Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#52659

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od urodzenia mam problemy zdrowotne, kardiologa, ginekologa i neurologa odwiedzam częściej, niż ulubioną ciotkę, tabletki łykam jak cukierki, operacji nie chce mi się już zliczać, a za pieniądze wydane na prywatne wizyty postawiłabym sobie już dawno różowy pałac.

Dziś będzie o niedawnej wizycie u ginekologa właśnie (co ważne dla późniejszych wydarzeń, mimo, że pełnoletnia od kilku lat jestem, wyglądam na jakieś 16-17 lat, szczególnie, że nie robię makijażu).

Na początek rys sytuacyjny: gdy miałam 11 lat zapadła decyzja, że trzeba mnie leczyć hormonami, ponieważ dojrzałam za wcześnie i nie rozwijałam się tak, jak powinnam.
Przez lata regularnie odwiedzałam moją zaufaną panią ginekolog (do której specjalnie jeździłam wiele kilometrów z mojego miasta do rodzinnej, malutkiej miejscowości), robiłam badania. Od zawsze słyszałam jednak jedno ostrzeżenie: jeśli będę chciała mieć dzieci, to nie mogę zbyt długo zwlekać, ponieważ już teraz będą problemy z zajściem w ciążę, a z czasem będzie ich coraz więcej, bo mogę nie donosić, płody będą uszkodzone, bo moja choroba wolno acz systematycznie pogłębia się.

Kilkanaście miesięcy temu postanowiliśmy z narzeczonym, że jeśli mamy zdecydować się na dziecko, to właśnie teraz jest odpowiedni moment, bo mimo mojego bardzo młodego wieku wiem, że to ostatni dzwonek. Rodzice każdej ze stron poinformowani, że decydujemy się na ten krok, rozumieją, że taka sytuacja jest ze mną, będą dla nas wsparciem i psychicznym i finansowym (mimo, że oboje pracujemy, a ja jestem jeszcze w trakcie studiów).

Zaczęło się dbanie o siebie, witaminy, ścisła kontrola gina, badania nas obojga etc.

Starania nie przyniosły jednak efektu i po prawie roku bezowocnych badań stawiłam się w gabinecie lekarza, by kolejny raz potwierdzić, że dziecka pod sercem nie noszę.

Partner czeka w poczekalni, obok kilka pań w wieku różnym, w tym dwie 65+, które przyszły z wnuczkami chyba.

Wychodzę zapłakana z gabinetu z wydrukiem usg, na którym nic nie ma (lekarz dał, żeby mi dokładnie pokazać, bo nie wierzyłam), narzeczony mnie przytula i sam ma łzy w oczach, pociesza, że będzie dobrze, że coś na to poradzimy, no co jeden babiszon donośnie syknął i BARDZO GŁOŚNO zwrócił się do drugiej, mówiąc:
- Patrzy pani, dzieciaka jej zrobił to ryczą tera, puszczalska jedna, tera to co jedna smarkula nogi rozkłada i ma za swoje, dziwka!
na co babsko nr 2 kiwając głową równie głośno powiedziało:
- Ale tego dzieciaka żal, matko boska! jeszcze zabiju, te aborcje zrobio, zaglodzo a puszczać się dalej bedo.

Gdyby mnie pielęgniarka nie złapała, to oczy wydrapałabym.

Niektórzy najwyraźniej jednak nie rozumieją, że jak młoda, to niekoniecznie do lekarza z niechcianą ciążą idzie i jak wielką tragedią jest dla kogoś o silnym instynkcie macierzyńskim fakt, że nigdy tego dziecka mieć nie będzie.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 721 (811)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…