Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#61333

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o samosądach wobec osób parkujących zupełnie bez głowy.

Gwoli ścisłości: odcinam się od oceniania, czy sprawca postąpił dobrze czy źle, ale grunt, że zadziałało.

Wydarzyło się to parę dobrych lat temu na osiedlu, na którym mieszka mój chłopak. Uliczka osiedlowa, z jednej strony ogromny plac zabaw, boisko, ławeczki, z drugiej - trawnik poprzecinany prostopadłymi do uliczki chodnikami prowadzącymi do klatek schodowych. Jedyny chodnik biegnie wzdłuż ścian budynku i jest oddzielony od uliczki trawnikiem. Jednak żeby pójść do sklepu/na przystanek, to trzeba już iść uliczką, bo przy ostatniej klatce chodnik się kończy. Samochody parkują albo równolegle wzdłuż uliczki, albo trochę dalej na wyznaczonych za zakrętem miejscach parkingowych, bądź też na płatnym parkingu strzeżonym, albo z drugiej strony na parkingu pod dużym samem. Generalnie problemów ze znalezieniem czegoś wolnego nie ma.

W tej samej klatce, co mój chłopak, mieszka starsze małżeństwo (nazwijmy ich Iksińscy), przy czym pan wtedy od 2-3 lat poruszał się na wózku inwalidzkim po jakimś wypadku. Administracja, na prośbę małżonki owego pana, wyznaczyła "kopertę" z tabliczką, że to miejsce dla niepełnosprawnych, żeby nie musieli daleko pchać wózka. Problem w tym, że przed wypadkiem Iksińskiego zwyczajowo parkował tam Pan Piekielny, mieszkaniec tego bloku i nie bardzo pasowało mu, że teraz musi szukać czegoś innego i często dalej niż dotychczas.

Pan Piekielny nie zaczął jednak parkować na kopercie, bo jednak na tyle ludzkiej uprzejmości zachował. Co zrobił zamiast? Zaczął parkować swój samochód na chodniku prowadzącym do drzwi klatki schodowej. Dzięki temu mieszkańcy bloku otwierali drzwi i wychodzili wprost na maskę samochodu Piekielnego (no ok, od drzwi może mieli 2 metry).

Pani Iksińska musiała teraz po wyprowadzeniu na wózku męża na spacer iść dookoła, tzn. po wyjściu z bloku skręcić, przejść pod drugą klatkę schodową, dopiero tam skręcić na plac zabaw/do sklepu/do samochodu, bo wózka nie dało się przecisnąć między zaparkowanym samochodem a żywopłotem ogradzającym chodnik. Podobnie miały wszystkie matki z dziećmi w wieku wózeczkowym. W lecie szło to bez problemu - po prostu więcej metrów trzeba było przejść. Problemy zaczęły się w zimie.

Pan Iksiński musiał raz na jakiś czas pojechać choćby do lekarza, ale dojazd na wózku do samochodu był utrudniony przez zwały śniegu zagarnięte przez pług. Pani Iksińska kilka razy interweniowała u Piekielnego, żeby przynajmniej w zimie parkował gdzie indziej, bo ona już nie ma siły żeby przepychać męża przez te koleiny. Piekielny śmiał się w twarz, powtarzał, że on nie będzie parkować byle gdzie samochodu, bo to drogie auto i on musi mieć na oku jakby ktoś się np. włamywał, a jak jej się nie podoba, niech dzwoni na policję, ale ona nie wie kim on jest, nic mu nie zrobią itd. A że Pani Iksińska dobre serce ma, to i nigdzie nie dzwoniła, tylko pokornie pchała ten wózek z mężem naokoło, nikomu się nie skarżąc. Podobno próbowała jeszcze w administracji załatwić tak, żeby na chodniku postawić słupek blokujący wjazd, ale administracja nie wyraziła zgody ze względów bezpieczeństwa (nie pamiętam o co dokładnie chodziło, chyba o to, że karetka miałaby utrudnione zawracanie).

Reszta mieszkańców miała świadomość całej sytuacji i za dalszy rozwój wypadków odpowiedzialny był pewien anonimowy bohater, również mieszkający w tej klatce, który doszedł do wniosku, że skoro nie da się po dobroci, to załatwi się to inaczej.

Gdy państwo Iksińscy wyjechali na Święta i Nowy Rok do dzieci, przyszedł czas na odwet (sąsiedzi potem mówili, że chyba specjalnie ktoś czekał, żeby Iksińscy nie byli podejrzani). Masz samochód "na oku" i myślisz, że nic mu nie będzie? Nic bardziej mylnego. Wieczorem ktoś sypnął okruchami na dach, maskę, szybę i bagażnik samochodu. Złapał przymrozek, więc okruchy przymarzły do samochodu. Resztę zrobiły szukającego pożywienia ptaki i ich dzioby. Samochód po wszystkim wyglądał jak po burzy z gradem, porysowany i powgniatany, a na dodatek jeszcze pokryty miejscami ptasimi odchodami.

Po powrocie ze świąt Iksińscy ze zdumieniem odkryli, że samochód Piekielnego nie tarasuje już dojścia do klatki schodowej. Piekielny podobno zgłaszał sprawę na policji, ale sprawcy nie wykryto, a postępowanie umorzono. Piekielny samochód jakoś naprawił, wybulił 50 zł miesięcznie i od tamtej pory parkuje na parkingu płatnym, strzeżonym.

Czy aż tak drastyczne posunięcie było konieczne? Chyba nie, może faktycznie starczyłoby wysłać parę zdjęć straży miejskiej lub policji, kilka razy zadzwonić i poprosić o interwencję, a Piekielny by się oduczył. Z drugiej strony - wobec chamstwa, arogancji i braku empatii, czasem trzeba uciec się do bardziej radykalnych sposobów, by ktoś wyciągnął z tej sytuacji wniosku.

sąsiedzi parkowanie

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 738 (782)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…