Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#51381

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Słów kilka o – jak to roboczo nazwałam – świrach homeopatycznych.
Będzie długo – wybaczcie.

Znajoma rodziny, babka w wieku 50+ (dla historii niech będzie Angelika), patrząc na moją pokrytą strupami, złuszczającym się naskórkiem i rankami dłoń (jestem niezbyt dumną posiadaczką łuszczycy krostkowej) stwierdziła, że kiedyś, lata temu miała bardzo podobny problem. Nie zapomniała wspomnieć o tym, ile nabiegała się po rozmaitych dermatologach, jakie tysiące Jurków wydała na leki i same wizyty, jak również o tym, że ogólnie lekarze to zło, a farmacja to całkowita katastrofa.

Jej monolog przyjęłam ze sporą dozą sceptycyzmu, wszak – mówiąc oględnie – nie wierzę w ‘wodę, która ma pamięć’, za to interesuję się tym, co się w człowieku dzieje i bardziej zawierzam przykładowo rzetelnym badaniom histopatologicznym i opiniom lekarzy, wystawionych na podstawie właśnie tych i innych rozmaitych badań. Taki ze mnie zły, racjonalny ludź.

Wracając do tematu.
Znajoma zaproponowała mi wizytę u swojego znachora. Stwierdziła, że właściwie to nic nie tracę, spróbować warto, a ona, w imię swojej wiary w homeopatię, zasponsoruje próbną, pierwszą wizytę.
Zapytana o koszt, stwierdziła tylko, że na zdrowiu nie warto oszczędzać, a na leki rodem z psychofarmacji (tak nazywa wkręcanie ludzi w skuteczność działania leków pochodzących od koncernów farmaceutycznych) wydałabym o wiele większą sumę. Ceny wizyty oczywiście nie poznałam.
Koniec końców – niechętnie dość, ale zgodziłam się. W takim wypadku faktycznie nic nie tracę, co najwyżej czas.

Zaczął się cyrk.
Znachor, przed wizytą, poprosił, bym napisała dla niego mój życiorys. Nie powiem, zdziwiło mnie to bardzo, ale cóż – skoro się podjęłam, napiszę.
I tak: wpisałam wiek, wagę, wzrost, na co chorowałam, na co choruję, jakie leki zażywam i na jakie jestem uczulona. Wszystkie dane wypunktowane, bez koniecznego rozpisywania się. Kartkę pokazałam Angelice, co skomentowała tylko tym, że takie suche fakty to każdy umie napisać. Wielki Znachor potrzebuje życiorysu, takiego o – jak kartka z pamiętnika, tyle, że w ogromnym skrócie.
Zirytowałam się nieco, stwierdziłam, że lubię swoją prywatność na tyle, by nie dzielić się nią z przypadkowymi ludźmi. Nastąpiła obraza majestatu znajomej rodziny i uznanie mojej asertywności za objaw chorobowy, który Wielki Znachor natychmiast ze mnie wypleni.
Podziękowałam za współpracę, wzięłam kartkę i głowiąc się nad sensem takiej inwigilacji, wróciłam do swoich codziennych zajęć.
Wieczorem tego samego dnia Angelika zadzwoniła do mnie z fantastyczną wiadomością, mianowicie Guru łaskawie zgodził się na tak niewielki strzępek informacji o mnie. Podziękowałam dobitnie i poprosiłam o nie zawracanie mi więcej głowy takimi pierdołami.

Tak mogłaby się historia skończyć, gdyby nie odwiedziny Angeliki. Nawiedziła mnie następnego dnia w towarzystwie Wielkiego Znachora.
Człowiek dość obskurny. Brak dużej części uzębienia, ubrany był dość nietypowo, konkretnie bawełniane, brudne spodnie, jakiś pled wyglądający jakby w życiu nie widział miski z wodą, nie daj Boże pralki, zapach owego pana również do miłych nie należał. Na głowie kołtun, przyszedł w butach w ostatniej fazie rozkładu, w ręku trzymał siatkę wypełnioną po brzegi, taką z materiału, z napisem ‘I love bio’.
Nie zwykłam oceniać ludzi po wyglądzie, jednak obraz nędzy i rozpaczy, który prezentował Guru po prostu zwalił mnie z nóg. Brak zachowania jakiejkolwiek higieny, nie mówiąc już o chociażby odrobinie pozorów, jakie mógłby sprawiać, jako ten, który leczy.
Bankowo na mojej twarzy malowała się konsternacja i/lub odraza (właściwie jedynie ze względu na zapach), co szybko zauważyła Angelika. Poprosiła, bym nie oceniała po pozorach, wszak człowiek ten posiada niewyobrażalną wiedzę, którą chce się dzielić z innymi, pomagać ludziom, których ominęło niestety natchnienie i łaska wszechświata, a wszystko to jak za darmo, bo za wizytę kasuje tylko 50 Euro.

Moją konsternację zastąpiło niewyobrażalne wku*rwienie, kiedy ‘Natchniony’ bez zaproszenia wparował mi do mieszkania z miną tego, przed którym należy bić pokłony. Wyprosiłam towarzystwo, co z ich strony objawiło się - w pierwszej fazie zaniemówieniem, a w następnej oburzeniem. Znachorowi z ręki wypadła siatka, na podłogę wyleciała skórzana teczuszka, a z niej ampułki z granulkami. Afera na całego, bo ponoć koszt specyfików przerasta moje wyobrażenie o pieniądzach wszelkich. Nic to, że Guru sam upuścił siateczkę. Nic to, że bez pozwolenia znalazł się w moim domu.
Zbierał specyfiki z podłogi, zagarniając wszystko dłońmi i pakując na chybił – trafił do fiolek.
Koniec końców – wypadli z mieszkania z hukiem.

Znajoma rodziny i jej rodzina nie odzywa się do nas i do naszej rodziny. Stwierdziła, że brak szacunku do Jedynego Prawidziwego LEKARZA (?!) jest wynikiem galopującej choroby tkwiącej we mnie, a której za żadne skarby nie chcę z siebie wyplenić.

Przyznam szczerze, że całość w swoim absurdzie zwaliła mnie z nóg. Nie sądziłam, że tak w ogóle można, że takie sytuacje się zdarzają, że ludzie tacy istnieją, bo tych, popierających homeopatię, których znam, zachowują się normalnie, racjonalnie i nie są upierdliwi.

Wiedziona zaciekawieniem, zapytałam inną znajomą, miłośniczkę homeopatii o to, jak wygląda i jak leczy ją jej ‘lekarz’. Opowiedziała mi w skrócie, że normalny facet, normalnie ubrany, normalnie mieszkający w całkiem fajnym domu, wcale nie śmierdzący, ale fakt, granulki daje, tak średnio 1 – 3 na miesiąc.

Ja się pytam – co to było?
Do tej pory nie mam pojęcia kto i w jakim celu mnie nawiedził, bo na reprezentanta medycyny alternatywnej, jegomość Guru mi nie wyglądał.

Coś.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 227 (297)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…