Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#59425

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przeglądając swoje stare historie, natrafiłam na wzmiankę o rzucaniu w klienta bilonem (pracowałam w całodobowym sklepie monopolowym). W komentarzach do tamtej historii rozważano, jak to dokładnie mogło wyglądać, czy rzuciłam w klienta, czy na ladę...

Doszłam do wniosku, że sytuacja zasługuje na dokładniejszy opis :)

Siedziałam w nocy w sklepie, czytałam piekielnych, bo wszystkie obowiązki już wykonane ;) W pewnym momencie zabrzmiał dzwonek, oznaczający, że przy okienku stoi klient, oczekując na obsługę i możliwość zakupu. Podeszłam więc do okienka, ze standardowym "dobry wieczór, co podać?". Klient zamówił towary.

Po skompletowaniu zamówienia i podliczeniu rachunku, ponownie podeszłam do okienka i podałam kwotę do zapłaty. No i tutaj zaczęła się piekielność. Klient wyciągnął banknot bodajże 50zł i rzucił nim we mnie, mówiąc "masz!". Możliwość, że celował w półeczkę przy okienku, a banknot spadł przypadkiem można wykluczyć - pieniądze odbiły się od mojej twarzy i malowniczo opadły na podłogę. Podnosząc je, delikatnie upomniałam klienta: "Proszę pana, tutaj jest półeczka, można na niej położyć pieniądze, nie trzeba rzucać".

W odpowiedzi usłyszałam: "Nie będziesz mi kur*o mówić co mam robić, jak będę chciał, to będę rzucał, a ty masz mnie obsłużyć bez gadania. Masz tu su*o napiwek za obsługę!" - Każde słowo odpowiednio zaakcentowane rzuceniem we mnie monetami (jeśli ktoś dostał kiedyś w twarz dwuzłotówką, to pewnie wie, jak to boli) - nominały wszelakie, razem pewnie ładnych parę złotych wyszło (a to mi się napiwek trafił).

Mniej więcej w połowie powyższej "wypowiedzi" klienta uciekłam od okienka do kasy(z tą pięćdziesiątką), facet dalej wrzeszczał i rzucał bilonem. Wzięłam parę głębszych oddechów, obliczyłam resztę, wyjęłam z kasetki odpowiednią kwotę, wzięłam paragon i zakupy tego pana i ruszyłam do okienka, by zakończyć obsługę klienta - cały czas słuchając obelg pod moim adresem. Przed drzwiami, w których jest zainstalowane okienko leżało całkiem sporo drobniaków. Klient nadal mnie wyzywał, ale już nie rzucał monet - widocznie skończyły mu się drobne.

Zachowując stoicki spokój postawiłam zakupy na podłodze, co poskutkowało kolejną falą obelg ("dawaj moje piwo szmato!"). Zebrałam wszystkie pieniądze z podłogi, nadal słuchając wyzwisk. Następnie podałam facetowi jego zakupy. "Dzięki, ale od ciebie napiwków nie chcę" powiedziałam, odrzucając mu wszystko, co wrzucił przez okienko - pieniądze rozsypały się na chodniku, kilka monet odbiło się od nóg klienta. "A tu masz swoją resztę" - rzuciłam na półeczkę w taki sposób, że wszystko się odbiło i też wylądowało na ziemi. Zamknęłam okienko i wróciłam do czytania piekielnych.

O dziwo klient nie dobijał się do drzwi, nie dzwonił uporczywie, ani nie wrzeszczał na mnie przez okienko. Może zrozumiał, co było niewłaściwe w jego zachowaniu. Zamiatając rano przed sklepem, widziałam jeszcze kilka drobniaków poniewierających się na chodniku. Jakoś nie miałam ochoty ich pozbierać, niech sobie pozbiera pan Miecio spod bramy.

sklepy

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 176 (264)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…