O piekielności sąsiadów było już wiele i jakoś nie można wyczerpać tego tematu.
Pół roku temu wprowadziłam się do mieszkania w bloku. Zaczęłam studia i musiałam przenieść się do miasta gdzie była uczelnia.
Przyszedł dzień przeprowadzki. Podjeżdżam z tobołami, a tu blok piękny, z ochroną, która zaproponowała mi swoją pomoc. No cud! Kolejne kilka miesięcy minęły wręcz w sielance, aż do momentu, kiedy się wprowadziła na górę Pani.
Z Panią od początku były kłopoty. Zamiast wnosić rzeczy w ciągu dnia jak normalni śmiertelnicy, ona wolała to robić w środku nocy. A więc co 10-15 minut trzaskały drzwi (no bo po co zamykać jak można popchnąć i też się zatrzasną), a ona biegała w górę i na dół przez pół nocy.
Wkrótce zaczęły się remonty i tak dzień w dzień przez kolejne ponad dwa tygodnie jedyne co słyszałam to stukanie, pukanie i wiercenie (ile można mieć obrazków do wieszania?). Znosiłam to cierpliwie, mimo że zbliżała się sesja i zaczynałam się już przygotowywać. Remonty ustały i w końcu miałam mieć wymarzony spokój. Niestety się przeliczyłam...
Pewnego pięknego dnia wracam do domu, jak zwykle koło 16 i postanowiłam coś upichcić. Włączyłam okap i jakieś radio, żeby plumkało w tle. Wszystko gotowe, biorę się do pracy, a tu nagle ktoś okrutnie dobija się do drzwi. Niczego się nie spodziewając, otwieram, a tu [P]ani z góry cała czerwona od złości:
[P] Nie wiem czy wiesz (o! jesteśmy na ty! O.o), ale moje dziecko już śpi!
[j] (lekko zmieszana oświadczeniem) Aha, dziękuję bardzo.
I dawaj próbuję zamknąć kobiecie drzwi, bo kompletnie nie wiem o co chodzi. Zatrzymuje nogą drzwi i z jeszcze większą złością:
[P] Nie słyszałaś?! Moje dziecko śpi i tu ma być cisza!
[j] Ale ja przecież tylko robię obiad, a nie imprezę.
[P] Mnie to nie interesuje! Ma być cicho i już! Ja wam dam studenci pie****ni! Ja wiem co tu wyprawiacie!
Usłyszałam całą listę rzeczy które rzekomo robimy (mimo, że mam tylko jedną lokatorkę). Więc dowiedziałam się o naszych orgiach, pijanych imprezach i dziwnych gościach. Postraszyła i poszła sobie. Tej samej nocy kiedy w mieszkaniu było kompletnie cicho, nagle ktoś dzwoni do drzwi. Chcąc nie chcą wstałam, a w drzwiach policja. Dostali od sąsiadów wezwanie za zakłócanie ciszy. Byli na tyle 'łaskawi', że tym razem mandatu nie dali i nic nie dały wyjaśnienia, ze przed chwilą mnie obudzili i skąd się w takim razie miały wziąć hałasy.
I od tego momentu policja przychodzi przynajmniej raz w tygodniu, często mnie budzą, a mandatu nie dali, bo już sami przestali wierzyć w donosy kochanej sąsiadki.
Jednak Pani z góry to nie wystarczyło i wczoraj dostałam telefon od właściciela. Dzwoniła od niego administracja bloku i rozważają eksmisje całego mieszania, bo są wieczne skargi na hałasy. Musiałam przez ponad godzinę tłumaczyć, że nie jestem wielbłądem, ale w końcu się udało i właściciel ma wszystko wyprostować. Jednak to już oznacza regularną wojnę z Panią sąsiadką.
Pół roku temu wprowadziłam się do mieszkania w bloku. Zaczęłam studia i musiałam przenieść się do miasta gdzie była uczelnia.
Przyszedł dzień przeprowadzki. Podjeżdżam z tobołami, a tu blok piękny, z ochroną, która zaproponowała mi swoją pomoc. No cud! Kolejne kilka miesięcy minęły wręcz w sielance, aż do momentu, kiedy się wprowadziła na górę Pani.
Z Panią od początku były kłopoty. Zamiast wnosić rzeczy w ciągu dnia jak normalni śmiertelnicy, ona wolała to robić w środku nocy. A więc co 10-15 minut trzaskały drzwi (no bo po co zamykać jak można popchnąć i też się zatrzasną), a ona biegała w górę i na dół przez pół nocy.
Wkrótce zaczęły się remonty i tak dzień w dzień przez kolejne ponad dwa tygodnie jedyne co słyszałam to stukanie, pukanie i wiercenie (ile można mieć obrazków do wieszania?). Znosiłam to cierpliwie, mimo że zbliżała się sesja i zaczynałam się już przygotowywać. Remonty ustały i w końcu miałam mieć wymarzony spokój. Niestety się przeliczyłam...
Pewnego pięknego dnia wracam do domu, jak zwykle koło 16 i postanowiłam coś upichcić. Włączyłam okap i jakieś radio, żeby plumkało w tle. Wszystko gotowe, biorę się do pracy, a tu nagle ktoś okrutnie dobija się do drzwi. Niczego się nie spodziewając, otwieram, a tu [P]ani z góry cała czerwona od złości:
[P] Nie wiem czy wiesz (o! jesteśmy na ty! O.o), ale moje dziecko już śpi!
[j] (lekko zmieszana oświadczeniem) Aha, dziękuję bardzo.
I dawaj próbuję zamknąć kobiecie drzwi, bo kompletnie nie wiem o co chodzi. Zatrzymuje nogą drzwi i z jeszcze większą złością:
[P] Nie słyszałaś?! Moje dziecko śpi i tu ma być cisza!
[j] Ale ja przecież tylko robię obiad, a nie imprezę.
[P] Mnie to nie interesuje! Ma być cicho i już! Ja wam dam studenci pie****ni! Ja wiem co tu wyprawiacie!
Usłyszałam całą listę rzeczy które rzekomo robimy (mimo, że mam tylko jedną lokatorkę). Więc dowiedziałam się o naszych orgiach, pijanych imprezach i dziwnych gościach. Postraszyła i poszła sobie. Tej samej nocy kiedy w mieszkaniu było kompletnie cicho, nagle ktoś dzwoni do drzwi. Chcąc nie chcą wstałam, a w drzwiach policja. Dostali od sąsiadów wezwanie za zakłócanie ciszy. Byli na tyle 'łaskawi', że tym razem mandatu nie dali i nic nie dały wyjaśnienia, ze przed chwilą mnie obudzili i skąd się w takim razie miały wziąć hałasy.
I od tego momentu policja przychodzi przynajmniej raz w tygodniu, często mnie budzą, a mandatu nie dali, bo już sami przestali wierzyć w donosy kochanej sąsiadki.
Jednak Pani z góry to nie wystarczyło i wczoraj dostałam telefon od właściciela. Dzwoniła od niego administracja bloku i rozważają eksmisje całego mieszania, bo są wieczne skargi na hałasy. Musiałam przez ponad godzinę tłumaczyć, że nie jestem wielbłądem, ale w końcu się udało i właściciel ma wszystko wyprostować. Jednak to już oznacza regularną wojnę z Panią sąsiadką.
Ocena:
835
(893)
Komentarze