Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#66154

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem trochę rozczarowana, ale z drugiej strony historia, jakich niestety niemało.
Mam dobrego znajomego (powiedzmy Arka), kiedyś się przyjaźniliśmy, lecz lata lecą, drogi rozjeżdżają... sami wiecie.

Arek stracił niedawno pracę, a specjalizował się w jednej branży i nie miał wykształcenia (nie było mu w pracy potrzebne, 15 lat doświadczenia zapewniało zatrudnienie - do czasu, bo firmy się rozwijają, idą do przodu).
W związku z tym, że branża jest dość wąska, firm niedużo, toteż Arek za dużego wyboru nie miał i tak od konkurencji do konkurencji łaził. Gdzie nie był jednak, zawsze kończyło się odejściem czy zwolnieniem i absolutnym brakiem oszczędności. Tego ostatniego kompletnie nie rozumiałam! Zarobki, owszem, czasem były żałosne (trzysta złotych), ale czasem wręcz niewyobrażalne dla mnie (kilka, kilkanaście tysięcy na miesiąc). Wszystko zależało od zleceń, klientów etc. W głowie mi się nie mieści jak można tak źle gospodarować pieniędzmi, żeby po latach nie mieć złotówki w portfelu, a nawet samego portfela (bo się rozleciał ze starości...).

Przejdźmy do sedna: Arek poprosił mnie, cobym go przenocowała na kanapie tydzień, może dwa. Po tym czasie miał się wprowadzić do kolegi. Ok.
Brak higieny, którą wywalczyłam awanturami znałam, bo już kiedyś mieszkaliśmy razem. Dostosował się.
Brak chęci pomocy w domu, którą wywalczyłam awanturami, też znałam, ale jej skala tym razem była niepomiernie większa. Nie dostosował się (mycie naczyń to nie sprzątanie kuchni!).
Pal licho, może jestem nienormalną pedantką i wszystko mi śmierdzi.

Największy problem stanowił jego upór, że nie, nie warto się przebranżowić, bo on jest przecież najlepszy w tym, co robi. Upór, że nie, nie trzeba się uczyć języków, ani niczego nowego w ogóle.
W końcu upór, że nie, nie przeprowadzi się do tego kolegi.
Mieszkał miesiąc. Potem dwa. I w końcu trzy.
Przez cały czas namawiałam go na ruszenie "z miejsca".
Tłumaczyłam, iż praktycznie go utrzymuję, podczas gdy on karmi się złudzeniami...
Mnóstwo ludzi narzeka na brak kasy, pracy etc. Ale tak jak Arek uważają, że osiągnęli szczyt swoich możliwości i teraz padnij na kolana, bo jestem debeściak. Wyszukiwałam mnóstwo ofert na bezpłatne szkolenia i kursy, gadałam do niego po angielsku, podczas gdy on zgłosił się do pracy... tak, w kolejnej firmie ze swojej branży, choć wiedział, że się w niej nie "dorobi".

I znalazł się w martwym punkcie. Czas się skończył, bo nie stać mnie na utrzymywanie go w dalszym ciągu. Jestem pełna wyrzutów sumienia, bo chłopa w jakimś sensie na bruk wyrzuciłam. A z drugiej strony głową muru nie przebijesz - przekonanie, że on może zarabiać kokosy, tylko pech/ los/ źli ludzie/ sytuacja na rynku/ cokolwiek innego, tylko nie sam Arek, są winne temu, że kokosów ni widu, ni słychu, pokonało każde moje staranie o lepsze życie dla niego.

I choć nie pochwalam wyjazdu za granicę za chlebem, nawet to zaproponowałam. Mieszkałby u moich znajomych, póki nie zarobiłby na własne czy agencyjne. Ale nie. Czemu? Bo nie zna języka. Na argumenty, że mnóstwo Polaków sobie za granicą bez języka świetnie radzi (są polskie agencje pracy, polscy pracodawcy etc.), odpowiadał, że owszem. Niemniej jednak język jest koniecznością... w jego branży! No ludzie!

praca

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 272 (374)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…