Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#62987

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z pamiętnika pielęgniarki w laboratorium

Przychodzi do mnie dość często pewna starsza kobieta. Zna ją z resztą cała przychodnia. Pani przychodzi co drugi dzień, wchodzi do którego lekarza chce i kiedy chce, bez jakiegokolwiek rejestrowania się, "bo ona jest tak ciężko chora, że nie ma siły, że ona nie może, przecież pani doktor wie, jaka ona jest chora i to zrozumie. Jakiekolwiek, choćby najbardziej delikatne próby uporządkowania jej skutkują płaczem i krzykami na całą przychodnię, co to wyrabiają ze schorowanym człowiekiem, przecież ona jest umierająca, ona dziś w nocy to już myślała, ze umrze. I tak pół godziny w ten wzorek.
Do mnie przychodzi regularnie 5 min po czasie. I to nie chodzi o to, że ciężko mi zostać tę chwilę, tylko to jest małe laboratorium, bez własnych maszyn, o ustalonych godzinach przyjeżdża kurier. Czas przejazdu z jednego punktu do drugiego jest obliczony na puste ulice, a nie godziny szczytu w centrum, więc zwykle wpada jak po ogień, a tu mam mu oznajmić, ze musi poczekać? Co innego jest sytuacja losowa, a co innego zamierzone, regularne działanie. Bo nie wierzę, żeby od roku kilka razy w miesiącu przejście kilkuset metrów opóźniało się przypadkiem.
Wczoraj stały punkt programu, kończę pracę, pakuję materiał do torby chłodniczej - wchodzi paskuda. Wepchnęła się przed babkę, która musiała być przyjęta w ściśle określonym czasie po podaniu leku. No fajnie, korek się robi. Ale nic. W miarę możliwości sprawnie krew pobrałam, delikatnie sugeruję, żeby usiadła na poczekalni, bo jeszcze jest kolejka, a że nie bardzo potrafiła sobie poradzić z zebraniem rzeczy zaproponowałam, że ona niech weźmie torebkę, a ja wyniosę za nią płaszcz. Propozycja przyjęta, na poczekalni wieszaka brak, ale stoi stolik. Na nim położyłam płaszcz, wszystko grzecznie, ostrożnie, milutko, postępowanie jak z niewybuchem z II wojny.
Dzisiaj przychodzę do pracy i na wejściu się dowiaduję, że wróciła wieczorem szukając komórki. Podobno zabrałam nie tylko płaszcz, ale i torebkę i rzuciłam (?) jak bądź i na pewno wtedy wypadła, albo wręcz ja ją ukradłam. Żądała telefonu do mnie, dostępu do mojego gabinetu, sprawdzenia, czy nie leży gdzieś na podłodze, nie przestała się awanturować, póki koleżanka nie poszła do mnie szukać, bo może faktycznie upadł. I oczywiście nic nie znalazła.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 15 (45)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…