Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#53787

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka tygodni temu wylądowałam nieoczekiwanie w szpitalu. Oddział neurologii - w większości sami starsi ludzie, niektórzy w naprawdę kiepskim stanie; po udarach, wylewach, z problemami kręgosłupa.
Nie wszyscy jednak mieli podobny problem. Na moje nieszczęście, leżałam w jednej sali z bardzo żwawą i niekoniecznie schorowaną "babcią", panią Wiesią. Odniosłam wrażenie, że swój pobyt w szpitalu traktuje jako źródło rozrywki i swego rodzaju urlop... Jeśli można to tak nazwać.

Przykładów mam wiele, ale może ograniczę się do tych najbardziej piekielnych:

- Noc. Dwie pielęgniarki na cały oddział, salowych brak. Ludzie umierają, słychać jęki i podniesione głosy pielęgniarek z korytarza. Na to nasza kochana pani Wiesia stwierdza, że jej niewygodnie i ktoś NATYCHMIAST musi poprawić jej poduszkę. Dzwoni dzwonkiem. Raz, drugi, trzeci. Przybiega pielęgniarka i w progu pośpiesznie tłumaczy, żeby chwileczkę poczekać, bo mają bardzo ciężki przypadek i pacjent z sali obok walczy o życie. Pani Wiesia obruszyła się i obrażona odwróciła na drugi bok. Po 5 minutach foszek jej najwyraźniej przeszedł, bo znów zadzwoniła po pielęgniarkę. Problemem wciąż okazywała się nieszczęsna poduszka. I tu się zaczyna: awantura na cały oddział: że jak to, że jakim prawem, że żywi (!) pacjenci powinni być ważniejsi, że ona to zgłosi do ordynatora itp. No cóż, bywa. Poduszkę jej poprawiono, ale to nie uciszyło pani Wiesi. Przez kolejne dwie godziny wymyślała kolejne problemy - a to jej woda upadła, a to kapcie nierówno stoją... Warto dodać, że pani Wiesia nie była przykuta do łóżka i miała pełną swobodę ruchów. I tak do 4:00 rano.

- Niestety miałam tego pecha, że badanie rezonansu wyznaczono mi w ten sam dzień, co naszej ulubionej pacjentce. Ja miałam godzinę 11:30, natomiast pani Wiesia 10:00. Od 7:00 rano siedziała w szlafroku na krzesełku pod drzwiami i czekała aż ktoś po nią przyjdzie. Grubo po 10:00 (co wcale nie przeszło bez echa) przyszła pielęgniarka i... wyczytała moje nazwisko. Trochę się zdziwiłam, ale zgarnęłam szybko potrzebne rzeczy i wyszłam z sali. Za moimi plecami posypała się dorodna wiązanka, a chwilę później pani Wiesia wyleciała na korytarz i kontynuowała awanturę, angażując w sprawę nawet ordynatora i odgrażając się, że ona ma znajomości i wszyscy tutaj pożałują. Ha-ha.

- Muszę też dodać, że przez cały mój pobyt w szpitalu próbowała skrzętnie się mną wysługiwać. Nie byłam w jakimś bardzo złym stanie, więc na początku, z czystej dobroci i szczerych chęci wyręczałam ją w prostych czynnościach, jak np. podanie widelca lub noża czy przyniesienie z lodówki jogurtu. Jednak szybko zorientowałam się, że robię za Kopciuszka i dalej pani Wiesia musiała radzić sobie sama. Pomijam komentarze kierowane do odwiedzającej mnie mamy, że jestem niewychowana i bezczelna.

- Pani Wiesia opowiadała również o niezawodnym sposobie dostania się do szpitala:
Należy zadzwonić na 112 (BROŃ BOŻE NA 999) i powiedzieć, że ma się bardzo wysokie ciśnienie, duszności, wymioty, wysoką temperaturę i ból głowy. Podobno zabierają od razu na dwa tygodnie. Piekielna chwaliła się, że w tym roku jest w szpitalu już 4 raz, a obecny pobyt ma ZAREZERWOWANY aż do 19 sierpnia.

- Wokół szpitala był specjalny park, w którym można było wypocząć na świeżym powietrzu. Pani Wiesia nie skorzystała z niego ani razu, choć wciąż narzekała na duchotę w sali i brak odpowiedniej wentylacji.

- Co do ciągłych awantur z lekarzami i pielęgniarkami... Aż szkoda słów.

I... Wisienka na torcie.

- Pani Wiesia stwierdziła również, że odwiedzająca mnie babcia rzuciła na nią klątwę i, że ona musiała sobie to znakiem krzyża pod kołdrą odczynić! Dla wyjaśnienia: babcia weszła do sali, przywitała się ze wszystkimi, zostawiła mi na stoliku owoce i słodycze i... wyszła.
Później z tego tytułu wywiązał się dość zabawny dialog, kiedy Pani Wiesia stwierdziła, że moja siostra (która była codziennym gościem) w ogóle nie jest do mnie podobna. Wyjaśniłam więc szybko, że Ola wdała się w mamę, a ja za to w babcię :) Jej mina była dość zabawna. Szczególnie, kiedy później wpatrywałam się w nią dość przenikliwym spojrzeniem kilkanaście sekund, a później szybko odwracałam wzrok.
Może to dość okropne, stosować takie "szatańskie" praktyki na starszych ludziach, ale jeśli chodzi o tą panią - nie miałam żadnych skrupułów.

Ja rozumiem, że pobyt w szpitalu może nieść za sobą wiele plusów, jak chociażby darmowe posiłki i lekarstwa i wcale nie twierdzę, że Pani Wiesia nie była na nic chora, ale wydaje mi się, że takie zajmowanie miejsca w sali jest niesprawiedliwe. Na korytarzu leżały naprawdę cierpiące osoby i jestem w stanie sobie wyobrazić, że to nic przyjemnego - leżeć przykutym do łóżka, kiedy wokół co chwila ktoś się kręci (samo korzystanie z basenu musi być krępujące...).

Tak czy inaczej, pewnie takich lub podobnych przypadków jest wiele, ale mnie - jako osobie rzadko przebywającej w szpitalach - wydało się to dość dziwne. Jak widać hieny mają wiele podgatunków.

szpital

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 582 (616)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…