Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#60792

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ups, chyba byłam dzisiaj piekielna, ale przecież nie miałam takiego zamiaru.

Do rzeczy. Drobne naprawy rowerowe, takie jak wymiana dętki, opon czy regulacja przerzutek, potrafię wykonać sama. W piwnicy mam zawieszony uchwyt montażowy, żebym mogła za ramę powiesić rower i żebym nie musiała się do niego schylać, szukać podpórki, słowem: żeby było wygodniej. Obok na półce stoją smary, odtłuszczacze, narzędzia.
Po wczorajszej jeździe coś zaczęło mi być z rowerem nie tak, to go dzisiaj zniosłam do warsztatu, coby trochę pomajstrować. Piwnica typowa jak w bloku- schodkami w dół, przez drzwi zamykane na klucz na ogólny korytarz i z ogólnego korytarza drzwi do piwnicy przynależnych do poszczególnych mieszkań. Do tego dodam dwie rzeczy. Jedna: notoryczny brak światła na korytarzu spowodowany nie tyle przepaleniem żarówek a po prostu tym, że komuś z sąsiadów bardziej opłaca się ją wykręcić i zabrać do mieszkania, niż kupić sobie własną. I druga rzecz: lipny (czyt. zepsuty) zamek do drzwi, który można otworzyć tylko od zewnątrz. Przyjęliśmy zatem taką zasadę, że jak ktoś jest w piwnicy i wchodzi kolejna osoba, to śmiechem-żartem mówi, żeby przypadkiem jej nie zamknąć.

Grzebię sobie przy łańcuchu, odwrócona plecami do korytarza, gdy nagle swój rower zniosła moja sąsiadka, niegdyś dobra koleżanka, obecnie osoba, która nie wiem z jakiego powodu potrafi mi zamknąć drzwi na klatkę schodową przed nosem (innym mieszkańcom bloku również, mszcząc się w ten sposób za to, że sąsiedzi powiedzieli prawdę w wywiadzie zbieranym przez kuratora na jej temat, w tym że zamyka za karę dziecko na balkonie). Zauważyłam ją kątem oka. Nie usłyszałam żadnego "hej", "cześć", "pocałuj mnie w ***"- nic zupełnie, w zasadzie ledwo co ją dostrzegłam jak wyłoniła się z tych ciemności na korytarzu.
Majstruję dalej, w międzyczasie musiałam skoczyć do mieszkania po smar, który miałam akurat w plecaku, nie na półce, wróciłam na dół do piwnicy, trochę jeszcze pogrzebałam, zdjęłam rower z wieszaka i idę z nim do domu. Zamknęłam drzwi do swojej piwnicy, przy drzwiach na korytarz się zatrzymałam, żeby nasłuchiwać, czy ktoś się nie kręci w środku i czy go nie zamknę. Cisza, spokój, sąsiadka pewnie dawno już poszła bez słowa, tak samo jak przyszła. Zamknęłam drzwi na klucz i podreptałam z góralem na górę.

Minęły ze dwie godziny, gdy ktoś z wyraźnym wku*** (inne słowo nie oddaje w pełni tych emocji) dzwoni dzwonkiem do drzwi. Otwieram i patrzę: sąsiadka!
- Ty k***, ty szmato pie***, ja ci k*** za***. Nie widziałaś mnie k***, że k*** wchodzę do piwnicy? Musiałaś mnie ty p*** tam zamknąć? (swoją drogą to jej pierwsze słowa skierowane do mnie od jakichś... 5 lat? :D )
I tak w ten deseń. Odpowiedziałam (trochę kłamiąc):
- Nie widziałam. Nawet jak weszłaś, to wypadałoby jakoś zaznaczyć swoją obecność, choćby chrząknięciem.
Moja odpowiedź spotkała się z dalszym ciągiem jej okraszonej wulgarnym słownictwem przemowy, zwieńczonym: ja ci jeszcze p*** pokażę.

Przed chwilą wróciłam ze sklepu, w którym spotkałam innego sąsiada. Jak się okazało- wybawcę, który niczym rycerz na białym koniu uratował sąsiadkę z opresji. Po usłyszeniu jego historii ustaliłam następujący stan faktyczny: zamknęłam sąsiadkę ok. 16 w piwnicy, sąsiad wypuścił ją grubo po 17, bo usłyszał jak ktoś krzyczy i wali w drzwi. Podsumowując- ponad godzinę spędziła zamknięta w ciemnościach (chyba, że posiedziała we własnej piwnicy), głównie z własnej głupoty i braku jakiejkolwiek kultury.

Jaki morał z tej powiastki? Mówcie zawsze dzień dobry, nawet jak wasz rozmówca jest odwrócony plecami.

piwnica sąsiedzi

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 6 (64)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…