Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#50652

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wraz ze znajomym organizujemy corocznie pewną uczelnianą imprezę. Pisałam ostatnio o przejściach przy zakupie, za uczelniane pieniądze, materiałów na dekoracje. Wspomniałam także, że podczas wykonywania dekoracji wydarzyła się pewna piekielność - nie będę się powoływać na prośby o opisanie, bo takich nie było, opiszę, bo było piekielnie ;)

Wprowadzenie: Organizacją imprezy zajmował się znajomy (jako prezes koła naukawego), ja (niezwiązana z uczelnią, jednak ze względu na dużą wiedzę i doświadczenie w temacie przewodnim imprezy, a także jako osoba, która, wraz ze znajomym, kilka lat wcześniej zapoczątkowała tęże imprezę. Pracownicy uczelni mnie znają i wiedzą czym się tam zajmuję) i jeszcze kilka osób, w tym dwie panie doktorki - powiedzmy Magda i Ula. Magda jest opiekunką naukową koła prowadzonego przez znajomego, i pracownicą pewnej Katedry, hmm, powiedzmy Katedry Piekielnej. Szefem Katedry Piekielnej jest profesor Piekielski - jest on zwierzchnikiem Magdy, a w czasie, kiedy wydarzyła się ta historia, był także zwierzchnikiem mojego znajomego . W rzeczywistości profesor Piekielski przez większą część roku jeździ po całym świecie, prowadząc swoje superważne badania, na które otrzymuje granty (kwoty takie, że się w głowie kręci), a Katedrą Piekielną rządzi Magda. Natomiast Ula pracuje na innej Katedrze - powiedzmy Anielskiej ;)

Tyle wyjaśnienia kto kim jest, czas na akcję.

Razem z dwoma pomagającymi mi koleżankami studentkami szukałyśmy miejsca, w którym mogłybyśmy wykonać dekoracje. Sale wykładowe i sale ćwiczeń odpadały, ponieważ odbywały się zajęcia. Pani doktor Magda chciała nam udostępnić swój gabinet, jednak było tam stanowczo za ciasno, jak na charakter tego, co miałyśmy wykonać.

W końcu padło na pewne pomieszczenie przyległe do gabinetu profesora Piekielskiego, z osobnym wejściem z korytarza. W pomieszczeniu tym miało niedługo zostać założone supernowoczesne i superdrogie laboratorium (finansowane z grantu profesora), na razie jednak zostało wyremontowane (odmalowane ściany i bodajże wstawione nowe okno). W pustej sali stało kilka zwykłych szkolnych ławek i krzeseł.

Zadowolone i niespodziewające się nadchodzącej burzy zasiadłyśmy do pracy, polegającej głównie na wycinaniu i klejeniu. Co jakiś czas ktoś wpadał przelotem, zobaczyć jak nam idzie, więc zjawienie się profesora Piekieskiego nie wywołało naszych podejrzeń. Rozmowa też zaczęła się niewinnie.

J - ja
PP - Profesor Piekielski

PP - Dzień dobry, a co panie tu robią? (tonem miłym, niezwiastującym tego, co nastąpiło później)
Jako prowodyrka całego zamieszania z robieniem dekoracji poczułam się zobligowana do odpowiedzi:
J - Dzień dobry panie profesorze, robimy dekoracje...(i zaczynam tłumaczyć, co dokładnie, po co itd.)
PP - Ja nie o to pytam, co panie robią w MOIM laboratorium, kto was tu wpuścił?
J - Pani doktor Magda pozwoliła nam tu pracować, ponieważ...
PP - Jakim prawem?! To MOJE laboratorium! (chyba niewidzialne, albo bada stare ławki...) Jeszcze mi tu coś zniszczycie! (taa, zliżemy farbę ze ściany) Robicie mi tu burdel! (faktycznie, na ławkach i podłodze leżało trochę ścinków kolorowej bibuły) Tak nie może być! Z jakiego pani jest kierunku!? Ja muszę z pani opiekunem porozmawiać na temat pani zachowania!
Niestety, musiałam zawieść PP i poinformowałam go, że nie jestem w ogóle studentką, tylko w czynie społecznym pomagam zorganizować imprezę.
PP - Jak to!? Ktoś wpuszcza OBCE (ciekawe co by powiedział, jakby się dowiedział, kto pomagał pani technicznej ogarnąć i pilnować jego doświadczeń, kiedy on się rozbijał po Ameryce południowej...) osoby do MOJEGO laboratorium!!! Proszę się stąd w tej chwili wynosić! Już ja sobie z doktor Magdą porozmawiam!
I wyleciał jak burza, prawdopodobnie w poszukiwaniu Magdy.

My, chcąc nie chcąc, zebrałyśmy naszą robotę, sprzątnęłyśmy "burdel", który zrobiłyśmy (zgarnięcie tych ścinków do worka zajęło nam jakieś dwie minuty) i wyszłyśmy na korytarz, gdzie stojąc nad stertą niedokończonych dekoracji zastanawiałyśmy się, co dalej (a może by tak na korytarzu, na podłodze?). W takim stanie zastała nas kilka minut później doktor Ula i, po wysłuchaniu relacji z tego co się wydarzyło, zgarnęła nas na swoją Anielską Katedrę piętro wyżej, udostępniła nam mini salkę konferencyjną i gdzie pracujący tam ludzie z uśmiechem pytali, czy czasem czegoś nie potrzebujemy, czy nie chcemy herbatki, chwalili, że takie piękne dekoracje:) Dekoracje zostały szczęśliwie ukończone i trafiły na swoje miejsce na głównym holu.

W dniu imprezy osobiście widziałam i słyszałam, jak profesor piekielny, z uśmiechem na ustach, przyjmuje pochwały od dziekana i profesorów z innych wydziałów, jaką to jego ludzie świetną imprezę zorganizowali, a jakie piękne dekoracje ;) ("A jeszcze, panie Piekielski, ta pani Poecilotheria, ona nawet u nas nie studiuje, a zawsze ją widzę, jak coś robi i komuś pomaga", "Tak tak, panie dziekanie").

Wracając do robienia dekoracji w "laboratorium pana profesora", jak się później dowiedziałam, prawie wszyscy pracownicy katedry zostali za to obsztorcowani. Że nie wolno mnie wpuszczać na Katedrę Piekielną. (ciekawe, bo w tym czasie miałam już, wystawione przez dziekana, upoważnienie do pobierania z portierni kluczy od pomieszczeń koła naukowego, które znajdowały się wtedy właśnie na Katedrze^^) Jak dowiedziałam się jeszcze później, profesor Piekielski systematycznie, bardzo nieoficjalnie (bo oficjalnie to zawsze chwali, że znajomy taki aktywista), starał się robić pod górkę mojemu znajomemu. Dlaczego? Kilka miesięcy wcześniej znajomy wybierał temat pracy magisterskiej. Jako poniekąd wybitny student, otrzymywał różne propozycje od jednostek w obrębie wydziału, łącznie z wyjazdami zagranicznymi. Zdecydował się jednak na temat bliski dziedziny, którą zajmuje się doktor Magda i to ona została jego promotorką. Odrzucił propozycję Piekielskiego, żeby robić magisterkę w jego dziedzinie, zwyczajnie go ta tematyka nie interesuje. No i profesor Piekielski się na znajomego najzwyczajniej w świecie obraził...

Zaszkodzić znajomemu za bardzo Piekelski nie może (nawet ze swojej pozycji, a dzięki grantom ładuje w wydział mnóstwo pieniędzy - chociażby to supernowoczesne laboratorium - więc wiadomo, że lepiej z nim nie zadzierać), bo znajomy odwala kawał dobrej promocyjnej roboty w czasach, kiedy uczelnie walczą o studentów, bo niż demograficzny; i jest już rozpoznawalny nie tylko na wydziale, ale na całej uczelni. Wszyscy chwalą jego inicjatywy.
Jednak po tym wszystkim pozostaje duży niesmak. Bo niby dorosły człowiek, szanowany profesor, w swojej dziedzinie specjalista znany nie tylko w Polsce ale i na całym świecie, a zachował się jak pięciolatek, któremu ktoś zabrał cukierka.

Obecnie znajomy przeniósł siedzibę koła w inne miejsce i niejako odciął się od profesora Piekielskiego. Jednak wiadomo - czasami się go spotyka na wydziale. Na moje "dzień dobry" zawsze odpowiada jakimś takim obrażonym tonem, jakbym mu coś złego zrobiła...

Uczelnia

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 10 (46)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…