Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#61028

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Po maturze pomyślałam sobie, że warto było by zarobić na wakacje. Dobrze się złożyło bo akurat przyjmowali uczennice do pomocy w sklepie (wyłóż, przynieś, wynieś, pozamiataj).
Z entuzjazmem ruszyłam pierwszego dnia do tego przybytku rozpaczy. I z godziny na godzinę mina mi rzedła.
Miałam być do pomocy, tym czasem pełnoetatowe pracownice snuły się po sklepie zagadując klientów (małe miasteczko, wszyscy się znają), a na pytanie gdzie dany towar rozłożyć (na "ich" działach)i co zrobić jak się nie zmieści, odpowiadały "znajdź miejsce, musi się zmieścić".
Po pracy poszłam po rozum do głowy i stwierdziłam iż szkoda już i tak popsutego kręgosłupa na nurkowanie w zamrażarkach i zapieprzu za pracownice etatowe. Wybrałam się po dniówkę. Panie i Panowie, praca wakacyjna dla uczennic, całe 3,75 na godzinę, czyli właściwie godzinę musiała bym pracować na paczkę czipsów. Żeby było zabawniej, praca również w soboty i niedziele, stawka ta sama, a umowa? Umowę miałam dostać po pierwszym miesiącu pracy.
Rok później stało się tak, że z dwóch głównych właścicieli małych sieci sklepów, zrobił się jeden. Mój były "szef" wykupił wszystkie sklepy od drugiego właściciela. Pracownicom (kasjerkom) wykupionych sklepów zaproponował umowę, oczywiście śmieciową, z zawrotną wypłatą 750zł. Przez chwilę poczułam się jakbym porzuciła najlepiej płatną pracę przy wykładaniu towaru, nie wspominając o uczuciu rozkapryszenia i niedocenienia możliwości pracy.
I tak się teraz zastanawiam, jak za taką pensję utrzymać rodzinę?

sklepy

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (165)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…