Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#54656

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielne wesele.

Historia http://piekielni.pl/54245 przypomniała mi różne przyjemne inaczej widoki, na które jestem narażona pracując w hotelu, ale jednej imprezy nie zapomnę nigdy, przy czym minęły już ponad 3 lata. Nigdy wcześniej ani później nie widziałam takiej patologii, i mam nadzieję że nigdy więcej nie będę musiała oglądać.

W hotelu odbywało się wesele - z zapowiedzi nieduże, rodzinne, maks 50 osób, no istna sielanka miała być, młoda fajna dziewczyna, normalna, zadbana, przyjemna, do pogadania (akurat załatwiałam z nią różne przygotowania przed weselem, odbierałam od niej ciasta, tort, alkohole itp.), Młody z lekka gburowaty, ale może to stres. Ludzie niezamożni, ale wyglądający na normalnych. Akurat...

Wybiła godzina zero, czyli 18:00, auta podjeżdżają, wysypują się goście - obraz nędzy i rozpaczy, nie tyle ze względu na ubiór czy fryzury, ale stan bardziej niż mocno wskazujący. Świeżo po kościele, ale lekko nieświeży, niektórzy chyba nawet niemyci z 3 dni sądząc po zapachu ;) Czyli - patrzymy po sobie z dziewczynami, i wiemy co nas czeka. Niestety, pomyliłyśmy się. Było jeszcze gorzej.

Już przed obiadem łazienki były brudne, goście zamiast na swoje miejsca udawali się do Rygi, no cóż... bywa.
Po obiedzie to już istny armagedon. Flaszki stoją nawet na stole dla dzieci, próbujemy cichaczem je odbierać, ale co rusz się pokazują (Pan młody miał miękkie serce i szczodre ręce, za alkohol odpowiadał on i świadkowie...). Rodzice - zero reakcji.

Po wystawieniu zimnej płyty słyszę zarzuty, że dajemy spleśniały ser, bo takie niebieskawe zacieki... Na deskach z serami - m.in. lazur blue. Udałam napad kaszlu i uciekłam na recepcję.

Przez szybę recepcji mam dobry widok na patio (stoliki do palenia, ławeczki, mini ogródek) - oblegane non stop przez amatorów nikotyny, którzy przeznaczenia popielniczek niestety nie znali, za to nie omieszkali po każdym posiedzeniu zostawić po sobie niedopitej flaszki.

Niedopite flaszki szybko znajdują właścicieli, zwłaszcza po każdej naszej akcji przy stoliku dla dzieci... Tym sposobem widzę 12-latka, który z fajką w ręku pije z gwinta. I rzecz jasna częstuje resztę. O 20:00 po raz pierwszy sprzątamy wymiociny ze stolika dla dzieci. Przez patio przechyla się ok. 13l-etni dzieciak zwracając co wypił i zjadł. W kamerach widzę jak inny dzieciak zarzyguje kanapy w korytarzu. Rodzice i inni dorośli - w dalszym ciągu brak reakcji.

Godzina 21:00 - dla Pana młodego koniec wesela, on wszystkich pier..., wszyscy mają wypier..., idzie spać. Poszedł, tuż po tym jak przy krojeniu tortu omal nie wyciął oka oblubienicy, machając nożem na wszystkie strony świata.

Wesele trwa, wszyscy wkoło piją wesoło, tymczasem na patio wchodzi zataczając się para dzieciaków - ona na oko lat 13-14, on z 2 lata młodszy. Przyglądam się żeby sprawdzić czy znowu nie będzie wymiotów, ale raczą mnie zgoła innymi widokami w stylu soft porno, z detalami widać, że dziewczę bielizny zdążyło się pozbyć, odchodzi ostry petting... Rzecz jasna raczą widokami nie tylko mnie, ale i gości weselnych. Reakcja? Oczywiście brak. Nie mi cudze dzieci wychowywać, ale wypadam na patio i poganiam. Kilka razy wracają i próbują oddawać się uciechom cielesnym, w końcu łapię kogoś w miarę trzeźwego i dorosłego, i mówię że panna młoda w ciążę raczej nie zajdzie w noc poślubną, za to dość mocno grozi to innemu dziewczęciu. Interwencja, zlatują się matki, babki, ciotki i pociotki, panienka zarabia od tatusia w twarz, chłopaczek również. Dla wszystkich dzieciaków koniec wesela (dorośli zrobili przegląd - prawie wszystkie dzieci opite), rodzice zamykają je w osobnych pokojach (jeden dla chłopców, drugi dla dziewczynek, poinstruowałyśmy rodziców żeby powiedzieli im jak zadzwonić na recepcję gdyby coś się działo) i do spania.

Naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć niektórych ludzi. Wiadomo - dzieciaki, nastolatki umieją kryć się z piciem, ale przecież do jasnej cholery efekty było widać jak na dłoni! Przez ponad 5 godzin nikt z rodziców ani z dorosłych gości nie zainteresował się tym co robią dzieci, nikt. Nie widzieli że się zataczają, że są bladosine jak zombie, że ledwo stoją na nogach, rzygają wokoło! Mało tego, to do pokojów też jakimś cudem udało się im wódkę przemycić, ale to wyszło dopiero rano - przy sprzątaniu pokoi.

Reszta wesela przebiegała już normalnym dla niego rytmem, znaczy ten zaliczył zgona, tamten wymiotował, inni postanowili wynająć sobie dodatkowy pokój, zataczali się wszyscy. Młody w pokoju śpi snem sprawiedliwego, przy próbach budzenia rykiem oznajmia całemu hotelowi, że on tego ślubu i tak nie chciał tylko "musiał", i się mają od niego odpier... wszyscy. Młodego przy oczepinach, podziękowaniach itd. zastępował świadek - Młodej tylko współczuć. O 3 nad ranem koniec imprezy, zbierają jedzenie (pozbierali praktycznie wszystko, u nas jest reguła - zapłacili za tyle a tyle porcji, sałatek, dodatków, to wydajemy wszystko co niezjedzone, ale większość ludzi bierze tylko ciasta, sałatki, owoce i to co zostało w kuchni, a co można odgrzać, odsmażyć, czyli mięsa, krokiety, barszcz, bigos - tutaj nawet półmiski ze stołu (ze "spleśniałym" serem ;) ) i odstanymi wędlinami, na stole został fragment tortu na jakieś 4 porcje, parę kawałków zaschniętego ciasta na paterach i zarzygana miska z sałatką), pożyczamy garnki, naczynia, pomagamy pakować co każą i sprzątamy do rana.

To że garnki wróciły po 4 dniach brudne, z zaschniętymi resztkami jedzenia, to mały pikuś, chociaż nie wyobrażam sobie żeby ktokolwiek z minimum kultury osobistej zwrócił je w takim stanie. Wraz z nimi pojawiła się u nas panna młoda - bo "wie Pani co, chyba zostawiliśmy tu kawałek tortu".

I tutaj mnie zatkało. Nie to, że upomina się o marne resztki tortu, który wylądował w młynku, ale przecież była środa - tort przywieźli do nas w piątek, czyli pieczony był w czwartek. Przyszła upomnieć się o prawie tygodniowy tort, który do tego czasu zepsułby się trzy razy. Powiedziałam, że wszystkie resztki niszczymy w młynku, zresztą jest już środa i... usłyszałam kilka inwektyw odnośnie złodziei, oszustów, źle prowadzących się latawic niewiadomego pochodzenia, i że na pewno my ten ich tort zeżarłyśmy. Miałam na końcu języka, że po takiej patologii brzydziłabym się tknąć cokolwiek.
Odeszła obrażona i oszukana.

wesele hotel

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 945 (985)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…