Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#64845

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia sprzed kilku lat, jeszcze z czasów studenckich.

Jako, że na studiach zajęć coraz mniej, nie chciało mi się leżeć w domu i patrzeć w sufit. Postanowiłam zatem sobie dorobić.
Padło na call center, po "ochach" i "achach" pracujących tam znajomych.

Nie była to moja pierwsza przygoda z tego typu pracą - półtora roku wcześniej pracowałam tam kilka miesięcy, jednak ze względu na obowiązki związane ze studiowaniem musiałam zrezygnować.

"Moje" call center obsługiwało kilka projektów - telewizja cyfrowa, sieć komórkowa i inne. I to właśnie przy telewizji pracowałam poprzednio. Szło mi wcale nieźle, dowiedziałam się jednak, że na "komórkach" jest jeszcze lepiej - cud, miód, malina i orzeszki. Zatem postanowiłam zgłosić się właśnie tam.

Nie będę przytaczać wszystkich piekielnych historii, bo było ich mnóstwo. Przedstawię tylko kilka, które najbardziej zapadły mi w pamięć.

1. Aby podpisać umowę, klient musiał wykazać, poza dowodem osobistym, inny dokument - legitymacja studencka, rachunek na swoje nazwisko, itp. Średnia sprzedaży, przy której "grupowi" zostawiali nas w spokoju, to 0,5 na godzinę (np. jeżeli przychodziło się do pracy na 6 h, trzeba było zrobić w tym czasie 3 sprzedaże). I tu piekielność - nikogo nie obchodziło, że wygadany anekk był w stanie przekonać w tym czasie do zakupu 8 - 10 osób. Z nich 1, góra 2 miały uprawnienia, aby daną umowę podpisać. Oczywiście coaching i opieprz z góry na dół. Za co? Ano za to, że klient nie ma odpowiedniego dokumentu. Bo to oczywiście moja, jako konsultantki, wina. I powinnam mu takowy prędziutko wyczarować.

2. Choroba. Okres zdradliwy, późne lato, ale już chłodnawo, więc i mnie dopadło. Idę do managera z gorączką i proszę o zwolnienie w dniu dzisiejszym. Ok, zgodził się, nie ma problemu.
Następnego dnia trenerka wzywa mnie do siebie:
- I jak, zdrowa już jesteś?
- Nie do końca (gorączka spadła po lekach, ale smarkanie i ból gardła pozostał).
- No, to dziwne, bo w balerinkach chodzisz...
No jasne, najlepiej ubrać się w ocieplane trepy na początku września i tak paradować.

3. Jak zakończyłam swoją przygodę z call center?
Miałam na słuchawce zdecydowanego klienta. Już, zaraz, chce umowę podpisać. Ale... Nie ma przy sobie dowodu osobistego, a numeru nie pamięta. No to ja w te pędy do trenerki, co robić w takiej sytuacji? Pouczyła mnie w dość ciekawy sposób - mianowicie, gość miał rzucić wszystko, co miał w rękach, i bez zrywania połączenia gnać po dowód.
Dziwne, ale... Pan każe, sługa musi.
Wracam na stanowisko, podnoszę słuchawkę, a tam charakterystyczne biiiiip, biiiip, biiiip....
Jednocześnie podbiega do mnie wkurzona na maksa trenerka:
- Co ty wyprawiasz? Co ty NAJLEPSZEGO wyprawiasz? MIAŁAŚ TO SPRZEDAĆ!!!
- Hmmm... Sprzedać produkt facetowi, który się sam rozłączył? (nie miałam możliwości oddzwonienia).
- Nie obchodzi mnie to! MIAŁAŚ TO SPRZEDAĆ!!!!

To by było na tyle. Ściągnęłam słuchawki, rzuciłam nimi (delikatnie, żeby nie było), i bez słowa się ulotniłam.

Na szczęście wypłata przyszła, tu nie było piekielności.



Co mogę zrobić? Uczulić Was, drodzy Użytkownicy: jeżeli telemarketer jest nachalny, nie jest to jego wina - taką wykonuje pracę. Najgorsze bywa tutaj podejście trenerów. I powiecie, że to też ich praca, że też mają kogoś kto ich ciśnie - ok, zgadzam się. Jednak na projekcie, przy którym pracowałam poprzednio, trenerzy rozumieli widocznie, że więcej zdziałają pochwałą niż naganą. Niestety, nie mogłam już tam wrócić, bo miejsca były obsadzone.

Ale szacunek do telemarketerów pozostał do dziś.

call_center

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (43)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…