Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#48736

przez (PW) ·
| Do ulubionych
I ponownie o ocenach niedostatecznych.

Część druga.

Swojego czasu przejęłam pod opiekę dydaktyczną pewne klasy szóste. Dzieci uczyły się szósty (a niektóre nawet siódmy, wliczając zerówkę) rok języka angielskiego i przerażające jest to, że niektórzy nie potrafili się po tym czasie nawet przedstawić. Jak to możliwe? Zapewne główną przyczyną jest postawa zaprezentowana w części pierwszej. Zamiast zostawić ucznia na drugi rok w momencie, kiedy ma możliwość nadrobić zaległości, przepycha go się na siłę, żeby jak najszybciej pozbyć się problemu i potem dziwi, że sobie uczeń nie radzi.

Co się dzieje z uczniami w ten sposób przepchniętymi? W szóstej klasie, kiedy operujemy już czasem przeszłym i przyszłym i powinniśmy mieć całkiem niezły poziom, nudzą się na lekcjach bo nie mają możliwości nadążać za ich tokiem, a przecież nie będzie się na tym etapie na nowo robić kolorowanek i uczyć liczyć do dziesięciu. Kolejne lata są po prostu zmarnowane. I zostawienie ich na kolejny rok w szóstej klasie mija się z celem, bo braki mają z dużo wcześniejszego okresu i powtarzanie klasy nic tu nie pomoże. Ale może mieć element wychowawczy.

Tak więc przejęłam te klasy szóste. Świata nie zmienię, cudów nie uczynię, zdawałam sobie dobrze sprawę z tego, że ci uczniowie mi past simple, present perfect i innych tego typu zagadnień nie mają szansy pozaliczać. Ale bez wkładu pracy i bez opanowania chociaż kilku podstawowych rzeczy stwierdziłam, że za żadne skarby nie wypuszczę z murów szkoły podstawowej. Zapadłabym się pod ziemię, gdybym wypuściła w świat kogoś, kto po sześciu latach nauki nie umie się przywitać i przedstawić.

Wymyśliłam sposób. Podczas zajęć co jakiś czas robiłam krótkie przypomnienie absolutnych podstaw podstaw. Dzieci potem dostawały do zeszytu podsumowanie tej malutkiej porcji materiału i na następnych zajęciach była mini-kartkóweczka na zaliczenie. System polegał na tym, że kartkówka była z serii "wszystko albo nic". Albo napiszesz wszystko dobrze, albo będziesz pisał znowu. I znowu. I znowu. Aż się nauczysz. Nie wstawiałam za te kartkówki ocen, dzieci zostały poinformowane, że na koniec semestru każda z tych kartkówek ma być przez nie zaliczona i bez tego nie ma mowy o pozytywnej ocenie. Pomyślicie teraz pewnie, że wyjątkowo "upierdliwa" ze mnie nauczycielka, ale porcje wiedzy były naprawdę drobne. Np. odmiana czasownika "być" (czyli raptem trzy słówka do zastosowania: am, is, are), umiejętność odpowiedzi na trzy pytania: "Jak się nazywasz?" "Ile masz lat?" "Skąd pochodzisz?" albo znajomość liczb od 1 do 10. Dla dziecka w normie intelektualnej żaden problem.

Zasada była też taka, że pierwszą kartkóweczkę piszemy razem na lekcji, jak kogoś nie było akurat wtedy w szkole to może ją szybciutko nadrobić na przerwie, natomiast jak ktoś się nie nauczył i nie zaliczył, musiał przyjść zaliczać na zajęcia wyrównawcze - żeby uczniom było trochę mniej "wygodnie" i nie opłacało się nie nauczyć na wyznaczony termin. Dzieci, które nie miały zbyt dużych zaległości, nie miały większych problemów z zaliczaniem a dla tych, którzy zaległości mieli kolosalne, była to szansa, żeby zdać szóstą klasę.

Trafiło się kilku delikwentów, którym się uczyć nie chciało. Nadrabiać kartkówek też się nie chciało. Ja byłam uparta, przed zajęciami wyrównawczymi potrafiłam stanąć pod salą zanim klasa wyjdzie i uniemożliwić wycieczkę do domu bez wizyty u mnie. Zdarzyło mi się nawet jednego gagatka wyciągnąć za ucho z autobusu i zawrócić na zajęcia wyrównawcze. Pisali więc parę razy, ale nie chciało się nawet spojrzeć do notatek, moje materiały (kilkakrotnie dawane) w dziwny sposób się gubiły i nie było z czego się nauczyć.

Zbliżał się koniec semestru. Tym bardziej opornym, po wystawieniu zagrożeń, kazałam starą metodą chociaż przepisać pytania i odpowiedzi odręcznie w domu po 20 razy i przymaszerować z tym do mnie. Niektórzy to zrobili (i nagle okazało się, że po takim ćwiczeniu zapamiętali, wcześniej po prostu nawet nie spróbowali się nauczyć), jednak niektórym nawet tego się nie chciało zrobić. Koniec końców, pięciu chłopa miało niepozaliczane w żadnej formie kartkóweczki (a dużo ich nie było) i stwierdziłam, że cóż, bardzo mi przykro, słowo się rzekło i jedynki na semestr się wymalowały. Wydaje mi się, że wymaganie było tak niewielkie, że bez przesady, nie mogą mieć "dopa" za nic.

Po wystawieniu zagrożeń miałam ogromne naciski "z góry", że to nie do pomyślenia. Że nie mogę stawiać jedynek w szóstej klasie. Znowu argument, że wszystkim robię "kuku", bo będą się przeze mnie musieli o rok dłużej "użerać" (naprawdę? po wystawieniu jedynki NA SEMESTR?). Nie ugięłam się.

Tuż przed wystawieniem ocen zostaliśmy poinformowani, że w tym roku każdy nauczyciel, który postawi ocenę niedostateczną, dostaje polecenie służbowe wyspowiadać się na piśmie na temat każdego dziecka z osobna z tego, co zrobił, żeby dziecko tej jedynki nie dostało (tak, co zrobił nauczyciel, bo co zrobiło dziecko - albo czego nie zrobiło w tym przypadku, to nieistotne...), dlaczego się to nie powiodło i jaki ma plan naprawczy dla tego konkretnego ucznia na kolejny semestr. Są to sprawozdania nijak nie wymagane przepisami, ale polecenie służbowe ma to do siebie, że nie można odmówić jego wykonania. Cała "akcja" miała być oczywiście wycelowana we mnie, żeby mi się odechciało wystawiać jedynki, taka "kara".

Cóż... I tak wystawiłam. Oczywiście tylko ja. Po co sobie robić problemy - pomyśleli nauczyciele. Ale cel osiągnęłam. Na koniec roku mogłam dać zaliczenie każdemu szóstoklasiście. Z czystym sumieniem, bo nawet jeśli ich stan wiedzy odbiegał od oczekiwań, musieli nieco popracować na tę dwójkę. Na miarę swoich możliwości w danym kontekście sytuacyjnym. Tylko powiedzcie mi, dlaczego to nie jest normą?

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 798 (936)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…