Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#65217

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pewnego chłodnego, acz przyjemnego dnia, trafił Nobody na historię. Historia jakich wiele. O osobach i sposobach. O tych, co mają dys-y, oraz o tych, którzy je diagnozują. A następnie uczą tych posiadających podejścia "odczep się, mam dysorto". Dla ciekawych: http://piekielni.pl/65211

Nobody przeszedłby obok historii obojętnie... gdyby nie jeden szczegół. Sam miał z czymś takim do czynienia.

A w zasadzie z tematem... pokrewnym.

Ale do rzeczy: tak się złożyło, że Nobody ma Zespół Aspergera. Jest to w zasadzie ledwie cień jego dawnego ZA. Kilka(naście) lat temu, metafora, ironia, czy mowa niewerbalna, oczywiste już dla osób w jego wieku, dla niego były abstrakcją. Inteligencja Emocjonalna na poziomie zerowym, lęk, czy wręcz nienawiść do ludzi, kalki słowne, niechęć do zmian, obsesyjne zainteresowania przy jednoczesnych problemach z nauką szkolną, manieryzmy ruchowe, mowa monotonna, wieczny kozioł ofiarny - wypisz wymaluj biedne, autystyczne dziecko.

Jednakże, lata pracy nad sobą opłaciły się. Obecnie nawet w aspektach, w których wcześniej był, nazwijmy wprost: niedorozwinięty, bywa, że bije na głowę tych "normalnych". Zanalizowanie wiersza to dla niego pestka. Interpretacja mowy niewerbalnej? Żaden problem. Oczywiście nie wszystko robi tak łatwo i intuicyjnie, ale jednak się da. Nawet z kozła ofiarnego stał się liderem swojej grupy.

Morzna? Morzna.

Cóż to za wspaniała terapia zwróciła Nobody'ego społeczeństwu? - zapytacie. Do jakiego specjalisty się udać, by autysta wyszedł na ludzi? Przecież ktoś taki z góry skazany jest na porażkę życiową!

Otóż... właśnie, nie podałem jeszcze jednej informacji: nie mam oficjalnej diagnozy. Kiedyś miałem dostać papierek, aa, miałem mieć nawet terapię. Jednakże rodzina postanowiła inaczej - kadra mojej ówczesnej szkoły pozostawiała wiele do życzenia. Gdyby informacja o moim ZA (czy czymkolwiek innym) trafiła do nauczycieli, z pewnością z miejsca by wypłynęła. Nic by nie pomogło, a i pewnie by zaszkodziło. Przypadki takie już się tam zdarzały.
Jakkolwiek więc nierozsądnym by się to nie wydawało, diagnoza utknęła w martwym punkcie.

Zostałem z tematem sam. Nikt się nade mną nie litował, nikt się nie rozczulał nad biednym ZA. Nie ogarniałem czegoś? Miałem ogarnąć. Nie radziłem sobie w kontaktach towarzyskich? Miałem spiąć poślady i walczyć o miejsce w grupie, albo zaakceptować ten stan rzeczy. Nie mając żadnej diagnozy, zostałem po prostu wrzucany na głęboką wodę (w wieku 10 czy 11 lat zostałem zresztą sam także dosłownie - ojciec opuścił kraj, a choroba matki (SM) znacznie się zaostrzyła. Miałem więc na głowie nie tylko swoje "wielkie" problemy, lecz także zajmowanie się domem i chorą matką).

Z perspektywy czasu... wiecie co? Dziękuję losowi.

Obecnie spotykam coraz więcej osób ze zdiagnozowanym za dziecka ZA. Osoby, które miały dużo łatwiejszy start. Inteligentniejsze, bardziej pojętne, z mniej nasilonymi objawami. Przy odrobinie silnej woli i wiary w siebie mogłyby zajść naprawdę daleko.

"Terapeuci", a za ich sprawą także rodzice - nie dali im takiej możliwości. W opinii społecznej osoba z ZA to jest wieczne dziecko (widać to zresztą nawet na piekielnych - spotkałem się już z historiami o dorosłych mężczyznach z ZA, o których się pisało per "chłopiec"). Myślicie, że wśród specjalistów jest inaczej? Otóż... nie, oni tylko rozsiewają takie myślenie.
Że na biednego ZA należy dmuchać, chuchać, i nie daj boże dać żyć, bo przecież biedny i sobie nie poradzi. I to znajduje odbicie u osób, które znam: niesamodzielnych, na etapie rozwoju ośmiolatka. Często bez ukończonych szkół. Ludzi złamanych i odartych z wiary we własne możliwości. Nauczonych bezradności i lenistwa, bo przecież on jest biedny i ma ZA.

Kilku takim osobom już od jakiegoś czasu próbuję tłuc do głowy, że da się inaczej. I wiecie co? U niektórych widać efekty. Niektórzy wydają się potrzebować jedynie silniejszego kopniaka, by wyrwać się z tego stanu odrętwienia. Czegoś, czego nigdy nie dostali, zamknięci pod kloszem z chwilą wydania diagnozy (wyroku?)

Przy okazji kilka smaczków:
Do mojej matki przychodzi od jakiegoś czasu, w ramach pomocy społecznej, psycholog. Całkiem ogarnięta babka. Kiedyś nasza rozmowa padła na jej specjalizację - okazuje się, że zajmowała się dziećmi autystycznymi i z ZA.
Kiedy na potrzeby rozmowy przyznałem, że sam taki posiadam, nieumyślnie zapoczątkowałem sytuację wprost przedziwną.
Kobieta, która mnie znała już tygodnie, traktowała jak zwykłego człowieka (którym zresztą jestem. Jak pisałem - na pierwszy, często i na drugi i trzeci rzut oka nie wyróżniam się z tłumu pod względem nasilenia objawów), z chwilą przyswojenia informacji zaczęła mnie traktować jak małe dziecko. Zaczęła się do mnie wyrażać w sposób bezpośredni, krótki i dosłowny, udzielać rad jak sobie radzić w społeczeństwie (serio?), tłumaczyć mi, że osoby "takie jak ja" myślą nieco inaczej niż reszta ludzi (serio?x2). Kobieta, która przez wiele tygodni, mając ze mną styczność dzień w dzień nie zorientowała się, nie pomyślała nawet o tym, że mógłbym mieć cokolwiek ze spektrum autyzmu.

Po podaniu tej informacji, niemal jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w jej oczach stałem się bezradnym chłopcem potrzebującym szczególnej opieki.

Obecnie mnie to bardziej bawi niż złości, co swoje przeszedłem, co miałem wypracować - wypracowałem, przeszedłem nad tym do porządku dziennego i mam do tego dystans. Mnie już nie nauczy bezradności, szkoda mi jednak tych dzieci, które dostały się pod jej opiekę.

Ludzie, czy naprawdę sądzicie, że jeśli ktoś myśli w odrobinę alternatywny sposób, to od razu przestaje cokolwiek ogarniać?

Wisienką na torcie niech będzie mój przyjaciel, który w wyniku kilku dziwnych przekrętów dostał diagnozę Zespołu Aspergera, którego... nie ma. Kiedy słucham jego opowieści o tym, co przeszedł w związku z tym, krew mnie zalewa. Wyuczanie bezradności, praktyczne odmawianie mu samostanowienia, i zarzucanie mu sposobu myślenia, którego nie posiada, to tylko część z rzeczy, które go spotkały.

By żyło się lepiej..?

PS. Mimo że nie mam oficjalnej diagnozy ("papierka"), zostało to potwierdzone już kilkukrotnie u wielu niezależnych psychologów. Nie jest to wiec "samodiagnoza".

Specjalyści

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (299)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…