Przed chwilą zostałam poinformowana o czymś, co wstrząsnęło mną do głębi. Do rzeczy.
Wczoraj wieczorem odwiedziła nas nasza znajoma ze swoim nowym facetem (to ten typ babki, który wiecznie i niepoprawnie pakuje się w toksyczne związki). Spotkanie spontaniczne, ustalone raptem godzinę wcześniej 'bo przejeżdżają nieopodal, ona chętnie przedstawiłaby swojemu lubemu swoich znajomych i czy mogą'. Ano mogą, czemu nie.
Rashid, bo tak ma na imię 'Mano-Marokano' znajomej wydawał się być człowiekiem, że tak się wyrażę, ogarniętym, nawet dość sympatycznym.
Spotkanie było miłe, zjedliśmy razem kolację, później wyszliśmy na spacer - wszystko w jak najlepszym porządku. Jako, że luby znajomej nie mówi po polsku, rozmawialiśmy po niemiecku. Wiadomo, oszczędziło to niepotrzebnych nieporozumień i odsunięcia 'przyjaciela' koleżanki na boczny tor. Dlaczego określenie 'przyjaciel' w cudzysłowie? O tym za chwilę.
Po spacerze znajoma ze swoim (nie)szczęściem stwierdzili, że już na nich czas.
Jak zwykle pożegnaliśmy się 'po naszemu' czyli baby przytulas i cmok w polik, faceci uścisk dłoni, ja z loverem znajomej też uścisk dłoni, wszak nie znamy się zbytnio, a mój luby ze znajomą luźny przytulas z dystansem do siebie. Nic bardziej normalnego.
Ups... chyba jednak nie.
Znajoma zadzwoniła z płaczem.
Dla jej mężczyzny to nic normalnego, dla niego to patologia, zboczenie i k*urestwo. Dowiedziała się, że jest zwykłą szmatą i k*rwą, bo pozwoliła się dotknąć innemu facetowi 'w taki sposób' - w jaki? Nie mam zielonego pojęcia. Na dokładkę dostała parę liści, bynajmniej w formie bukietu...
Poradziłam znajomej, by ewakuowała się prędko z tego związku.
Ona stanowczo stwierdziła, że nie, bo przecież on na co dzień jest dobrym człowiekiem, że to tylko zazdrość, a jak sobie wszystko wytłumaczą, to będzie dalej jak z bajki.
Skapitulowałam.
Moc argumentów znajomej wcisnęła mnie w ziemię.
Poradziłam, co miałam poradzić, więcej nie jestem w stanie zrobić. Nie mój cyrk, nie moje małpy. Powiedziałam znajomej, że jeżeli będzie potrzebowała pomocy, to wie, gdzie mieszkam, chętnie jej tej pomocy i wsparcia udzielę, pod warunkiem, że w końcu pójdzie po rozum do głowy.
Pożegnałyśmy się.
Tyle, że we mnie jakiś taki niesmak pozostał...
Wczoraj wieczorem odwiedziła nas nasza znajoma ze swoim nowym facetem (to ten typ babki, który wiecznie i niepoprawnie pakuje się w toksyczne związki). Spotkanie spontaniczne, ustalone raptem godzinę wcześniej 'bo przejeżdżają nieopodal, ona chętnie przedstawiłaby swojemu lubemu swoich znajomych i czy mogą'. Ano mogą, czemu nie.
Rashid, bo tak ma na imię 'Mano-Marokano' znajomej wydawał się być człowiekiem, że tak się wyrażę, ogarniętym, nawet dość sympatycznym.
Spotkanie było miłe, zjedliśmy razem kolację, później wyszliśmy na spacer - wszystko w jak najlepszym porządku. Jako, że luby znajomej nie mówi po polsku, rozmawialiśmy po niemiecku. Wiadomo, oszczędziło to niepotrzebnych nieporozumień i odsunięcia 'przyjaciela' koleżanki na boczny tor. Dlaczego określenie 'przyjaciel' w cudzysłowie? O tym za chwilę.
Po spacerze znajoma ze swoim (nie)szczęściem stwierdzili, że już na nich czas.
Jak zwykle pożegnaliśmy się 'po naszemu' czyli baby przytulas i cmok w polik, faceci uścisk dłoni, ja z loverem znajomej też uścisk dłoni, wszak nie znamy się zbytnio, a mój luby ze znajomą luźny przytulas z dystansem do siebie. Nic bardziej normalnego.
Ups... chyba jednak nie.
Znajoma zadzwoniła z płaczem.
Dla jej mężczyzny to nic normalnego, dla niego to patologia, zboczenie i k*urestwo. Dowiedziała się, że jest zwykłą szmatą i k*rwą, bo pozwoliła się dotknąć innemu facetowi 'w taki sposób' - w jaki? Nie mam zielonego pojęcia. Na dokładkę dostała parę liści, bynajmniej w formie bukietu...
Poradziłam znajomej, by ewakuowała się prędko z tego związku.
Ona stanowczo stwierdziła, że nie, bo przecież on na co dzień jest dobrym człowiekiem, że to tylko zazdrość, a jak sobie wszystko wytłumaczą, to będzie dalej jak z bajki.
Skapitulowałam.
Moc argumentów znajomej wcisnęła mnie w ziemię.
Poradziłam, co miałam poradzić, więcej nie jestem w stanie zrobić. Nie mój cyrk, nie moje małpy. Powiedziałam znajomej, że jeżeli będzie potrzebowała pomocy, to wie, gdzie mieszkam, chętnie jej tej pomocy i wsparcia udzielę, pod warunkiem, że w końcu pójdzie po rozum do głowy.
Pożegnałyśmy się.
Tyle, że we mnie jakiś taki niesmak pozostał...
Ocena:
710
(804)
Komentarze