Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#55993

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O sądzeniu po pozorach.
Byłam jeszcze na studiach pielęgniarskich, odbywaliśmy praktyki środowiskowe. Tzn chodziło się do tych chorych, którzy sami nie mogą dotrzeć do przychodni zmierzyć ciśnienie, zrobić opatrunek itd. Oczywiście pod opieką, przynajmniej pierwsze razy, jeśli sprawa nie była skomplikowana.

Opis jednego środowiska przedstawiał się mniej więcej tak: Dwoje starszych ludzi, ona z depresją, przewlekła rana na nodze. On żul spod budki z piwem, siedział w więzieniu, pracuje dorywczo, mieszkanie zaniedbane i ogólnie o niskim standardzie: toaleta wspólna dla kilku rodzin na półpiętrze, łazienka – miska z wodą za przepierzeniem.
Chętnie idziecie w takie miejsce? Oczywiście, wręcz w podskokach. No ale trudno. Trzeba się uzbroić w empatię, wszelkie inne cnoty i iść.

Z czasem zapoznałam się z tymi ludźmi, zaczęłam zostawać na chwilkę rozmowy; cieszyli się, czekali kiedy przyjdę. Któregoś razu stojąc pod drzwiami usiłowałam odzyskać oddech (4 piętro w kamienicy) i usłyszałam z mieszkania:
- Wiesiek! Wstaw no wodę, Ejciunia idzie. (Nie mogę logiczniej zdrobnić mojego nicka)
Nie powiem, tak ciepło mi się zrobiło.

Po 3 tygodniach chodzenia tam dzień w dzień patrzyłam na sytuacje zupełnie innymi oczyma.
Ona – faktycznie często płaczliwa, z paprzącą się nogą, niewiele szło zrobić, bynajmniej z perspektywy „zielonej” studentki.
On – Owszem. Piwko lubił wypić, ale nie aż znowu tyle, jak się wydawało. Chwytał się każdej pracy, żeby tylko dorobić do emerytury, najczęściej zamiatał ulice. Kryminał – sam się przyznawał „człowiek młody, głupi był, na włam dałem się namówić”. Po wyjściu na wolność nie mógł już żadnej porządnej pracy znaleźć.
Mieszkanie zaniedbane w granicach braków finansowych. Odpadający tynk itd., ale zawsze czysto, wysprzątane. Wszystko ręka pana Wiesia, bo żona prawie nie wstawała.

Pan Wiesiu miał gitarę. A grał na niej tak, że ja – zdawało mi się nie najgorsza w te klocki – otwierałam buzię i oczy ze zdziwienia. Brał do ręki, improwizował na poczekaniu, palce migały po gryfie... Coś wspaniałego.
A jak rysował... zachodzę któregoś dnia, na stole leży kartka z niedokończonym szkicem twarzy. Od razu można było poznać jego wnuka, który ich czasem odwiedzał. Na pożegnanie dostałam obrazek, taki mały pejzaż na kartce A5 – do dzisiaj wisi w ramce nad biurkiem.

Facet nie był aniołem, o nie. Twardy, momentami brutalny (w słowach i poglądach) człowiek, którego zawsze życie kopało. Ale przykro było myśleć, że przez jeden głupi wybryk tak „zmarnował” sobie życie.

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1189 (1271)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…