Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#48730

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed lat. Uczyłam w pewnej szkole, w której przypadła mi w udziale klasa z córką pani dyrektor. Wydaje mi się, że dla dobra dziecka i dla dbania o atmosferę w pracy, dyrektor szkoły powinien posłać swoje dziecko do innej placówki, bo rodzi się pewien konflikt ról, niemniej rozumiem, że takie rozwiązanie jest wygodne. Skoro się na wygodę decydujemy, musimy się godzić z konsekwencjami. Dyrektor, którego rolą między innymi jest uczyć rodziców, jak opiekować się swoimi pociechami i jak wspierać je w nauce, powinien świecić przykładem. Tak nie było. Córka była bardzo niedopilnowana. Nie miała prac domowych, nigdy nie pamiętała o testach i kartkówkach, więc wpadały słabe oceny. Każdy brak pracy zaznaczałam (bo zawsze wszystkim dzieciom zaznaczałam) i jak rodzic zajrzy w ćwiczenia, od razu widzi, co, jak i dlaczego.

Mamie, spędzającej wiele godzin dziennie w szkole swojego dziecka, jest wyjątkowo łatwo je kontrolować. Może sobie wejść do pokoju nauczycielskiego i nawet codziennie sprawdzać jakie ma oceny. Może w każdej chwili dopytać nauczyciela, w czym problem i jak pomóc. Wie, kiedy nauczyciel prowadzi zajęcia wyrównawcze i może dziecko przyprowadzić. Ta mama tego nie robiła. Na zebranie też nie raczyła zajrzeć. Dziecko duże i powinno już się samodzielnie umieć zatroszczyć o prace domowe i przygotowanie do sprawdzianów, ale wiadomo, czasem taka rodzicielska kontrola się przydaje.

Nadszedł czas zebrania ćwiczeń i ocenienia ich. Nie napracowałam się, bo za dużo do poprawiania nie miałam: głównie pustki. Ocena jaka - dość łatwo się domyślić.

Dwa dni później zostaję wezwana na dywanik i zbieram ciężki opiernicz. Robię oczy jak pięć złotych. Dowiaduję się, że pani dyrektor jest bardzo niezadowolona z mojej pracy. Jak mogłam wystawić taką ocenę, to moja wina przecież, bo nie przypilnowałam, żeby dziecko odrabiało prace domowe. Oczy przecieram już ze zdumienia. Dyskusja dość absurdalna, pani nie przyjmuje do wiadomości, że do moich obowiązków nie należy stanąć dziecku nad głową w domu, żeby pracę domową odrobiło. Nie przyjmuje do wiadomości, że każdy brak był na bieżąco odnotowywany i w ćwiczeniach, i w dzienniku. Przypominam, że są zajęcia wyrównawcze i jeśli dziecko sobie nie radzi z pracą domową, jestem wtedy do dyspozycji i mogę pomóc - dostaję ochrzan, że nie o to chodzi, żeby JEJ dziecko poświęciło kolejną godzinę na naukę, bo musi mieć czas na zabawę (i mówi to pani, która innych rodziców poucza, że ich dzieci MAJĄ chodzić na zajęcia wyrównawcze bez dyskusji).

Pani dyrektor jest zawiedziona, ponieważ uważa, że powinnam po każdej lekcji przyjść do niej do gabinetu i powiedzieć jej dokładnie, co zostało przerobione i jaka jest praca domowa. Przed każdym testem i kartkówką powinnam również zastukać i poinformować ją o dacie oraz zakresie materiału. Mówi to wprost, daje do zrozumienia, że to mój obowiązek.

Informuję ją, że u mnie w klasie jej Ania jest taką samą Anią, jak każda inna Ania, zaś mama Ani jest taką samą mamą Ani, jak każda inna mama Ani. Że nie przychodzę do innych rodziców do pracy, żeby ich na bieżąco informować, co się dzieje na lekcjach, ani nie nawiedzam ich w tym celu w domu. Że absolutnie nie będę stosować innych zasad wobec tej konkretnej Ani tylko dlatego, że trafiło jej się urodzić w takiej, a nie innej rodzinie. Nie zamierzam stosować taryfy ulgowej jak inni nauczyciele, byle tylko mieć święty spokój. Sugeruję również, żeby się zastanowiła, czy rozmawia ze mną z pozycji dyrektora szkoły, czy z pozycji rodzica, bo chyba się nieco role mieszają.

Chyba pierwszy raz pani dyrektor napotkała opór, bo oniemiała i dalsza współpraca przebiegała na innych zasadach, nieco się dzieckiem zainteresowała. Zastanawia mnie jednak, co jako matka chciała uzyskać w ten sposób dla dziecka.

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 838 (870)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…