Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#49137

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Drodzy Piekielni, mam zaszczyt (wątpliwy i dla Was i dla mnie) przedstawić Wam Zmorę.

Zmora jest kierownikiem jednego z naszych działów. Co dzień dziękuję losowi, że nie mojego. Zmora jest pracoholiczką, nasza firma to cały jej świat, spędza w pracy nawet do 20 godzin na dobę. Zmora posiada kilka "cudownych" cech charakteru - notorycznie zmyśla, kłamie prosto w oczy bez mrugnięcia, nagina rzeczywistość do swoich potrzeb i sytuacji, jest mistrzynią kamuflażu, przyczajania się i specem od podsłuchu. Jej zasób słownictwa ogranicza się do "to nie ja", "nic takiego nie powiedziałam", "nie wiem o czym do mnie mówisz", "nie czepiaj się mnie, tylko zajmij się swoją robotą", oraz "uwielbiam was wszystkich, jesteście kochani, niezastąpieni, najlepsza ekipa z jaką pracowałam". Po czym wystarczy się odwrócić plecami by usłyszeć "cholerne nieroby, wszystko muszę robić sama".

Oprócz zajmowanego stanowiska, po pracy dorabiam sobie jako serwisant pewnej marki, więc często mam do czynienia ze Zmorą, ponieważ serwisowane przeze mnie produkty umiejscowione są na jej dziale. Niestety.
Jako serwisant pracuję dla firmy zewnętrznej, która płaci mi za to, że przez np 30 godzin w miesiącu przychodzę towarować półki swoimi (ich) produktami oraz sprawdzam daty ważności. Nic więcej nie powinno mnie interesować. Zmora ma inne zdanie na ten temat. Jako, że jestem pracownikiem naszego sklepu i znam się na wielu aspektach tej pracy, pani Zet lubi wmawiać mi, że drukowanie cen również jest moim obowiązkiem, tak jak oznaczanie promocji, towarowanie innych działów i układanie produktów w promieniu kilometra od mojej półki. Wcale nie pociesza mnie fakt, że ona traktuje tak wszystkich serwisantów, bez wyjątku.

Na samym początku mojej przygody z serwisem byłam osobą bardziej czasową, bardziej ugodową i zanim się obejrzałam spędzałam na serwisie nawet 80 godzin w miesiącu. Przypomnę, że płacono mi za 30. Dodam, że płacono mi naprawdę symbolicznie. Aha... pomysłowa Zet wprowadziła również zasadę, że jeśli jakiś dział posiada swojego serwisanta, to pracownicy naszego sklepu mieli się do tego działu nie dotykać. Dla przykładu - jeśli serwisant zachorował, to półki świeciły pustaki przez całe tygodnie, bo nikt nie raczył nawet ich uzupełnić. Przytoczę też kilka rozmów ze Zmorą z tamtego okresu:

1.
-Nie byłaś wczoraj na serwisie! - Zmora obdarza mnie karcącym spojrzeniem.
-A no nie byłam. Byłam za to przez 5 dni pod rząd, dlatego dzień wolnego mi się należy jak psu buda.
-Jak możesz tak zaniedbywać serwis?!
-Zmora... litości... mam obowiązek przychodzić dwa razy w tygodniu. Dać ci umowę do poczytania?
Odeszła bez słowa. Wyraz "umowa" zawsze zamykał jej usta.

2.
Przyszłam na serwis o godzinie 12:00, ponieważ o 14:00 zaczynałam swoją zmianę w firmie. Około godziny 18:00 materializuje się koło mnie szanowna Zet.
-Serwis nie jest zrobiony!
-Zmora, serwis był dzisiaj robiony, dosłownie kilka godzin temu.
-Nie jest zrobiony! Na jednej z półek jest luka!
Opuściłam swoje stanowisko pracy i przeszłam na dział obejrzeć opisywane zjawisko, które zmroziło krew w jej żyłach. Tak, była luka... niejedna nawet.
-Zmora, myślałam, że o to chodzi w handlu, żeby klienci zdejmowali nasz towar z półek, zanosili do kasy i wybulali swoje pieniążki, prawda? Chcesz mieć super utargi, a masz pretensje, że klient kupuje nasz towar?
-Nie mam pretensji do klientów, tylko do ciebie!
-To może zacznijmy sprzedawać powietrze? - wściekłam się.
-To może zacznij dokładniej wykonywać swoje obowiązki? - odbiła piłeczkę.
-To może podpowiesz mi, jak mam w magiczny sposób sprawić, by towar, który wyłożę, stał na półce w stanie nienaruszonym przez całą dobę?
-Jak dla mnie to możesz nawet chodzić za du*pą klientów i ustawiać od nowa - padła rezolutna odpowiedź.

3.
Normą również było dzwonienie do mnie gdy miałam wolne i wmawianie mi, że moim obowiązkiem jest przyjść do pracy za max. 5 minut i włożenie w półkę np. 3 sztuk jakiegoś artykułu, bo jest luka i ona nie może na to patrzeć. Za którymś razem (byłam na chrzcinach u brata) doradziłam jej, by przechodziła przez mój dział z zamkniętymi oczami i obiecałam, że jej to na bank pomoże.

Po tym wszystkim złośliwy chochlik siedzący we mnie, nakazał mi wykonywać swoje obowiązki serwisanta wyłącznie zgodnie z umową. Przychodziłam tylko dwa razy w tygodniu i miesięcznie nie przekraczałam ilości zatwierdzanych godzin.
Na odzew Zmory nie musiałam długo czekać.
Będąc w pracy (nie na serwisie) miałam problem z klientem, który za to miał problem z artykułem z działu szanownej Zet. Udałam się do niej w sprawie konsultacji, wyłuszczam sprawę.
Odpowiedź:
-Nie wiem. Ale za to wiem, że masz burdel na serwisie.
-Dziękuję ci Zmora za pomoc, ja tez się cieszę, że moje produkty tak ładnie się sprzedają. - zaserwowałam jej szeroki uśmiech i wróciłam do klienta.
Noż... kurka wodna, święty by nie wytrzymał z tą aparatką!

Współpraca na podobnym poziomie trwała przez 4 miesiące.
Po tym czasie awansowałam, wzrosły moje zarobki i wypięłam się tyłkiem i za serwis, i na Zet.
Na sam koniec zadzwoniłam do swojego koordynatora i zaproponowałam mu Zmorę na zastępstwo mojej osoby, do czasu znalezienia kogoś na stałe. Dziwnym trafem mój Dyrektor również poparł ten pomysł. No bo kto się będzie na tym lepiej znał, niż kierownik tego działu?
Po kilku tygodniach przyszła do mnie z prośbą, bym pomogła jej rozwiązać konflikt z klientem. Nawet nie wiecie ile satysfakcji dała mi możliwość wypowiedzenia tego jednego zdania:
-Nie wiem, ale wiem za to, że masz straszny burdel na serwisie.

I wcale nie jestem mściwa...

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 803 (895)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…