Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#58604

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczesny wieczór kilkanaście dni temu, robi się już szaro.

Jadę autem przez górską wioskę, przecinam drogę podporządkowaną, która biegnie stromo w dół. Gdy jestem w połowie skrzyżowania słyszę ogromy huk, a tył mojego auta przestawia się nawet o kawałek.
Zatrzymuję się ostro i okazuje się, że w mój samochód uderzył jadący z ogromną prędkością rowerzysta, co więcej, po przeleceniu nad moim dachem wpadł w śmietniki na posesji przy skrzyżowaniu, krótko mówiąc okropny wypadek.

Szybki telefon na 999, chłopak (jak się później okazało, miał 16 lat) cudem wylądował na boku (nie muszę go ruszać aby przełożyć do bocznej bezpiecznej (nie wiadomo czy nie ma obrażeń kręgosłupa), oddycha aczkolwiek nieprzytomny (miał na sobie profesjonalny strój do zjazdów rowerowych co bardzo mu pomogło), Pani dyspozytorka poleca mi kontrolować oddech (co jest odrobinę utrudnione, bo chłopak ma kask ze szczęką) i czekać na karetkę, uspokoiła mnie i trzyma na linii w razie czego.
Ktoś z gapiów dostał ode mnie polecenie, żeby dzwonił na policję. Mundurowi oświadczyli, że lecą. Ludzie z okolicznych domów zbierają się coraz liczniej. W kieszeni chłopaka znalazłem cudem ocalały telefon komórkowy, znajduję numer do mamy i dzwonię przedstawić sytuację (chłopak miał wypadek, uderzył w moje auto, leży nieprzytomny w tej a tej wsi, w tym miejscu).

Po chwili z piskiem opon wpadają rodzice chłopaka, jego ojciec wysiadając z auta zaczyna się drzeć, "Który dzwonił?!", gdy odkrzyknąłem, że ja od razu wali do mnie z pięściami i groźbami. Po dłuższej chwili unikania rąk faceta i przyjmowania różnych ciosów na ręce, byle nie w twarz (nikt z gapiów nie reaguje), w końcu decyduję się na strzał. Gościu dostaje w gębę tak, że pada lekko zamroczony.
Matka, która początkowo starała się uspokoić męża zaczyna skakać do mnie z pazurami ale szczęśliwie ktoś z tłumu wreszcie się zreflektował i ją odciągnął.
Weźcie pod uwagę fakt, że żaden z rodziców nie podszedł do syna, oboje gadają o "rowerze za tyle kasy" i wykrzykują groźby, które śmiało można uznać za karalne.

Wracam do chłopaka, ten na szczęście dalej oddycha, znajduje mój telefon, który wypadł gdzieś w trawę i mówię dyspozytorce o drugim poszkodowanym. Matka podbiega do chłopca, chce go szarpać, odciągam ją, ktoś znów ją przejmuje. Kompletny meksyk, nie wiem jak w tym wszystkim zachowałem trzeźwy umysł. Na szczęście szybko dojeżdżają funkcjonariusze, trochę odsuwają gapiów, ogarniają matkę, ojca doprowadzają do ładu, mi polecili zostać przy chłopaku.

Po chwili podjeżdża karetka. Gdy wysiadają ratownicy, rozpoczynają zbieranie chłopaka i dosłownie po sekundzie odlatują na gwizdkach. Policjanci troszkę ogarnęli sytuację, choć jeden z nich dalej użera się z krzyczącymi rodzicami. Ja korzystając z chwili wracam do auta i dopiero dociera do mnie cała ta sytuacja, staram się dojść do siebie.
Po jakimś czasie podchodzi do mnie jeden z policjantów, bierze dokumenty, później pyta jak wyglądało zdarzenie. Opowiedziałem sytuację, potem jeszcze jakieś inne pierdoły, wszystko trwało dość długo, ale w końcu jestem wolny (auto mocno obite, drzwi tylne do wymiany ale można nim jechać, więc wracam do domu).

Ostatnio odwiedził mnie policjant i zaprosił na komendę. Ojciec chłopaka (okazało się, że dość wpływowy, lokalny biznesmenik) chce mnie pozwać za cios w mordę. Przy okazji dowiaduję się, że chłopak jest w kiepskim stanie i na razie nie ma pewności czy wyjdzie z tego wypadku sprawny. Okazuje się, że rodzinka mieszka 500 metrów od miejsca wypadku, a świadkowie zdarzenia mają różne wersje. Ci, którzy lubią ojca mówią, że ojciec podszedł, a ja go z miejsca w mordę, albo że ja wykrzykiwałem, że jego dzieciak mi auto zniszczył, a następnie uderzyłem. Z wszystkich 10 świadków 4 ma różne wersje, obciążające mnie, sześcioro mówi prawdę ale sprawę trzeba wyjaśnić, bo ojciec chce dochodzić swoich praw z powództwa cywilnego. Dodatkowo okazuje się, że rodzice będą chcieli wyjaśniać sprawę wypadku w sądzie, bo jak sami zaznaczyli, zniszczyłem rower za 15 tys. no i po drugie to nie wiadomo czy chłopak dojdzie do siebie po wypadku.

Teraz piekielność: Dzieciak, który przez zwykłą głupotę może nie wyjść cało z sytuacji. Rodzice, którzy w pierwszej kolejności zainteresowani są drogim rowerem i ewentualnym odszkodowaniem a nie synem. Przez nich będę musiał się tłumaczyć w sądzie, że ten cios to była obrona konieczna, dodatkowo stwierdzają jakobym jechał za szybko więc jestem winny wypadkowi. Obie sprawy, jak powiedzieli policjanci, są tylko formalnością (rozbieżność w obciążających mnie zeznaniach świadków w sprawie rzekomego ataku na ojca, a w drugiej sprawie uderzenie w bok mojego auta, wyjazd z podporządkowanej bez ustąpienia, dodatkowo brak świateł w rowerze choć było już ciemno) zostanę uniewinniony, ale ile czasu potrwają, tego nie wie nikt. Choć jeśli czterej świadkowie zmienią zeznania na jakieś bardziej spójne, to mogę mieć problem i bez adwokata się nie obejdzie.

Dla zobrazowania powagi wypadku powiem tylko, że sam nieraz jeździłem rowerem tamtą drogą i rozpędzenie się do 70km/h wymaga jedynie mocnego trzymania się kierownicy.

wiejska droga

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 890 (924)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…