Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#56558

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od jakiegoś czasu mieszkam za granicą. Jest tutaj sporo Polaków bez znajomości języka obcego. Bez znajomości języka, w którym się w tym kraju mówi, niestety nie ma szans na dobrą pracę czy jakiekolwiek (lepsze) perspektywy - ba, ciężko załatwić naprawdę podstawowe sprawy. Ja język tego kraju znam, więc postanowiłam pomóc i udzielam prywatnych korepetycji, lekcji - tanio, solidnie. Traktuję to jako po części zarobek, po części przyjemność. Klientów z reguły mam bardzo fajnych, niestety zdarzają się i "piekielne przypadki".

Pewnego razu dzwoni Piekielny, nie zapowiadając się jeszcze na takiego. Bo jest grupa pięcioosobowa i im bardzo zależy, żeby języka się nauczyć. Muszą chodzić razem i koniecznie w weekendy, bo tak pracują że nie dadzą rady inaczej. Zadaję podstawowe pytanie - czy grupa jest na tym samym poziomie z tego języka - tak, wszyscy potrafią guzik z pętelką, okej. W związku z tym, że miałam już osobę na ten dzień w niedogodną dla nich porę - zadzwoniłam, przeprosiłam czy można wcześniej, tak, nie ma problemu, ok, załatwione. To Piekielny zadzwoni parę dni później i się umawiamy.

Piekielny dzwoni, ja z uśmiechem na ustach mówię, że udało się załatwić już na sobotę zajęcia. On z niezręcznym "yyyy" informuje mnie, że no cóż, niestety w sobotę nie dadzą rady, więc w niedzielę. Ok, trudno, przeżyjemy. Jeszcze jedno "yyyy", bo uznali z narzeczoną, że nauczą się szybciej we dwójkę, więc grupę olali i się zapisują jednak dwie, a nie pięć osób. Ok, rozczarowanie, ale w porządku. To umawiamy się na 16:00 w niedzielę na miejscu w Piekiełku. Pytam: wie Pan gdzie jest X koło Piekiełka (obiekt)? Tak. Wie Pan, gdzie jest Y koło Piekiełka? Tak. Czyli chodzi o to Piekiełko? Tak. Ok, do niedzieli.

Niedziela, godzina 15:06. Piekielny dzwoni do mnie niezmiernie niezadowolony, ponieważ nie ma mnie na miejscu. Mówię, że na 16:00, na 100%, bo od razu zapisane. No nie, ja się na pewno mylę. No dobrze, nieważne, jeśli Piekielny poczeka, to będę za pięć minut. Ok, poczeka.
Lecę na złamanie karku pod Piekiełko. Obchodzę wokół, dzwonię, zapuszczam żurawia gdzie mogę - ani śladu nikogo. Dzwonię - nikt nie raczy podnieść słuchawki. Pożyczam od przypadkowego przychodnia telefon (kto wie, może mój szlag trafił) robiąc z siebie idiotkę - Piekielny dalej nie odbiera.
Wkurzona, zadyszana, na mrozie w ciąży - idę do domu.

15:50 dzwoni Piekielny. Bo on czeka 45 minut już na mnie i ja sobie jaja robię. Tłumaczę - byłam, nikt nie odbierał telefonu, ani widu, ani słychu. Nie, bo on mnie widział, bo ja byłam brunetką z wózkiem (jestem blondynką i jestem w ciąży, wózka się nie dorobiłam). Nie dało rady przetłumaczyć, że nie.

W trakcie rozmowy wyszło na to, że Piekielny był sam (na zajęcia grupowe, na najważniejszą lekcję) i w dodatku w całkiem innym miejscu, niż podałam.
Tłumaczę, że spotkać się możemy, ale proszę przyjść z tą Narzeczoną, bo to najważniejsza lekcja, on jej potem źle wytłumaczy i dziewczyna będzie mieć problem z nauką. Nie, bo ona chora. To niech zaczeka aż wyzdrowieje i przyjdą razem. Nie! Dlaczego? Bo ona umie w miarę niemiecki, ona sobie poradzi!

Nieważne, że prosiłam żeby powiedział szczerze, czy są na tym samym poziomie.

UWAGA, wisienka na torcie.

Umówiliśmy się na dziś, na godzinę 19. Byłam na miejscu. Przygotowałam się na to, że w ramach zemsty może być wcześniej/później. Jest mróz, -5 stopni, ja jestem w ciąży o czym facet dobrze wie.

Czekałam pół godziny, nie przyszedł.

Już nie dzwonię.

uslugi

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 570 (666)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…