Mamy kolejną matkę roku.
Kilka wolontariuszy z mojej szkoły, po kilkudniowej sprzedaży własnoręcznie upieczonych ciastek, zostało wysłanych do szpitala, aby na zbliżające się Święta Wielkanocne podarować dzieciakom jakieś drobiazgi.
Był to oddział onkologii dziecięcej. Do każdej sali przydzielona została jedna osoba. Wchodzę tam więc uśmiechnięta z czekoladowym zającem i puzzlami w rękach, i podchodzę do dwóch około czteroletnich chłopców. Niedaleko na krześle siedziała matka jednego z chłopców.
Zaczęliśmy z dzieciakami rozmawiać o zbliżających się świętach, podaję im prezenty, z którymi przyszłam. Jeden z nich uśmiechnął się szeroko i zaczął rozpakowywać czekoladkę.
Co na to mamusia?
Podbiega do niego, wyrywa mu czekoladę z ręki.
- Po co to żresz? Za godzinę znowu zaczynasz chemię i ja twoich rzygów sprzątać nie zamierzam!
Nie ma to jak delikatność.
Kilka wolontariuszy z mojej szkoły, po kilkudniowej sprzedaży własnoręcznie upieczonych ciastek, zostało wysłanych do szpitala, aby na zbliżające się Święta Wielkanocne podarować dzieciakom jakieś drobiazgi.
Był to oddział onkologii dziecięcej. Do każdej sali przydzielona została jedna osoba. Wchodzę tam więc uśmiechnięta z czekoladowym zającem i puzzlami w rękach, i podchodzę do dwóch około czteroletnich chłopców. Niedaleko na krześle siedziała matka jednego z chłopców.
Zaczęliśmy z dzieciakami rozmawiać o zbliżających się świętach, podaję im prezenty, z którymi przyszłam. Jeden z nich uśmiechnął się szeroko i zaczął rozpakowywać czekoladkę.
Co na to mamusia?
Podbiega do niego, wyrywa mu czekoladę z ręki.
- Po co to żresz? Za godzinę znowu zaczynasz chemię i ja twoich rzygów sprzątać nie zamierzam!
Nie ma to jak delikatność.
Ocena:
733
(825)
Komentarze