Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Jolene

Zamieszcza historie od: 31 stycznia 2014 - 20:34
Ostatnio: 14 stycznia 2015 - 14:54
  • Historii na głównej: 0 z 2
  • Punktów za historie: 305
  • Komentarzy: 5
  • Punktów za komentarze: 26
 
zarchiwizowany

#63918

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z pamiętnika młodej lektorki :)

Historia ta miała miejsce jakieś cztery lata temu... Tak to się jakoś złożyło, że już na pierwszym roku studiów udało mi się dostać pracę lektorki języka angielskiego w szkole językowej. Ot, trafiło się kurce ziarenko. Ślepą kurą nie byłam, bo już doświadczenie jakieś miałam (a to korepetycje, a to rok studiów wieczorowych, które zamieniłam na dzienne... i tak się uzbierało). Nie znaczy to jednak, że do pracy podchodziłam zupełnie "lajcikowo". Miałam masę stresujących sytuacji, z których najwięcej powodowanych było, ku mojemu zdziwieniu, nie przez moich uczniów, a przez ich rodziców.

W tym miejscu zaznaczę również, że takie kursy w szkole językowej idą sobie swoim własnym torem, dzieci (czy też inni, starsi uczestnicy) mają zestawy książek, robimy swoje własne testy i wystawiamy swoje zaświadczenia. Innymi słowy, taki kurs nie ma nic wspólnego z tym, co dzieci robią w szkole.

W jednej z grup, do której uczęszczały dzieci w wieku 7-9 lat, miałam dwóch bliźniaków. Któregoś spokojnego dnia, po zajęciach, podchodzi do mnie mama chłopców i dość stanowczym i zdenerwowanym tonem zadaje mi pytanie, dlaczego jej synowie dostali 3 z ostatniego sprawdzianu w szkole. Zatkało mnie, ale zebrałam się w sobie i spokojnie odpowiedziałam kobiecie, że nie mam pojęcia, ponieważ nie mam kontroli nad tym, co dzieje się na szkolnych lekcjach angielskiego. Pani, jeszcze bardziej zdenerwowana, odpowiedziała mi:

"Słucham?! Przecież ja od 2 tygodni pakowałam chłopcom do toreb podręczniki szkolne, żebyście przerobili co trzeba!".

Ach tak... głupia byłam. Przecież zanim przystąpiłam do "kursowych" tematów mogłam zapytać, czy dzieci przypadkiem nie potrzebują omówić czegoś ze szkoły. Odnoszę wrażenie, że według tej pani mogłam, a nawet powinnam, również zaproponować jej synom darmowe korepetycje po zajęciach. Nie wspominając już o gwarancji odpowiednio wysokiej oceny ze sprawdzianu.

Lekko się otrząsnęłam i odpowiedziałam:

"Proszę pani, ja rozumiem pani zdenerwowanie ocenami, ale po pierwsze ja nawet nie miałam pojęcia, że chłopcy chcieli, abym coś im wytłumaczyła, bo skąd miałam wiedzieć, że w torbach mają dodatkowe książki? Oni sami nic mi nie wspomnieli, a ja mam obowiązek iść swoim torem, a nie pilnować sytuacji szkolnej kursantów. Co więcej, jest przecież możliwość zapisania się tutaj w szkole na zajęcia indywidualne, tam można omawiać to, czego na daną chwilę się potrzebuje."

Odpowiedź padła szybko:


"SŁUCHAM?! Przecież mnie na coś takiego nie stać, dlatego proszę o robienie tego na zajęciach z grupą!".

Poziom mojego zdenerwowania rósł... Na szczęście z opresji wybawił mnie ktoś, kto poprosił mnie o szybkie przejście do innego pomieszczenia (musieliśmy coś pilnie ustalić). Nie zmienia to faktu, że do chwili obecnej było to jedno z najbardziej szokujących zachowań z jakimi miałam styczność w swojej pracy. :)

szkoła językowa

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -7 (211)
zarchiwizowany

#57852

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka lat temu byłam w związku z chłopakiem z mojego rodzinnego miasta. Postanowiliśmy, że wyjedziemy na studia razem i wspólnie zamieszkamy.

Moi rodzice nie mieli nic przeciwko, wręcz przeciwnie. Cieszyli się, że nie będę w obcym mieście zupełnie sama. Niestety, rodzice mojego byłego byli zupełnie innego zdania. Urządzili z całej sytuacji aferę roku. Zadzwonili nawet do mojej mamy z pytaniem, czy ona wie o naszym kompletnie beznadziejnym pomyśle i czy mogą liczyć na to, że wesprze ich w walce z naszym uporem. Oczywiście moja mama delikatnie zasugerowała, że nie ma zamiaru odwodzić nas od tego pomysłu, co więcej popiera go.

Na studia wyjechaliśmy do jednego miasta, jednak Marek (tak go nazwijmy) zmuszony został do wynajęcia mieszkania osobno, do tego w jak najdalszej ode mnie dzielnicy. Wszystko pod groźbą, że w przeciwnym razie nie zobaczy na koncie żadnych pieniędzy.

Ustaliliśmy, że przeczekamy tak do momentu, kiedy on będzie mógł iść do pracy i odciąć się od pieniędzy rodziców. Skarżył się nieustannie jak to przywiązanie go męczy, jak ojciec wymusza na nim wszystko pod groźbą odcięcia źródła utrzymania. Wspierałam więc partnera w poszukiwaniach pracy.

W tym miejscu wspomnę, że mój były praktycznie mieszkał u mnie, moi rodzice o wszystkim wiedzieli. Gdyby nie to, że spotykaliśmy się w moim mieszkaniu wieczorami, pewnie widywalibyśmy się raz na dwa tygodnie w weekend (co drugi weekend musiał jeździć do rodziców).

Któregoś dnia, będąc na zajęciach na uczelni, otrzymałam smsa o treści: "Pogodziłem się z nią, wracam do niej i nie pisz do mnie więcej." Moje początkowe załamanie, że pomylił mój numer z numerem jakiejś innej dziewczyny, zastąpione zostało ogromnymi podejrzeniami dotyczącymi autentyczności owej "pomyłki". Otóż sms wysłany został z numeru telefonu, którego używał wyłącznie do kontaktu ze mną. Zadzwoniłam z pytaniem o co chodzi i poprosiłam o szybkie wyjaśnienie. Usłyszałam, że o wszystkim dowiem się w domu.

Zwolniłam się z ostatnich zajęć i wróciłam niemal biegiem. W domu nie zastałam Marka. Zastałam za to puste szafy (gdzie trzymał część swoich ubrań) oraz list na lodówce, w którym zrywał ze mną pod pretekstem (niech Bóg będzie mi świadkiem, że nie naciągam faktów) tego, że oglądał się za innymi dziewczynami na ulicy i to chyba znaczy, że już mnie nie kocha.

Niestety, ta sytuacja nie nauczyła mnie zbyt wiele i już po kilku dniach zgodziłam się na jego powrót. Nasze "szczęście" nie trwało jednak długo. Tydzień później rozpoczynała się przerwa międzysemestralna na studiach. Każde z nas pojechało do swojego domu. Drugiego dnia wieczorem pisałam z Markiem smsy.

Tutaj zaczyna się najciekawsza i najbardziej niewiarygodna część. :)

Na drugiego bądź trzeciego smsa na temat tego co porabiamy i co będziemy zaraz oglądać w TV otrzymałam odpowiedź o treści:

(UWAGA!!!)

"Teraz idę zjeść, a tak w ogóle to między nami koniec bo już kogoś innego poznałem, później możemy popisać, pa."

Odjęło mi mowę i czucie w kończynach. Jak w ogóle można z kimś w ten sposób zakończyć związek?! Związek, który trwał już ponad rok, więc nie było to spotykanie się od czasu do czasu.

Związek tym razem został kategorycznie zakończony, nie mieliśmy już ze sobą żadnego kontaktu.

Po kilku miesiącach udało mu się namierzyć mnie w znanym nam obojgu miejscu, gdzie spotykaliśmy się ze znajomymi. Pojechał za mną samochodem, zajechał mi drogę i poprosił o chwilę rozmowy. Zjechałam na parking.

Jak się okazało ojciec nakazał mu zerwanie ze mną pod groźbą odcięcia dostępu do pieniędzy. Kiedy jednak powiedział, że chce do mnie wrócić (po liście na lodówce) w domu, podczas ferii, otrzymał nakaz wysłania owego smsa. Jak tłumaczył w przeciwnym razie nie miałby za co żyć. Przeprosił 10 razy, ja powiedziałam tylko, że współczuję mu takiej rodziny i takiej silnej smyczy na szyjce.

Od kilku lat jestem w związku z kimś zupełnie innym, ale co jakiś czas sama sobie zadaję pytanie jak można w ten sposób próbować usidlić własne dziecko... i jak można przedkładać pieniądze nad związek, zrywając z dziewczyną dla pieniędzy.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (305)

1