Nie tylko mi Dorci historia (http://piekielni.pl/64633) przypomina swoje własne przygody. Tym razem piekielność po mojej stronie.
Na moim osiedlu, jak już pisałem, jest sporo patologii. Owa patologia ma również dzieci - i grupka takowych zaczaiła się za winklem bloku na przeciwko mojego, "robiąc bałwana z każdego bałwana", który odważył się przejść przez ich pole rażenia. No niestety nie miałem wyboru - śmietnik pełen, więc w drogę. Jak tylko wychynąłem zza muru, zobaczyłem lecącą w moją stronę kulę. Zdążyłem usłyszeć jeszcze tylko "o kur...!" i oberwałem w sam środek czoła.
Dla wyjaśnienia - z pewnych powodów czasem muszę chodzić o lasce, pomimo bycia w sumie młodym mężczyzną. Teatralnie, w ciszy, cisnąłem worek na bok i jak długi wygrzmociłem się w śnieg, obracając się tak, żeby twarzą wylądować w śniegu. Leżąc bez ruchu czekałem na reakcję.
(Chłopak 1) - Ej, przesadziłeś.
(Chłopak 2) - To Patyk, nic mu nie jest (tak mnie przezywają ze względu na laskę właśnie).
(C1) - Ale on nie wstaje.
Słyszę kroki.
(C1) - Weź go zobacz.
O, przynajmniej sprawdzą czy żyję. Niespodziewanie zapunktowali!
Niestety, chwilę później poczułem rękę... grzebiącą w mojej kieszeni. Tak, próbowali mnie właśnie okraść.
(C2) - Nic nie ma.
(C1) - Bo tylko ze śmieciami wylazł, debilu!
Chwila konsternacji, najwyraźniej.
(C2) - Idziemy za garaże, tam można jeszcze porzucać!
Kroki.
Powoli wstałem, otrzepałem się, wróciłem chwiejnym krokiem do domu i nie zdążyłem zadzwonić do sąsiadki - takiej wiecznie wiszącej w oknie strażniczki osiedla (dlaczego mam jej numer, to osobna historia), tylko odebrałem już od niej:
- Panie Vatharian, ja już na milicję dzwoniłam! Oni zrobią z nimi porządek!
Oczywiście poza wizytą u mnie zmartwionego dzielnicowego nic z tego nie wynikło, przynajmniej oficjalnie (no bo przecież nic mi w końcu nie ukradli). Mniej oficjalnie tatuś owego kwiatu młodzieży (C1 dokładnie), podchwycił krążącą po osiedlu opowieść o "postrzeleniu" mnie i postanowił nauczyć nieco manier obydwu smarkaczy. Krzyki było słychać do rana. A uczyć ma czego, bo z wyrokiem w zawiasach niewiele trzeba. Od tego czasu obydwaj mówią mi "dziedbry", przemykając bokiem chodnika, żeby mnie, nie dajcie bogowie, przypadkiem nie przewrócić.
Na moim osiedlu, jak już pisałem, jest sporo patologii. Owa patologia ma również dzieci - i grupka takowych zaczaiła się za winklem bloku na przeciwko mojego, "robiąc bałwana z każdego bałwana", który odważył się przejść przez ich pole rażenia. No niestety nie miałem wyboru - śmietnik pełen, więc w drogę. Jak tylko wychynąłem zza muru, zobaczyłem lecącą w moją stronę kulę. Zdążyłem usłyszeć jeszcze tylko "o kur...!" i oberwałem w sam środek czoła.
Dla wyjaśnienia - z pewnych powodów czasem muszę chodzić o lasce, pomimo bycia w sumie młodym mężczyzną. Teatralnie, w ciszy, cisnąłem worek na bok i jak długi wygrzmociłem się w śnieg, obracając się tak, żeby twarzą wylądować w śniegu. Leżąc bez ruchu czekałem na reakcję.
(Chłopak 1) - Ej, przesadziłeś.
(Chłopak 2) - To Patyk, nic mu nie jest (tak mnie przezywają ze względu na laskę właśnie).
(C1) - Ale on nie wstaje.
Słyszę kroki.
(C1) - Weź go zobacz.
O, przynajmniej sprawdzą czy żyję. Niespodziewanie zapunktowali!
Niestety, chwilę później poczułem rękę... grzebiącą w mojej kieszeni. Tak, próbowali mnie właśnie okraść.
(C2) - Nic nie ma.
(C1) - Bo tylko ze śmieciami wylazł, debilu!
Chwila konsternacji, najwyraźniej.
(C2) - Idziemy za garaże, tam można jeszcze porzucać!
Kroki.
Powoli wstałem, otrzepałem się, wróciłem chwiejnym krokiem do domu i nie zdążyłem zadzwonić do sąsiadki - takiej wiecznie wiszącej w oknie strażniczki osiedla (dlaczego mam jej numer, to osobna historia), tylko odebrałem już od niej:
- Panie Vatharian, ja już na milicję dzwoniłam! Oni zrobią z nimi porządek!
Oczywiście poza wizytą u mnie zmartwionego dzielnicowego nic z tego nie wynikło, przynajmniej oficjalnie (no bo przecież nic mi w końcu nie ukradli). Mniej oficjalnie tatuś owego kwiatu młodzieży (C1 dokładnie), podchwycił krążącą po osiedlu opowieść o "postrzeleniu" mnie i postanowił nauczyć nieco manier obydwu smarkaczy. Krzyki było słychać do rana. A uczyć ma czego, bo z wyrokiem w zawiasach niewiele trzeba. Od tego czasu obydwaj mówią mi "dziedbry", przemykając bokiem chodnika, żeby mnie, nie dajcie bogowie, przypadkiem nie przewrócić.
zima osiedle śnieżki
Ocena:
516
(572)
Komentarze