Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Metya

Zamieszcza historie od: 17 kwietnia 2013 - 23:31
Ostatnio: 26 listopada 2017 - 19:52
  • Historii na głównej: 6 z 7
  • Punktów za historie: 4927
  • Komentarzy: 22
  • Punktów za komentarze: 200
 

#66510

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o skąpstwie. Wiem, że tego było sporo, ale...

Cała sprawa dotyczy pewnej poznańskiej uczelni, a dokładnie jednego wydziału. Przez wiele lat dziekanem był pan o ptasim nazwisku. Niestety tak się stało, że niedawno mu się zmarło i od tego roku panuje Dziad. Dziad dlatego, że tzw. dziaduje każdy grosz. Przykłady? Proszę bardzo:

1. Sale laboratoryjne stworzone są na maksymalnie 10 osób, a to już i tak sporo (chodzi o liczbę silników, komputerów itd.). Nowy dziekan wymyślił, że grupa ma liczyć najmniej 20 osób. Nam się trafiły 25 osobowe grupy. Dzięki temu połowę laboratoriów siedzę z boku i nic nie widzę, bo zamiast w dwie osoby to w 4-5 osób pracujemy. Skąd taki pomysł? Poprawa jakości na pewno nie. Im mniej grup, tym mniej godzin do zapłacenia pracownikom, bo i mniej godzin. A to, że mniej się nauczą? A kogo to obchodzi?

2. Podobna sytuacja z liczbą przyjmowanych osób. Ja sama zaczęłam studia trzy lata temu i mój kierunek liczył na początku 150 osób. To już całkiem sporo, ale aule mieszczą mniej więcej tyle osób więc jest ok. W tym roku na ten sam kierunek przyjęto prawie 200 osób. Raz z ciekawości poszłam na ich wykład. Wielu studentów musiało siedzieć na schodach lub podłodze(!!!), bo brak miejsc. Ale za każdego przyjętego uczelnia dostaje pieniądze.

3. To już bardziej z perspektywy pracowników. Mamy zajęcia ze starszym gościem, który hołduje zasadzie 'co w głowie, to na języku'. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, że dziekan obniżył stawkę godzinową i podwyższył godziny etatu. Dzięki temu mają więcej godzin wolontariatu. Obniżki dotknęły tylko najstarszych pracowników. Dziwne? Ale kto zatrudni doktora w wieku 65 lat, który całe życie tylko wykładał i na praktyce się nie zna?

4. Przyszła wiosna, coraz dłużej jasno itd. Więc kolejnym pomysłem na oszczędzanie jest zakaz włączania światła na korytarzach. Włącznik główny pani Ela - sprzątaczka może włączyć dopiero po 17(sama mi się skarżyła). Co tam, że korytarz długi jak stąd do wieczności i na całej długości są trzy okna. (ponoć już prowadzący marudzą, więc może się to zmieni...)

5. Tak się składa, że mój wydział od kilku lat organizuje imprezę robotów. Ale impreza to koszty. Goście przyjadą, ochronę i obsługę trzeba opłacić. Same stoiska stworzyć itd. Więc odwołujemy! Dziekan ani grosza nie da, no bo po co to... Na szczęście na własną rękę znaleźliśmy taką ilość sponsorów, że impreza mogła się odbyć i bez łaski dziekana.

6. To już moim zdaniem stanowcza przesada. Dziekan kazał prowadzącym specjalnie oblewać jak największą ilość studentów. Pochwaliło się tym kilku z nich i uspokajali, że tego nie zrobią. Sprawa jest ewidentna - im więcej warunków i wznowień tym więcej pieniędzy. Każdy warunek kosztuje (i to nie mało) więc interes jak złoto! A że studenci biedni, że część nie skończy studiów, albo przerwie na jakiś czas, bo ich nie stać, że naprawdę pilni studenci dostają warunki za głupotę dziekana, to już ich problem...

7. Żyje dobrze z całym personelem uczelni, więc wszystkie info mam od razu po spotkaniach. Ostatnio spotykam jedną panią (woźna chyba czy coś) złą jak osa, aż strach się odezwać. Opowiedziała z furią w głosie o kolejnym pomyśle 'tego skąpego Dziada'. Otóż w salach laboratoryjnych, gdzie sporo elektroniki, są specjalne gaśnice do tychże. Ale gaśnice drogie i ich legalizacja też. Więc lepiej (taniej) by było kupić jedną do portierni, a co się da gasić wodą. Co tam, że wydział ma 8 pięter. Na szczęście wszyscy się zbuntowali i postraszyli trochę kontrolami - odpuścił.

8. Są dwa wejścia na wydział. Przy głównym wejściu jest piękny podjazd dla wózków i wszystko jak należy. Natomiast przy drugim już nie. Widać nie ma potrzeby. Co z tego, że przed wejściem schodek? Może i jeden, ale też nie mały i na wózku samemu już ciężko wjechać(Sama bym na to uwagi nie zwróciła, tylko znajomy na wózku mi opowiedział). A jeśli jakiś 'wózkowy' się zapomni i podjedzie pod boczne drzwi, to żeby dotrzeć do głównego wejścia musi cały wydział naokoło objechać, bo odległość między wejściami to jakieś 50 m, ale po drodze wielkie schody bez podjazdu. Ile trzeba, żeby przy tym jednym schodku zrobić mini podjazd? Widać za dużo, bo kilka prób rozmów z dziekanem kończyło się informacją o braku pieniędzy.

To niby nie są jakieś wielkie rzeczy, ale na co dzień wszystkim dają się we znaki. Drobiazgi, które po prostu zniechęcają i sama mam już sporo znajomych, którzy woleli przenieść się na inny wydział/uczelnię i studiować w normalnych warunkach. Tym bardziej, że nie widać żadnych efektów tego oszczędzania - ani odnowionych sal, ani nowego sprzętu. Pieniądze są oszczędzane chyba dla radości oszczędzania...

polska_uczelnia

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 279 (355)

#59972

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Coraz więcej historii o koniach to i swoją dorzucę. Dokładniej to nie swoją, a znajomego.

Znajomy, powiedzmy Paweł, pracuje u rodziców w stajni: sprząta, karmi, prowadzi nauki jazdy itd. Licencje instruktora ma, kilka lat już uczy. Jednak na taką sytuację przygotowany nie był. Otóż:

Niedawno trafili do niego państwo, którzy córkę(Monikę) chcieli zapisać. Córeczka lat 11, miła i cicha. Psycholog podpowiedział, żeby ją wysłać na naukę jazdy. Nigdy nie siedziała na koniu, ale spróbować warto. Czemu psycholog? Ano, bo Monika ciężkie przeżycia miała. Rok wcześniej była na wakacjach u wujka, który za bardzo lubi małe dziewczynki i biedna tam miesiąc tkwiła. Rok terapii i już lepiej, ale koniki przyspieszą leczenie.

Paweł chętnie się zgodził pomóc. Doświadczenie miał już z różnymi ludźmi, bo i zajęcia hipoterapii prowadzi, podejście do uczniów ma. Umówili się i pięknie.

Pierwsze zajęcia cud miód. rodzice obserwują, młoda robi postępy i wszyscy szczęśliwi. Problem pojawił się, gdy rodzice stwierdzili, że więcej lekcji nadzorować nie muszą. Paweł porządny chłopak, córka robi postępy, więc będą ją przywozić i odbierać tylko.

Pierwsze zajęcia bez rodziców: Monika jakaś rozgadana się zrobiła, tyle że na niecodzienne tematy. Podpytywała o dziewczynę Pawła, o jego byłe, idealną dziewczynę itp. Na początku raczej niewinne pytania, ale z każdą odpowiedzią było coraz dziwniej. Na szczęście lekcja się skończyła i kłopotliwa sytuacja też.

Na kolejnej lekcji Monika przeszła samą siebie. Jak zwykle poszła się przebrać w strój do jazdy, jednak wyszła nie w stroju, a samej bieliźnie. Zaczęła pytać Pawła o ulubione pozycje i upodobania. Chłopak mocno już spłoszony, kazał jej się ubrać i odwracał, i odsuwał jak tylko mógł. Jednak ona nie dawała za wygraną. Łapała go za spodnie, próbowała zdjąć koszulkę. Paweł spanikował i zadzwonił do jej rodziców, żeby natychmiast córkę odebrali.

Przyjechali najszybciej jak mogli. Na podjeździe spotkali swoją zapłakaną córkę (która wcześniej siedziała spokojnie i czekała). Dzieciątko szlocha, że niby Paweł ją chciał skrzywdzić, że już nigdy nie chce przyjeżdżać na konie itp. Rodzice natychmiast polecieli z awanturą do Pawła. Tłumaczył jak było, starał się ich uspokoić, ale czemu mają mu wierzyć? Ich córka nie kłamie.

Paweł niedługo został zaproszony na komendę, przesłuchiwany, wykonano testy czy nic dziecku nie zrobił. Z braku dowodów, został uniewinniony.

Jednak od tego czasu liczba chętnych na lekcje jazdy spadła, bo "ten pedofil tam uczy". Rodzice Pawła zatrudnili innego trenera, żeby interes nie upadł, a sam Paweł wyprowadził się, bo w mieście już nie miał życia.

Ot taka zabawa małej dziewczynki, żeby trochę powrabiać ludzi. Do tej pory nie mogę zrozumieć po co to zrobiła i zastanawiam się czy wujek był tak samo winny jak Paweł.

~stadnina

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 931 (997)

#56542

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiele czytałam historii o szefach-palantach, więc postanowiłam pokazać sytuację też z drugiej strony. Historie nie moje, ale od najbliższej rodziny.

Jest sobie Kamil. Kamil jest szefem oddziału firmy produkcyjnej. Przez większość pracowników i 'tych na górze' postrzegany jako człowiek sumienny, uczciwy i zawsze sprawiedliwy. Nigdy nie chce nikomu szkodzić, zawsze stara się wysłuchać każdego, gdy przychodzą w sprawie. Jednak przez część pracowników postrzegany jest jako bezwzględny tyran. Dlaczego?

1. Przychodzi młody chłopak. Niedawno zaczął pracę, dobrze się zapowiada. Jednak ma taką małą sprawę, bo chciałby się przenieść na inną zmianę, żeby najbliższą sobotę mieć wolną(tryb 4-zmianowy), ale w przyszłym tygodniu to by wrócił na swoją zmianę, bo szwagier w sobotę ma urodziny i też chce wolne. I chciałby tak za dwa tygodnie mieć piątek i sobotę wolną, urlopu nie ma, ale na pewno można pozmieniać mu grafik z dnia na dzień.... Odmowa.

2. Przychodzi nowa pani (Kasia) do pracy jako asystentka Kamila. On nie jest już młody, ale nieźle zarabia, więc Kasi przypadł do gustu. Zaczęła nosić paski zamiast spódniczek, kilka razy wylała mu wodę na spodnie i chciała rozbierać, żeby wysuszyć. Typowo filmowe zagrania. Po kilku tygodniach Kamil zaproponował pani Kasi, żeby sama zrezygnowała z pracy (nie chciał zwolnić, żeby nie brudzić w papierach). Co pani asystentka na to? Pozew o molestowanie w pracy. Przegrała i została zwolniona dyscyplinarnie.

3. Kamil dostaje pełno skarg na szefa zmiany. Postanawia sprawdzić, co się właściwie dzieje. Zastaje go w kantorku, nawalonego jak szpadel i rzucającego bluzgami, że zwolni tego, co mu światło zapalił. Policja wezwana (jak procedury każą) i badanie alkomatem. Wynik: 1.5 promila. Po godzinie kolejny test. Okazuje się, że poziom promili rośnie, czyli na zmianie mu się nudziło i urozmaicał sobie czas. Zwolnienie dyscyplinarne. Odzew pracowników: Jak można było wyrzucić tak równego gościa.

4. Pracował młody chłopaczek. Wpadli z dziewczyną i potrzebują pieniędzy. Żadnej szkoły po LO i zero przygotowania do pracy, ale Kamil postanowił zatrudnić na taśmie, żeby jakoś młodym pomóc. Miesiąc później chłopak rezygnuje z pracy, bo za te 'psie pieniądze' to on harować nie będzie. Minęło pół roku i młody przychodzi znów po pracę. Polityka firmy jest prosta: Jak ktoś odchodzi, bo tak i już, to więcej nie zostanie zatrudniony. Jednak tym razem Kamil zrobił wyjątek - chłopak zrozpaczony, żyć nie mają za co - to warto jeszcze raz spróbować mu pomóc. Nie minęły dwa miesiące, chłopak rezygnuje. Dlaczego? Bo myślał, że za drugim razem dostanie więcej pieniędzy, żeby go zatrzymać w firmie. Toż to pracownik jak złoto!

I moja ulubiona historia:
5. Przychodzi pracownik, że tam na hali komuś chyba coś się stało. Kamil szybko biegnie zobaczyć, a tam pan Andrzej krzyczy na całe gardło, że ręka boli i chyba kość złamana. Przy ustawianiu palet ponoć to się stało(jak?). Telefon na pogotowie. Przyjeżdżają, unieruchamiają i zabierają do szpitala na prześwietlenie. Kamil pojechał z nimi. W końcu pan Andrzej to pewny, wieloletni pracownik, to i zatroskany co się chłopinie stało. Na miejscu musi czekać, aż lekarz orzeknie. W końcu Kamil zostaje wpuszczony do Andrzeja, żeby usłyszeć wyrok. Ręka złamana, owszem, ale około tygodnia temu. Widać, że to nie jest świeże złamanie. Więc pytania do Andrzeja, jak to możliwe. Najpierw kręcił, potem krzyczał, aż na koniec się popłakał, że on biedny, że to mu się stało na urlopie, z którego dziś dopiero wrócił do pracy. Znajomy poradził, że za wypadki w pracy płacą więcej i on specjalnie się PONAD TYDZIEŃ przemęczył z tym złamaniem, żeby żonie ładny prezent kupić... Pieniędzy 'dodatkowych' nie dostał, premii najbliższej też nie, ale Kamil darował sobie pozew o wyłudzenie, bo po co dodatkowy kłopot facetowi robić.

Kamil mimo wielu podobnych historii nadal stara się, każdą sytuację rozpatrywać indywidualnie i sprawiedliwie, i mimo ogólnego szacunku trafiają się ludzie, dla których to zwykły bogaty kretyn.

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 992 (1036)

#55398

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od mniej więcej pół roku jeżdżę na basen. W okolicy zorganizowano zajęcia z aqua aerobiku, więc postanowiła zacząć się ruszać. Pani instruktor miła, grzeczna, tylko chodzić!

Niestety nie każdego nauczyli korzystania z basenu. Przy samym wejściu wielki regulamin, coby każdy zauważył i się stosował. Jednak za każdym razem znalazł się jakiś osobni, który nałogowo żuł gumę. Jak mu się znudziła, to przecież nie będzie wychodził z basenu. Lepiej wypluć do wody, bo przecież i tak się przefiltruje...

Zawsze znajdzie się jakaś pani w przedziale wiekowym 20-60 lat, która przyszła na basen pochwalić się nowym skąpym strojem i wystrzałowym makijażem. Stoi toto w strategicznym miejscu i przeszkadza innym korzystającym z toru.

Jednak raz wydarzyło się coś... intrygującego. Młodzi rodzice postanowili przyjść z małym potomkiem. Basen ma specjalną płytką strefę dla dzieci, jednak te najmłodsze musza mieć specjalne pampersy. Rodzice stali w kolejce na basen przede mną. Pani kasjerka jeszcze przypomina im o obowiązku, oni przytakują i obiecują dzieciaka zaraz przebrać. Weszli. Ja za nimi. Zajęcia się zaczęły i w sumie nic wyjątkowego się nie działo. Do momentu aż rodzice ze swoim bobo nie weszli do basenu. Z drugiej strony basenu wielki rumor i ratownicy informują o konieczności opuszczenia basenu w trybie natychmiastowym. Pierwsza myśl - może ktoś zasłabł, może awaria czy inny pożar. No trudno. Wszystkim zwrócono pieniądze i przepraszano.

Tydzień później dowiedzieliśmy się od instruktorki, że zamieszanie zrobili rodzice z dzieckiem. Jak? "Zapomnieli" zmienić dziecku pampersa na odpornego na wodę. Zapomnieli w ogóle dziecko przebrać i cała zawartość pieluchy trafiła od basenu, a ponoć było tego sporo.

Basen na dzień zamknięty i całkowicie oczyszczony, a koszty muszą ponieść genialni rodzice, którzy na wieść o tym zrobili jeszcze awanturę i grozili, że wszystkich za wszystko pozwą...

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 875 (901)
zarchiwizowany

#55512

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia sprzed kilku lat. A jakoś ostatnio przypomniała mi się.

Kilka lat temu, jak jeszcze chodziłam do liceum, miałam takie 'szczęście' mieć całkowicie damską klasę. Wyobraźcie sobie 26 dziewczyn. Ciągłe walki, kłótnie, diabli wiedzą o co.

I mnie się udało jakimś cudem podpaść całej grupce. Jak? Jakoś do tej pory nie wiem. Ponoć coś zaczęlo się od tego, że ktorejś chłopak mnie nie lubił, bo go w pogo popchnęłam, albo inna bzdura. Jednak postanowiły wziąć sprawy w swoje ręcę.

Pewnego dnia dzwoni do mnie jakiś nieznany numer. Pytał, kiedy znajdę dla niego czas i że ma straszną chęc na wiadome rzeczy. Wytłumaczyłam grzecznie, że nie mam pojęcia o co chodzi i to musi być pomyłka.

Kilka godzin później kolejny telefon, inna osoba, ta sama intencja. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Po kilkanaście telefonów dziennie i kilkadziesiąt w nocy. W końcu nagrałam kilka takich rozmów i udałam się na policję. Panowie posłuchali, głupio się uśmiechali i stwierdzili, że powinnam się cieszyć z takiego powodzenia. W żaden sposób pomóc mi nie mogą.

Kiedy pytałam rozmówców, skąd mają mój numer, nie dostawałam żadnej odpowiedzi, aż jeden ktoś powiedział, że na jakimś portalu matrymonialnym jest moje ogloszenie, zdjęcie i cena. Sprawdziłam i faktycznie. Wszystkie dane się zgadzają, zdjęcie z jakijś klasowej wycieczki. Wtedy mnie coś tknęło. Na wyjazdach zawsze mamy klasową fotogrfkę.

Wkrótce sie z nią rozmowiłam i przyznała, że dała to zdjęcie mojej przyjaciółce, bo mówiła, że do prywatnego albumu. Szybko do przyjaciółki i okazało się, ze to ona i połowa klasy. Dlaczego? Bo uważam się za lepszą i szpanuję kasą... 50zł w ciągu 10miesięcy zebrać to faktycznie fortuna...

Skończylo się tym, że nie miałam w ogóle znajomych w klasie i szkole, a numer telefonu musiałam zmienić, bo mimo że ogłoszenie zniknęło, to telefony nadal dostawałam.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 193 (327)

#54275

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak z okazji zbliżającego się roku akademickiego zebrało mi się na wspominki o wykładowcach.

Rok temu rozpoczęłam studia na Politechnice. Kierunek ciężki, dużo programowania, mechaniki itp., więc na roku było dziewczyn, razem ze mną całe 12 na 150 osób, ale co tam, warto spróbować, tym bardziej, że to interesujące mnie klimaty.

Na początku wszyscy wykładowcy zachwyceni taką ilością płci słabszej i chętnie oferują swoją pomoc. Minął tydzień, drugi i jakby się coś zaczęło zmieniać. Historii jest mnóstwo, ale przytoczę tylko najciekawsze.

1. Ćwiczenia z analizy matematycznej. Prowadzący do rany przyłóż. Cud miód. I zażartuje i się uśmiechnie, wszystko jeszcze raz tłumaczy i pomaga, jak się ktoś zagubi. Tylko po rękach całować! Do pierwszego kolokwium. Wchodzimy na zajęcia jak zwykle i słyszymy od niego, żebyśmy się przygotowali do pisania. Wszyscy szok! Jak to? miał być za tydzień! Ale nasz ukochany Pan stwierdził, że już przygotował zadania, więc nie ma już na co czekać.

2. Poprawka u tegoż samego Pana. Odpowiedź ustna. Przyszłam przygotowana, toteż tylko lekko stremowana. Wchodzę do sali. Trzy zadania i trzy rozwiązania wraz ze szczegółowymi wyjaśnieniami. Kończy się odpytka, a ja cała zadowolona i słyszę:
P: No przykro mi, ale chyba czeka panią warunek (i piękny uśmiech).
J: Jak to? Źle wyliczyłam?
P: Nie nie, wszystko jest w porządku, ale Pani sobie dalej nie poradzi, bo w końcu kobiety nie są stworzone do nauk ścisłych (z niesłabnącym uśmiechem).
J: Dlaczego? Przecież sam Pan Profesor przyznał, że umiem materiał.
P: Ja po prostu skrócę Pani cierpienia. Niech Pani idzie na pedagogikę, psychologię, albo zajmie się domem i dziećmi(?!) Dziękuję bardzo. 2.
Wpisał i wypędził z gabinetu...

3. Mechanika. Wszystkie kolokwia zaliczone na co najmniej 4,5 i z tego co Prof. mówił, jestem zwolniona z egzaminu, ale dla formalności muszę przyjść, żeby mi to oświadczył.
Stawiam się z całym rokiem na zaliczenie i Prof. wymienia wszystkich zwolnionych. Skończył czytać, a ja nadal czekam. Gdy zapytałam, dlaczego mnie pominął, usłyszałam, że raz przez cały semestr mnie nie było (leżałam z grypą w łóżku) i dlatego muszę przyjść na poprawkę(!!). Dlaczego? Bo jeśli tak olewam jego przedmiot, to on mi w pierwszym terminie nie pozwoli pisać i już!

4. Pierwsze zajęcia w laboratorium z programowania. Wchodzi młody chłopak (doktorant), więc wszyscy dobrej myśli. Jego pierwsze słowa? "Oo, dwie dziewczyny mam? I tak nie zdacie semestru". No cóż, pełna obaw, ale też bardziej zmobilizowana, wzięłam się do klejenie pierwszych programów. Kolokwia nie gorzej niż na 4 zaliczone. Udało się ;) I ostatnie zaliczenie przed egzaminem... Napisałam wszystko i nawet zadowolona z efektu. Doktorant od razu sprawdza i:
- nie odpowiada mu przejrzystość kodu, bo on by inaczej napisał,
- to mogło być w szeregu, a nie w kolumnie,
- ułamki powinny być zapisana cyfra pod cyfrą a nie oddzielone /,
- a w menu po co numeracja?! nie pisałem, że ma być!

Rezultat? 2. Nie chcąc się pogodzić z werdyktem, wynegocjowałam drugie podejście od razu. Kolejne 1,5h i nauczona poprzednią oceną, robiłam tylko to co napisała, kropka w kropkę. Ocena? 2. Bo bez polotu i własnej inwencji... Jednak zauważył, że się staram i dał mi dodatkowe zadania i koleją godzinę. Udało się. Dostałam łaskawie 3, ale jak wyszłam, to byłam zmęczona jak po maratonie. 4 godziny egzaminu to jednak za dużo. Szybki telefon do rodziców, bo po wyjściu miałam się odezwać, a tu tyle godzin i nic. Mama prawie na zawał padła, tak przejęta, co się dzieje. Resztę dnia i nocy przespałam.

Historii jest więcej i to po pół roku studiów. Wykładowcy postarali się, żeby żadna dziewczyna nie zdała pierwszego półrocza. W tym roku próbuję znowu na tym samym kierunku, ale już przygotowana na wykładowców i ich sposoby ;)

uczelnia

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 564 (668)

#49427

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O piekielności sąsiadów było już wiele i jakoś nie można wyczerpać tego tematu.

Pół roku temu wprowadziłam się do mieszkania w bloku. Zaczęłam studia i musiałam przenieść się do miasta gdzie była uczelnia.

Przyszedł dzień przeprowadzki. Podjeżdżam z tobołami, a tu blok piękny, z ochroną, która zaproponowała mi swoją pomoc. No cud! Kolejne kilka miesięcy minęły wręcz w sielance, aż do momentu, kiedy się wprowadziła na górę Pani.

Z Panią od początku były kłopoty. Zamiast wnosić rzeczy w ciągu dnia jak normalni śmiertelnicy, ona wolała to robić w środku nocy. A więc co 10-15 minut trzaskały drzwi (no bo po co zamykać jak można popchnąć i też się zatrzasną), a ona biegała w górę i na dół przez pół nocy.

Wkrótce zaczęły się remonty i tak dzień w dzień przez kolejne ponad dwa tygodnie jedyne co słyszałam to stukanie, pukanie i wiercenie (ile można mieć obrazków do wieszania?). Znosiłam to cierpliwie, mimo że zbliżała się sesja i zaczynałam się już przygotowywać. Remonty ustały i w końcu miałam mieć wymarzony spokój. Niestety się przeliczyłam...

Pewnego pięknego dnia wracam do domu, jak zwykle koło 16 i postanowiłam coś upichcić. Włączyłam okap i jakieś radio, żeby plumkało w tle. Wszystko gotowe, biorę się do pracy, a tu nagle ktoś okrutnie dobija się do drzwi. Niczego się nie spodziewając, otwieram, a tu [P]ani z góry cała czerwona od złości:

[P] Nie wiem czy wiesz (o! jesteśmy na ty! O.o), ale moje dziecko już śpi!
[j] (lekko zmieszana oświadczeniem) Aha, dziękuję bardzo.

I dawaj próbuję zamknąć kobiecie drzwi, bo kompletnie nie wiem o co chodzi. Zatrzymuje nogą drzwi i z jeszcze większą złością:

[P] Nie słyszałaś?! Moje dziecko śpi i tu ma być cisza!
[j] Ale ja przecież tylko robię obiad, a nie imprezę.
[P] Mnie to nie interesuje! Ma być cicho i już! Ja wam dam studenci pie****ni! Ja wiem co tu wyprawiacie!

Usłyszałam całą listę rzeczy które rzekomo robimy (mimo, że mam tylko jedną lokatorkę). Więc dowiedziałam się o naszych orgiach, pijanych imprezach i dziwnych gościach. Postraszyła i poszła sobie. Tej samej nocy kiedy w mieszkaniu było kompletnie cicho, nagle ktoś dzwoni do drzwi. Chcąc nie chcą wstałam, a w drzwiach policja. Dostali od sąsiadów wezwanie za zakłócanie ciszy. Byli na tyle 'łaskawi', że tym razem mandatu nie dali i nic nie dały wyjaśnienia, ze przed chwilą mnie obudzili i skąd się w takim razie miały wziąć hałasy.

I od tego momentu policja przychodzi przynajmniej raz w tygodniu, często mnie budzą, a mandatu nie dali, bo już sami przestali wierzyć w donosy kochanej sąsiadki.

Jednak Pani z góry to nie wystarczyło i wczoraj dostałam telefon od właściciela. Dzwoniła od niego administracja bloku i rozważają eksmisje całego mieszania, bo są wieczne skargi na hałasy. Musiałam przez ponad godzinę tłumaczyć, że nie jestem wielbłądem, ale w końcu się udało i właściciel ma wszystko wyprostować. Jednak to już oznacza regularną wojnę z Panią sąsiadką.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 835 (893)

1