Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#63818

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z pamiętnika pani sprzątającej.

Jak wygląda praca dla prywatnych domów wie każdy, a już na pewno łatwo się domyśleć. Wchodzę, sprzątam, mam zakres obowiązków, który muszę wykonać, z dobrej woli mogę spełnić również jakieś fanaberie (niespodziewani goście, nie umiem nakryć do stołu!). Jedni milsi, drudzy mniej, ale kobieta z którą przyszło mi współpracować, na długo zapadła mi w pamięć.

Pracowałam z koleżanką dla pewnej starszej pani. Była profesorem i wielką pasjonatką tematyki holocaustu (sama również była Żydówką). Można sobie wyobrazić jaka przyjemna atmosfera panowała w domu wypełnionym tematycznymi obrazami, dokumentami, ale niezrażona co tydzień odkurzałam nos Adolfa.

1. Pani kreowała się na ogromną pedantkę. Palcem wskazywała każdy najmniejszy okruszek, którzy ogromnie jej przeszkadza (ale czeka tydzień, bym przyszła, a ona mogła mi to powiedzieć). Nie przeszkadzało jej to podczas jedzenia kruszyć wszędzie, chodzić z ciastkiem po całym domu, ciuchy rzucać gdzie popadnie, a po farbowaniu włosów zmieniać kolor łazienki na brązowy (włącznie z lustrem, kafelkami i umywalką).

2. Za zadanie miałam opróżnianie jej zmywarki. Czynność, która zajmuje pięć minut, u niej trwała co najmniej trzydzieści pięć. Każdy talerzyk, który brzdęknął (spróbujcie postawić talerz na talerzu bezszelestnie), skutkował jej wbieganiem (!) do kuchni z okrzykiem: CZY COŚ SIĘ STŁUKŁO!? Słyszałam hałas!
Ilość takich wejść była zależna od ilości talerzy.

3. Pani miała balkon, taras, zwał jak zwał. Na szczycie budynku (były to apartamentowce), którego nie używała, bo wieje, a ona się łatwo przeziębia. Stały na nim jednak kwiaty. Żar na dworze, prawie czterdzieści stopni, balkon nagrzany jak diabli, wiatru zero, za to wilgoć stuprocentowa, a pani wręcza do ręki wiadro ze szczotką i każe balkon szorować kafelek po kafelku. Ona wie, że nie używa, ale to jest część jej mieszkania i ona widzi przez drzwi balkonowe i brud ją rozprasza. I tak tydzień w tydzień (takie szorowanie robi się raz na kilka miesięcy, zazwyczaj po prostu się zamiata).
Po pół godzinie szorowania, gdzie ciągnie się za mną struga wody, która leje mi się po plecach, pani otwiera balkon: jest, wybawienie! Pani profesor stwierdza jednak, że ona musi drzwi zablokować, bo jej wpada gorąco do mieszkania i ona w takim upale nie może wytrzymać. Mam zastukać, gdy skończę.

4. Pani była wpisana w harmonogram w każdy piątek o stałej godzinie. Mimo to, przed każdym wejściem do jej domu, trzeba było dzwonić i uprzedzić, że za ok. 10 minut zastuka się do jej drzwi. Minuta wcześniej lub później, skutkowała telefonami, bądź pretensjami (czasami myślę, że po prostu jej się nudziło i stała z zegarkiem w ręku, żeby tylko się do czegoś przyczepić). Doszło do tego, że gdy byliśmy u niej za wcześnie, stałyśmy pod drzwiami mieszkania i o równiutkiej godzinie można było zapukać (w innym wypadku, nie otwierała drzwi).

5. Pani śpieszy się gdzieś do sklepu, musi już biec, by zdążyła zanim skończymy, żebyśmy pomogły jej wnieść zakupy z samochodu. W biegu z pokoju do pokoju wbiega do kuchni, a gdy ja wchodzę tam po kilku minutach, zastaję moją koleżankę krojącą i obierającą jej jabłko (!) Jej wzrok mówił wszystko, dopytałam tylko, czy aby na pewno nie kazała jeszcze za nią przeżuć, bo nie chciałam nieporozumień.

5. Pani zginął pędzelek z chanel. To na pewno ja, bo jestem młoda, to i zapewne się maluję i pokusiłam się na jej cenny pędzelek za 12,99. Gdy się przyznam, ona nie zgłosi sprawy (gdzie, do kryminału?). Pędzelek leżał w stercie szpargałów na biurku. Zapewne oskarżyłaby mnie o jego podrzucenie, ale śledziła mnie krok w krok, więc nie miała podstaw.

7. Pani zginął numer SS, czyli po prostu taki PESEL (swoją drogą, jak może zginąć numer). Oskarżyła nas o jego kradzież, na pewno weźmiemy na nią kredyt, ściągniemy z polski nasze matki, lub załatwimy sobie obywatelstwa. Nie docierały do niej argumenty, że po pierwsze jest to niemożliwe do wykonania, że obie posiadamy własne numery, tak samo jak dokumenty. Dla tych, którzy wcześniej zastanawiali się, dlaczego jeszcze jej nie zostawiłyśmy, stało się to właśnie wtedy. No i może jeszcze czarę przelała informacja, że wprowadza się do niej jej wnuk, bałaganiarz jeszcze większy, trzeba mu prać i prasować, oczywiście płaca pozostaje bez zmian (kilka ciuchów w tę czy w tamtą...).

Wieszak wkładamy do golfu tylko od spodu, bo od góry się rozciąga. Najlepiej gdybyśmy stosowały bezzapachowy chlor, bo ją ta woń drażni. Srebra czyśćmy najlepiej bez dotykania, bo są za cenne dla naszych plebejskich rąk. Potrafiła też wyciągnąć nasze płaszcze z szafy (miała wieszaki dla gości w takiej szafie, niby pokoju), bo nie lubi zapachu naszych perfum i żeby jej ciuchy nie przesiąkły. Nie mogłyśmy również podnieść klawiatury, by spod niej odkurzyć, bo jak się rusza klawiaturę to jej się odłącza w komputerze (ale nie wie co) i wtedy nie działa i ona wie lepiej, bo ona umie korzystać.

Nie to co my.

PS: Zapomniałam dodać, że za każdą wysłuchaną fanaberią, czaiła się nowa. Doszło do tego, że golfy prałam ręcznie (i wieszałam, jak przykazała), więc postanowiła podrzucać mi... swoje majtki i skarpetki "skoro i tak piorę, a ona woli jak prać je ręcznie".
Ale tego już się nie doczekała.

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 672 (786)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…