zarchiwizowany
Skomentuj
(17)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ku przypomnieniu: miałam okazję podziwiać pracę Izby Przyjęć z perspektywy pacjenta. Ale nie tak od razu, o nie!
Mam niewielkie problemy z żołądkiem. Problemem są długotrwałe, nasilające się z czasem bóle. Nie wiem dokładnie co mi jest, nie mogę się doprosić o badania, a ostatnimi czasy było znacznie lepiej. Jednak w piątek znów zaczął mnie pobolewać brzuch; noc nieprzespana, w sobotę też niewesoło. Wtedy jeszcze pomagał Nurofen. Niestety, nocy -drugiej już- nie udało mi się przespać, doszły wymioty i w niedzielę byłam już wrakiem człowieka. Dwie doby bez snu, wymioty co kilka godzin (a już naprawdę nie miałam co zwracać, każdy łyk/ kęs wywoływał ogromną falę mdłości). W niedzielę, wycieńczoną i ledwo żywą tata zawiózł mnie na Izbę Przyjęć.
Oczekiwanie na pielęgniarkę: 20 minut.
Oczekiwanie na lekarkę: ponad 40 minut.
Dodam, że w poczekalni ani w żadnym z gabinetów nikogo (jeszcze) nie było.
Po takim czasie zjawiła się pani doktor, i to wyłącznie po to, by powiedzieć, że mi pomocy nie udzieli. Dlaczego?
Nie ma zagrożenia życia.
Nie przywiozła mnie karetka.
Pani poleciła no-spę i odprawiła mnie z kwitkiem. Przykazała też we wtorek stawić się u rodzinnego.
Doszłam jedynie do auta i ... zemdlałam. Wycieńczona, obolała nie wytrzymałam stresu albo bólu. Tata posadził mnie na siedzeniu i pobiegł do pobliskich ratowników medycznych/ sanitariuszy- panów z karetki w każdym razie.
Znów trafiłam na Izbę. Na noszach. Tym razem się mną zajęto (ale także po kilkunastominutowym czekaniu, bo "pani doktor gdzieś poszła i nie można jej znaleźć").
Dostałam zastrzyki i trafiłam do gabinetu lekarki. Z inną dziewczyną. Ale to już w osobnej historii ( o tutaj: http://piekielni.pl/54552)
Później zaś wszystko potoczyło się szybko: kroplówka, przyjecie na oddział.. I słowa: kolejna doba mogłaby być dla pani tragiczna.
Powoli dochodzę do siebie, ale mogę nie dojść już nigdy...
Mam niewielkie problemy z żołądkiem. Problemem są długotrwałe, nasilające się z czasem bóle. Nie wiem dokładnie co mi jest, nie mogę się doprosić o badania, a ostatnimi czasy było znacznie lepiej. Jednak w piątek znów zaczął mnie pobolewać brzuch; noc nieprzespana, w sobotę też niewesoło. Wtedy jeszcze pomagał Nurofen. Niestety, nocy -drugiej już- nie udało mi się przespać, doszły wymioty i w niedzielę byłam już wrakiem człowieka. Dwie doby bez snu, wymioty co kilka godzin (a już naprawdę nie miałam co zwracać, każdy łyk/ kęs wywoływał ogromną falę mdłości). W niedzielę, wycieńczoną i ledwo żywą tata zawiózł mnie na Izbę Przyjęć.
Oczekiwanie na pielęgniarkę: 20 minut.
Oczekiwanie na lekarkę: ponad 40 minut.
Dodam, że w poczekalni ani w żadnym z gabinetów nikogo (jeszcze) nie było.
Po takim czasie zjawiła się pani doktor, i to wyłącznie po to, by powiedzieć, że mi pomocy nie udzieli. Dlaczego?
Nie ma zagrożenia życia.
Nie przywiozła mnie karetka.
Pani poleciła no-spę i odprawiła mnie z kwitkiem. Przykazała też we wtorek stawić się u rodzinnego.
Doszłam jedynie do auta i ... zemdlałam. Wycieńczona, obolała nie wytrzymałam stresu albo bólu. Tata posadził mnie na siedzeniu i pobiegł do pobliskich ratowników medycznych/ sanitariuszy- panów z karetki w każdym razie.
Znów trafiłam na Izbę. Na noszach. Tym razem się mną zajęto (ale także po kilkunastominutowym czekaniu, bo "pani doktor gdzieś poszła i nie można jej znaleźć").
Dostałam zastrzyki i trafiłam do gabinetu lekarki. Z inną dziewczyną. Ale to już w osobnej historii ( o tutaj: http://piekielni.pl/54552)
Później zaś wszystko potoczyło się szybko: kroplówka, przyjecie na oddział.. I słowa: kolejna doba mogłaby być dla pani tragiczna.
Powoli dochodzę do siebie, ale mogę nie dojść już nigdy...
słuzba_zdrowia
Ocena:
99
(173)
Komentarze