Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#64017

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dwa tygodnie temu przyplątał się do mnie kaszel. Nic strasznego, męczący nie był, więc postanowiłam nie zawracać głowy swojemu lekarzowi rodzinnemu. W aptece zaopatrzyłam się w butlę syropu a w lokalnym spożywczym w miód i herbatę. Niestety lepiej nie było. W butelce widać było już dno a kaszel taki jakby mocniejszy. Jako że domowe i ogólnodostępne środki nie pomogły, stwierdziłam że czas umówić się na wizytę. W piątek wykonałam telefon, niestety ze swoim kaszlem trafiłam na wyjątkowo zagrypiony okres, więc zostałam umówiona dopiero na środę. Zaopatrzyłam się w tabletki hamujące odruch kaszlowy, żeby jakoś spać w nocy i czekałam na wizytę. Niestety w nocy z soboty na niedzielę kaszel nasilił się do tego stopnia że nawet tabletki nie pomagały. Męczyłam się bardzo, nie mogłam spać. Podczas prób odkrztuszania bardzo bolały nie płuca. Pomyślałam że podskoczę do nocnej opieki lekarskiej, jako że mam ją pod samym nosem. Jak pomyślałam tak zrobiłam.
Na miejscu bardzo miła pani pielęgniarka dała mi do wypełnienia papierek z danymi i w międzyczasie zweryfikowała moje ubezpieczenie. Potem zostałam zaproszona do gabinetu. I tu przestało być miło. Do obskurnego pokoiku zaprowadziła mnie pani doktor, która wyglądem przypominała zasuszoną śliwkę. Chuda, pomarszczona, w rozkloszowanej, czarnej spódnicy do kostek, z szyją owiniętą czymś co wyglądało jak martwa fretka. Wzięła ode mnie wcześniej wypełnione świstki i nie podnosząc wzroku zaczęła wypełniać swój zeszyt. Po chwili ciszy padło sakramentalne pytanie: co pani dolega? Po krótce wyjaśniłam z czym przychodzę. Że kaszel ostry, nie daje spać, że ani syrop ani tabletki nie pomogły. Pani doktor kazała się rozebrać, chwilę posłuchała co się dzieje i powiedziała, że w płucach nic nie słychać i generalnie czysto. Zapisała tabletki(o których wspominałam, że już biorę i nie pomagają i kolejny syrop). Na moje pytanie czy mogę normalnie chodzić do pracy, odpowiedziała że:"są różne rodzaje kaszlu(?) i że nie widzi przeciwwskazań". Założyłam, że skoro jest lekarzem to się zna. Widocznie nie jest tak źle jak mi się wydaje i w sumie nie musi być miła, ważne żeby była skuteczna.
Do pracy w poniedziałek poszłam jak zwykle. Przepisany syrop brałam, tabletki też. Jak możecie się domyślić-nie pomogło. Do środy nie było lepiej, więc poszłam na swoją wcześniej umówioną wizytę u rodzinnego. Pani doktor posłuchała (dłużej niż 15 sekund), popukała, zajrzała w gardło. Wynik badania to szmery w płucach, zapalenie oskrzeli i zawalone gardło. Tydzień zwolnienia i prośba żeby wypoczywać.
I teraz zastanawia mnie jak to jest? Dwie tak skrajne diagnozy na przestrzeni niecałych trzech dni przy jednakowych objawach.
Nie wiem czy pani doktor w nocnej opiece chciała się mnie pozbyć, czy po prostu była zmęczona. Ale przecież nie siedziała tam charytatywnie. Praca jak każda inna, cóż z tego że była północ.
Błyskotliwej puenty nie będzie. Generalnych zapytań o stan polskiej medycyny też nie, bo to tylko jedna przychodnia.
Tylko trochę przykro i niesmak pozostaje, bo przecież lekarz to zawód najwyższego zaufania publicznego. Chciałabym wierzyć, że jeśli mówi mi że jest ok to znaczy, że jest ok.
A przecież wszyscy wiemy ja ciężko odbudować raz stracone zaufanie.

Zaufanie

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 96 (220)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…