jedynie komunikacyjny w tym miejscu zawodzi.

Około dwa lata temu koleżanka zaszła w długo wyczekiwaną ciążę. Wszyscy się cieszą, czekają na rozwiązanie. Ciąża przebiega prawidłowo – cud, miód i orzeszki.
Na kilka tygodni przed planowanym rozwiązaniem przypadała również moja przeprowadzka do Niemiec. W głębi duszy miałam nadzieję, że kontakt się nie urwie, jak w wielu takich przypadkach bywa, a żal było mi tracić taką koleżankę (może to wada, może zaleta – przywiązuję się do ludzi).

Na świat przyszedł zdrowy, ładny chłopiec.
W styczniu tego roku Mały skończył roczek. Rozwija się nadal dobrze, ale mimo to nie ma chęci mówić. Z tego co wiem (poprawcie mnie, jakby co – mamą jeszcze nie jestem), to nie jest jakiś większy problem. Ja podobno zaczęłam mówić późno, ale jak już zaczęłam, rozgadałam się na dobre.
Znajoma martwiła się kwestią ‘niemówienia’ swojego syna, a mojego oczka w głowie, ale zawsze próbowałam jej przetłumaczyć, że każde, zdrowe dziecko ma swoją porę na mówienie, a niecały (teraz już cały) rok to jeszcze nie katastrofa.

Niedawno, tu w Niemczech, poznałam również ‘dzieciatą’ Polkę.
Historia się powtarza, dziewczyna sympatyczna (i jak wyżej, z koleżanką z Wiednia), jej synek skończył rok w grudniu zeszłego roku. Pomiędzy chłopcami jest tylko miesiąc różnicy, natomiast syn ‘niemieckiej’ koleżanki zaczął już mówić, rozumie kilkanaście słów i używa ich dość często (wiadomo… mama, tata, baba, dziadzia, jeść, pić etc.).

To był wstęp. Nieco przydługi, wybaczcie – musiałam jednak nakreślić sytuację przed historią właściwą.

Niedawno zdzwoniłyśmy się z ‘austriacką’ koleżanką.
Jak zwykle opowiadamy sobie co tam u nas, więc nie omieszkałam wspomnieć o niedawno poznanej koleżance. Koleżanka z Wiednia (KW) zaczęła wypytywać o jej syna, o sposób wychowywania, jaki obrała ‘niemiecka’ koleżanka wobec swojej pociechy… Napomknięcie o nowej znajomości było błędem…

KW: A jak ta znajoma karmi syna?
(J)a: No.. nie wiem. Daje mu mleko, jakieś słoiczki, młody żuje skórki od chleba albo dostaje w międzyczasie jakieś chrupki kukurydziane, jakieś soczki chyba, ale nie jestem pewna…
KW: To nieodpowiedzialne! Ja daję Młodemu tylko wodę do popicia, zupki ze słoiczków, karmię piersią! Chrupkami może się udusić! A w ogóle to ta druga karmi piersią?
J: Z tego co wiem, to nie.
KW: Co to za debilka! To nie matka!
J: No ale może miała mało wartościowy pokarm…
KW: Taaa, akurat. Ja znam takie jak ona! Egoistki
(WTF?!)
Próbuję zmienić temat na nieco mniej drażliwy. Pytam jak z jej ‘dużym chłopcem’ (czyt. Mężem), ale koleżanka nie daje za wygraną.

KW: A jej syn jak się rozwija? Dobrze?
J: Z tego co widziałam to fajny brzdąc. Je chętnie, jest uśmiechnięty, zadbany (napomknęłam o tym, by uniknąć ewentualnych komentarzy o patologii, czy coś…), zaczął już mówić, w miarę stabilnie chodzi, zabawkami się bawi. Chyba wszystko jest w porządku.
KW: No tak… mówi… Chcesz mi coś przez to powiedzieć?

Tu wpadłam w małą paranoję – wertuję w myślach, czy powiedziałam coś niewłaściwego, drażliwego, rażącego, bądź sprawiającego przykrość. W momencie zdałam sobie sprawę: powiedziałam, że DRUGI MŁODY MÓWI.
Trzymając się ostatnimi siłami logiki i sensu, próbując ominąć moje domysły odpowiedziałam:
J: Nie, a co mogłabym chcieć ‘przez to powiedzieć’? Zapytałaś, to odpowiedziałam, jak ‘ten drugi’ się rozwija.

Tu nastąpiła pauza. Cisza. Za chwilę ze zdwojoną siłą i szlochem:

KW: Trzeba było od razu mówić, że nie chcesz mieć z nami kontaktu! Co Ty sobie myślisz, że Młody nie nauczy się mówić? Że jest GORSZY od tego drugiego?! MY Ci jeszcze pokażemy, że potrafimy mówić!

Moje oczy zrobiły się jak spodki. Nie bardzo wiedziałam, skąd taka nerwowa reakcja koleżanki. Próbując załagodzić sytuację odparłam, że z pewnością na dniach jej Młody się rozgada, że wierzę w niego z całych sił i ogólnie, żeby się uspokoiła.
Na koniec rzuciłam (chyba) źle zrozumianym żartem:
J: I naprawdę wiem, że Ty potrafisz mówić, a młody niebawem się od Ciebie wszystkiego nauczy (to było nawiązanie do mówienia ‘MY pokażemy, że potrafiMY mówić’).

Koleżanka się obraziła.
Dowiedziałam się jeszcze, że jestem stronnicza, że zachowuję się jak chorągiewka na wietrze – to chyba miało znaczyć, że zmieniam się jak zawieje wiatr i że ona nie chce mieć z takimi osobami nic wspólnego…

… a ja tylko próbowałam bronić ‘niemieckiej’ koleżanki.

Co kierowało moją ‘austriacką’ koleżanką? Nie wiem. Ton jej głosu i nastawienie sprawiło, że pomyślałam o zazdrości. Pytanie o co, o kogo, z jakiej przyczyny?
Druga kwestia, a może nawet ta najważniejsza: miałam wrażenie, jakby KW traktowała rozwój swojego potomka jak konkurs…

Już czekam na moment, kiedy ambitna mama będzie chciała (być może na siłę, być może nie) wcisnąć swoją pociechę do Mensy – przecież to prestiż…. Nie?

Chyba straciłam koleżankę.

dzieci i ich mamy

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 38 (84)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…