Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#64045

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Myślałam, że problemy związane z organizacją ślubu już dawno za nami (wszak do Wielkiego Dnia ich zaledwie 67 zostało), ale życie pokazało, że się myliłam.

Otóż w piątek poszliśmy z Narzeczonym do złotnika zamówić obrączki. Byliśmy tam wcześniej oglądać, popytać i w końcu się zdecydowaliśmy na tę panią. Szczególnie Narzeczony naciskał, bo tam wszystko nosi Teściowa i szwagierki, on tam pierścionek zaręczynowy kupował. Słowem - jubiler idealny.

Ustaliliśmy, że nazbieramy złota (ok. 10 gramów) i zapłacimy tylko za robociznę, bo kruszcu się w każdym domu trochę znajdzie, a jak zsumujemy z dwóch, to będzie akurat, tym bardziej, że Narzeczony obrączki po dziadkach miał. Ja dołożyłam jakieś pozrywane łańcuszki, pojedynczy kolczyk i stary pierścionek po nielubianej babci. I właśnie z jednym naszyjnikiem wiąże się ta historia.

Pani Złotniczka (PZ) po uprzednim sprawdzeniu, wkłada biżuterię na wagę. Wrzuciła wszystko i zabiera się za łańcuszek z motylkiem.

PZ - Zapięcie nie jest złote.
J - Możliwe. Babcia tyle razy go naprawiała, że w końcu mogli dać sztuczne, bo się tamto już nie nadawało do niczego.
PZ - On cały też nie jest złoty.

Zdziwiłam się, bo przecież po co by mi Babcia dawała nieprawdziwy wyrób, wiedząc, co chcę z nim zrobić. No, ale cóż. Skoro "fachowiec" tak twierdzi...

Zajechałam do domu i mówię Babci, co powiedziała PZ. Babcia w szoku. Opowiedziała mi historię naszyjnika. Że jak się budowali 40 lat temu, to sąsiadka pożyczała od nich pieniądze i węgiel i płaciła im w złocie. Babcia każdy otrzymany od niej wyrób sprawdzała u jubilera. Poza tym, akurat ten jubiler, u którego łańcuszek zawsze był naprawiany, naprawia tylko złote wyroby (nawet srebrnego pierścionka z "wylecianym" oczkiem nie chciał wziąć).

Dzwonię więc do Narzeczonego i mówię, że ma iść do innego złotnika i zapytać o prawdziwość naszyjnika. Poszedł. Jak powiedział: "W tym zakładzie, czas zatrzymał się w latach 50.". Starszy, dystyngowany pan popatrzył, pomacał i orzekł, iż jest to złoto próby 0,500. Nam w to graj, Narzeczony leci do PZ i wyłuszcza sprawę, na co PZ: "Skoro mówię, że to nie złoto, to to nie jest złoto!". Narzeczony prosi o sprawdzenie. PZ porobiła jakieś magiczne sztuczki z odczynnikami i jest! eureka! Złoto, ale z dużą domieszką innych metali (skoro próba 0,500, to jasne), ale ona tego nie weźmie bez analizy. Narzeczony płaci 20 zł, wynik analizy za dwa tygodnie.

Konkluzja sprawy jest dla mnie taka - PZ sama powiedziała, że, choć cały naszyjnik waży 4,5 g, to po "odparowaniu" zbędnych metali zostanie 3,5 g. Do 10 gramów złota potrzebnego nam na obrączki, brakuje dokładnie 2,73 grama (wg jej wagi). I nie wiem, co jest bardziej piekielne - to, że chciała od nas wyciągnąć dodatkowo około 300 złotych za dołożone złoto, czy to, że nie chce się jej "odparowywać" naszyjnika.

Wiem jedno - po ślubie się tam przeprowadzam i zaręczam, że nigdy do niej nie pójdę. Odwiedzę raczej pana z lat 50., który za "czary - mary" wziął 5 złotych :)

jubiler uslugi

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 95 (305)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…