Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#48735

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz będzie o ocenach, a konkretnie o jednym typie oceny: tej najchudszej, co po prostu nie zalicza.

Część pierwsza.

Nasz system edukacji jest tak skonstruowany, że dopuszcza możliwość zostawienia ucznia na następny rok w tej samej klasie i są przypadki kiedy taka decyzja jest uzasadniona, i może przynieść pozytywny skutek wychowawczy. Teoretycznie ocena "dopuszczająca" (i każda wyżej) ma świadczyć o tym, że dziecko nawet jeśli ma braki, jest w stanie poradzić sobie w klasie programowo wyższej. Wiadomo, że dzieci ocenia się na miarę ich możliwości i inaczej być nie może, nie można stosować tych samych kryteriów wobec dziecka, które jest inteligentne, wychowuje się w sprawnie funkcjonującej rodzinie, chodzi na cały zestaw zajęć dodatkowych, i dziecka, które ma dużo mniejsze możliwości poznawcze oraz intelektualne i brak wsparcia w domu - ale takie dziecko jeśli się wykaże wkładem pracy i chęci, nie ma problemu z uzyskaniem zaliczenia, nawet jeśli jego wiadomości nie są na porównywalnym poziomie.

Ale ja nie o tym. Miałam ucznia wyjątkowo krnąbrnego i leniwego, natomiast gdy go "przydybałam" sam na sam (uparty ze mnie nauczyciel, potrafiłam czasem poświęcić czas po zajęciach i dorwać ucznia, żeby z nim popracować), miałam okazję się przekonać, że zdolnego, który niewielkim nakładem pracy mógłby mieć nawet czwórki i piątki. Uczeń był w złym towarzystwie, nie tam gdzie trzeba upatrzył sobie niewłaściwe autorytety i efekt był taki, że na wszystkich przedmiotach sobie "bimbał". Był tematem codziennych dyskusji w pokoju nauczycielskim, każdy się skarżył niemożebnie. Nic nie skutkowało, w dzienniku ze wszystkich przedmiotów prawie same jedynki, na koniec roku uczeń zagrożony niemal ze wszystkich przedmiotów. Każdy się zarzekał, że wystawi mu jedynkę na koniec, oj! jak oni mu powystawiają te jedynki!

Koniec końców, tuż przed zakończeniem roku szkolnego w jakiś magiczny sposób jedynki pozamieniały się w dwójki - każdy po cichu podopisywał oceny "za cokolwiek" albo i nawet z kosmosu, byle tylko mieć podkładkę do wystawienia oceny zaliczającej. Dlaczego? Ano, każdy się bał, że inni w końcu jednak nie dotrzymają słowa, wystawią dwóję, i tylko z jego przedmiotu będzie jedynka. A co to oznacza? Oznacza to, że trzeba przygotować zestaw zagadnień, jakieś dodatkowe ćwiczenia na wakacje, ułożyć egzamin poprawkowy i w sierpniu się z uczniem spotkać. Nikt nie chciał problemu. Jedynym "jeleniem" okazałam się ja, bo u mnie żadne czary mary się nie wydarzyły.

Cóż, wprawdzie zostawienie ucznia do powtórki w klasie czwartej ma najwięcej sensu - bo wtedy naprawdę ma szansę nadrobić zaległości, na późniejszym etapie będzie to dużo trudniejsze - ale zdecydowano jak zdecydowano, a chyba przeprowadzenie i sprawdzenie jednego egzaminu nie jest nadludzkim wysiłkiem.
Spotkaliśmy się w sierpniu. Uczeń poszedł na kilka lekcji dodatkowych z angielskiego w wakacje i czegoś się nawet nauczył. Cudów nie było, ale uznałam, że przepuszczę, włożył trochę pracy, może zrozumiał, że lepiej popracować od razu i mieć wakacje dla siebie - dam szansę.

Chyba jednak za łatwo przyszło, bo skruchy mu starczyło raptem na dwa tygodnie na początku roku szkolnego, a potem dalej się wszyscy nauczyciele "szarpali". Towarzystwo chłopca poszło już do gimnazjum i regularnie przekonywało go, że nie zdać się nie da, że co by nie zrobił, i tak go przepuszczą. Uwierzył, bo przecież miał już swoje doświadczenie pokazujące, że nic nie musiał zrobić, a i tak mu oceny ponaciągano. Na koniec piątej klasy powtórka z rozrywki. Mnóstwo zagrożeń, a potem abrakadabra i znowu zostałam sama z moją jedynką i bardzo rozzuchwalonym uczniem. Jestem przekonana, że zostawienie go na kolejny rok w tym konkretnym przypadku byłoby bardzo cenne wychowawczo, przekonałby się na własnej skórze, że nie ma nic za darmo, a "kumple" źle podpowiadają. I byłby przykładem dla innych rozzuchwalonych leniuszków. Ale jeśli da radę się nauczyć w wakacje, cóż, od tego jest właśnie egzamin poprawkowy.

Znów spotkaliśmy się w sierpniu. Od wejścia przyznał się, że w wakacje w ogóle nie pracował nad moim przedmiotem. Dostał bardzo prosty egzamin, napisał siłą rzeczy fatalnie. Nie zdał. I co z tego, skoro dyrekcja i tak podjęła decyzję, żeby go przepuścić na kolejny rok, uzasadniając po cichu swoją decyzję stwierdzeniem z serii "a po co się z nim użerać o rok dłużej". Protestowałam, jednak nauczycielki mnie nie poparły - bały się, że trafi do ich klasy i to one będą miały problem. Powiedziałam, że ja problemu nie widzę i można go przydzielić do mojej klasy wychowawczej, chcę go czegoś nauczyć, a nie się go pozbyć. Mogę się "poużerać" - jak to określają - i rok, i dwa dłużej, jeśli będzie taka potrzeba. Nie poskutkowało. W naszym systemie niestety można przepuścić za zgodą rady pedagogicznej nawet ucznia, który któregoś przedmiotu nie zaliczył.

Tylko czy taką postawą nie robimy dziecku krzywdy?

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 810 (902)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…