Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#63918

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z pamiętnika młodej lektorki :)

Historia ta miała miejsce jakieś cztery lata temu... Tak to się jakoś złożyło, że już na pierwszym roku studiów udało mi się dostać pracę lektorki języka angielskiego w szkole językowej. Ot, trafiło się kurce ziarenko. Ślepą kurą nie byłam, bo już doświadczenie jakieś miałam (a to korepetycje, a to rok studiów wieczorowych, które zamieniłam na dzienne... i tak się uzbierało). Nie znaczy to jednak, że do pracy podchodziłam zupełnie "lajcikowo". Miałam masę stresujących sytuacji, z których najwięcej powodowanych było, ku mojemu zdziwieniu, nie przez moich uczniów, a przez ich rodziców.

W tym miejscu zaznaczę również, że takie kursy w szkole językowej idą sobie swoim własnym torem, dzieci (czy też inni, starsi uczestnicy) mają zestawy książek, robimy swoje własne testy i wystawiamy swoje zaświadczenia. Innymi słowy, taki kurs nie ma nic wspólnego z tym, co dzieci robią w szkole.

W jednej z grup, do której uczęszczały dzieci w wieku 7-9 lat, miałam dwóch bliźniaków. Któregoś spokojnego dnia, po zajęciach, podchodzi do mnie mama chłopców i dość stanowczym i zdenerwowanym tonem zadaje mi pytanie, dlaczego jej synowie dostali 3 z ostatniego sprawdzianu w szkole. Zatkało mnie, ale zebrałam się w sobie i spokojnie odpowiedziałam kobiecie, że nie mam pojęcia, ponieważ nie mam kontroli nad tym, co dzieje się na szkolnych lekcjach angielskiego. Pani, jeszcze bardziej zdenerwowana, odpowiedziała mi:

"Słucham?! Przecież ja od 2 tygodni pakowałam chłopcom do toreb podręczniki szkolne, żebyście przerobili co trzeba!".

Ach tak... głupia byłam. Przecież zanim przystąpiłam do "kursowych" tematów mogłam zapytać, czy dzieci przypadkiem nie potrzebują omówić czegoś ze szkoły. Odnoszę wrażenie, że według tej pani mogłam, a nawet powinnam, również zaproponować jej synom darmowe korepetycje po zajęciach. Nie wspominając już o gwarancji odpowiednio wysokiej oceny ze sprawdzianu.

Lekko się otrząsnęłam i odpowiedziałam:

"Proszę pani, ja rozumiem pani zdenerwowanie ocenami, ale po pierwsze ja nawet nie miałam pojęcia, że chłopcy chcieli, abym coś im wytłumaczyła, bo skąd miałam wiedzieć, że w torbach mają dodatkowe książki? Oni sami nic mi nie wspomnieli, a ja mam obowiązek iść swoim torem, a nie pilnować sytuacji szkolnej kursantów. Co więcej, jest przecież możliwość zapisania się tutaj w szkole na zajęcia indywidualne, tam można omawiać to, czego na daną chwilę się potrzebuje."

Odpowiedź padła szybko:


"SŁUCHAM?! Przecież mnie na coś takiego nie stać, dlatego proszę o robienie tego na zajęciach z grupą!".

Poziom mojego zdenerwowania rósł... Na szczęście z opresji wybawił mnie ktoś, kto poprosił mnie o szybkie przejście do innego pomieszczenia (musieliśmy coś pilnie ustalić). Nie zmienia to faktu, że do chwili obecnej było to jedno z najbardziej szokujących zachowań z jakimi miałam styczność w swojej pracy. :)

szkoła językowa

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -7 (211)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…