Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#57809

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja historia, która przydarzyła się kilka miesięcy temu, a którą postanowiłem dziś opisać.

Głównymi bohaterami jest trójka braci:
- Xerozkota - najmłodszy, Wasz uniżony sługa, student, od niedawna pracujący
- Esteban - średni, prawnik, żona i dziecko, jakoś sobie radzą, chociaż ciężko
- Eduardo - najstarszy, trójka dzieci, żona, typ człowieka, który jak ma kasę to przechleje, a potem do szanownej rodzicielki po zapomogę.

Historia wygląda następująco. Naszej matce zdiagnozowano tętniaka, zaraz też operacja się odbyła, niby bezproblemowo, ale jak to zwykle bywa potem zaczęły się schody. Koniec końców różnoracy lekarze, diagnozy, leczenie itp. itd. doprowadziły w końcu do stanu wegetatywnego (leży teraz w ośrodku opiekuńczym, jako że w rodzinnym mieście pozostałem tylko ja i powiem szczerze, nie poradziłbym sobie z tym wszystkim).

Esteban, bardzo pomocny był, robił co mógł żeby Xerozkota pomóc, jako że na głowie Waszego uniżonego sługi nagle znalazły się sprawy urzędowe, kuratela, mieszkanie, rachunki, słowem całe dorosłe życie w pigułce w przeciągu kilku miesięcy.

I jakoś to szło, mieszkał sobie Xero, pracował za marne grosze, zajmował się matką jak mógł i kotem, a w międzyczasie do mieszkania wprowadził się też tymczasowo Eduardo. Bo znalazł pracę w okolicy na budowie, bo bliżej, nie wydaje na dojazdy itp. itd.

Niby ok, jak tutaj nie pomóc, w końcu brat. Taaak. W zlewie sterty brudnych naczyń, strach stanąć bosą stopą na dywanie, wszędzie unosząca się ściana szarego dymu z ruskich fajek, tak gruba, że siekierą nie przerąbiesz. Obiecywał Eduardo, ze do czynszu dokładał się będzie i sam zapewniał sobie wyżywienie. Cóż, jak zapełniłem lodówkę, następnego dnia znajdywałem w niej lód i świecącą lampeczkę. Czynsz pokrywałem sam. I tak to się jakiś czas toczyło.

Ale wreszcie miarka się przebrała. Wyjeżdżałem na Mazury na kilka dni, żeby odetchnąć, odpocząć itd. Dałem znać szanownemu Eduardo iż mnie nie będzie, musi znaleźć sobie na kilka dni inne lokum, bo klucza mu nie zostawię (po rozlicznych akcjach zaufania nie miałem za grosz). No i wszystko pięknie, wracam z Mazur, w poniedziałek do pracy, dziewczyna akurat u mnie w domu spędzała czas, gdy słyszy gmeranie w zamku. Niedługo później wróciłem z pracy, okazało się, że Eduardo skradł zapasowy klucz schowany w przepastnym bajzlu mych szuflad i próbował dostać się do mieszkania.

Zaraz też usłyszałem, że jestem szanownemu braciszkowi winien kilka stów, bo przeze mnie nie pracował i mam mu zwrócić co do grosza. Mi się ciśnienie podniosło, przyznam, że wykrzyczałem iż on wisi mi czynsz za kilka miesięcy oraz pieniądze, które wysłałem na jego prośbę jego żonie, bo nie miała na chleb i kiedy on mi za to zwróci.

Kłótnia toczyła się trochę. Braciszek zagroził, że zadzwoni po policję jeśli nie wpuszczę go do mieszkania, więc co robić, zadzwoniłem pierwszy. Opisałem miłym panom z policji całą sytuację, grzecznie wyjaśniłem, że ów mężczyzna nie mieszka tutaj od lat, zameldowany jest gdzie indziej i próbuje się wedrzeć do mieszkania.

Panowie odprowadzili pana, który odgrażał się, że idzie do prawnika i wprowadzi mi się tam z żoną i dziećmi po czym wygryzie z tego mieszkania.

Rzecz działa się w sierpniu i od tamtej pory ani widu ani słychu o szanownym Eduardo (matki, która spłacała jego długi i wspomagała finansowo też nie odwiedził w ośrodku).

Dodam jeszcze tylko że mam 23 lata, a on jest starszy o lat prawie 17, więc chyba powinien mieć coś poukładane, a nie oczekiwać, że młodszy brat będzie go utrzymywał z marnej pensji w biurze i wspomagał finansowo jego rodzinkę.

Historia z sierpnia, ale wciąż się nad nią zastanawiam i trochę wyrzutów sumienia jednak jest z tego powodu.

rodzinka

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 621 (723)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…