Historia apteczna, może bardziej śmieszna, niż piekielna, choć dla wiekowego pana magistra za ladą, kto wie... ;)
Zdarzyło się, że wieczora pewnego zadzwoniło do mnie dziewczę, z prośbą, czy przed wpadnięciem do niej (celem wspólnego wyjścia) nie kupiłbym w aptece czegoś na zwalczenie lub przynajmniej zamaskowanie obiektu opryszczkopodobnego, który wyskoczył jej na wardze - no bo jak to tak, tu do znajomych, impreza, a ona taka potworna. A apteki koło niej brak. Wpadłem więc, i owszem, koło mojego mieszkania dyżurowała jedna apteka (godzina była relatywnie późna).
Apteka typowo z lat 90. Stare plakaty leków na ścianach, wszystko w drewnie, szpitalne gabloty na leki. Za ladą starszy, siwiuteńki pan magister właśnie kończył obsługiwać jakąś panią. Przede mną w kolejce ustawione już były 2 osoby, płci męskiej, ze mną również wchodził jeden. Przedział wiekowy wszystkich nas czterech, mniej więcej 23-28.
Osobnik numer 1, ewidentnie z nas najmłodszy, obejrzał się przez ramię i teatralnym szeptem zażądał prezerwatyw. Przysłowiowa brewka nie pykła. Nikomu. Oprócz szanownego pana magistra, któremu pykły obie. Dość obcesowo wypytał o rodzaj prezerwatyw i z wyrazem ewidentnego potępienia na twarzy, podał chłopakowi.
Facet nr 2 podał tylko receptę, bez słowa. Pan magister, spojrzał, przeczytał, uniósł głowę i zapytał głosem, którym z powodzeniem mógłby przemawiać któryś z archaniołów, przybywających zgładzić mamusię Ziemię i ogłosić Sąd Ostateczny:
- Tabletki antykoncepcyjne?!
- To dla żony, lekarz przepisał...
Tabletki zostały sprzedane, a mina pana magistra przedstawiała żywą pogardę dla "tej współczesnej młodzieży".
Walcząc z samym sobą, by nie wybuchnąć śmiechem, podszedłem do okienka i poprosiłem o coś, na opryszczkę, bo dziewczyna się nabawiła...
To... mógł nie być najlepszy pomysł. Pan magister zrobił się czerwony w okolicach oblicza, nazwę leku i jego cenę wręcz wysyczał. Miałem wrażenie, że gdyby nie oddzielająca nas lada, wyrzuciłby mnie z apteki.
Historia może nie byłaby ciekawa w żaden sposób (może i nadal nie będzie), ale... zatrzymałem się w okolicach wyjścia z apteki, by schować resztę do portfela. I usłyszałem. Usłyszałem, jak chłopak, jeden jedyny, który został w aptece po mnie zamawia. Zamawia wazelinę.
Nie chcę wiedzieć co się działo w aptece. Ja wytoczyłem się na zewnątrz i postanowiłem pośmiać się chwilę pod murkiem. Tak z 15 minut...
Zdarzyło się, że wieczora pewnego zadzwoniło do mnie dziewczę, z prośbą, czy przed wpadnięciem do niej (celem wspólnego wyjścia) nie kupiłbym w aptece czegoś na zwalczenie lub przynajmniej zamaskowanie obiektu opryszczkopodobnego, który wyskoczył jej na wardze - no bo jak to tak, tu do znajomych, impreza, a ona taka potworna. A apteki koło niej brak. Wpadłem więc, i owszem, koło mojego mieszkania dyżurowała jedna apteka (godzina była relatywnie późna).
Apteka typowo z lat 90. Stare plakaty leków na ścianach, wszystko w drewnie, szpitalne gabloty na leki. Za ladą starszy, siwiuteńki pan magister właśnie kończył obsługiwać jakąś panią. Przede mną w kolejce ustawione już były 2 osoby, płci męskiej, ze mną również wchodził jeden. Przedział wiekowy wszystkich nas czterech, mniej więcej 23-28.
Osobnik numer 1, ewidentnie z nas najmłodszy, obejrzał się przez ramię i teatralnym szeptem zażądał prezerwatyw. Przysłowiowa brewka nie pykła. Nikomu. Oprócz szanownego pana magistra, któremu pykły obie. Dość obcesowo wypytał o rodzaj prezerwatyw i z wyrazem ewidentnego potępienia na twarzy, podał chłopakowi.
Facet nr 2 podał tylko receptę, bez słowa. Pan magister, spojrzał, przeczytał, uniósł głowę i zapytał głosem, którym z powodzeniem mógłby przemawiać któryś z archaniołów, przybywających zgładzić mamusię Ziemię i ogłosić Sąd Ostateczny:
- Tabletki antykoncepcyjne?!
- To dla żony, lekarz przepisał...
Tabletki zostały sprzedane, a mina pana magistra przedstawiała żywą pogardę dla "tej współczesnej młodzieży".
Walcząc z samym sobą, by nie wybuchnąć śmiechem, podszedłem do okienka i poprosiłem o coś, na opryszczkę, bo dziewczyna się nabawiła...
To... mógł nie być najlepszy pomysł. Pan magister zrobił się czerwony w okolicach oblicza, nazwę leku i jego cenę wręcz wysyczał. Miałem wrażenie, że gdyby nie oddzielająca nas lada, wyrzuciłby mnie z apteki.
Historia może nie byłaby ciekawa w żaden sposób (może i nadal nie będzie), ale... zatrzymałem się w okolicach wyjścia z apteki, by schować resztę do portfela. I usłyszałem. Usłyszałem, jak chłopak, jeden jedyny, który został w aptece po mnie zamawia. Zamawia wazelinę.
Nie chcę wiedzieć co się działo w aptece. Ja wytoczyłem się na zewnątrz i postanowiłem pośmiać się chwilę pod murkiem. Tak z 15 minut...
apteka
Ocena:
1117
(1261)
Komentarze