Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#66410

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielność pierwsza:

Dostałem gazem pieprzowym. Ot tak - po prostu - w ramach czyjeś świetnej zabawy. W nocy ok godziny 2:00 w centrum miasta czekamy sobie ze znajomymi na kebaba. Wąską w tym miejscu ulicą przejeżdża samochód. Zatrzymuje się na naszej wysokości i ktoś z niego nas woła. Odruchowo odwracamy się. Kolega stojący najbliżej nachyla się do otwartego okna pasażera oby wysłuchać o co chodzi (myśleliśmy, że chcą ognia albo zapytać się o drogę) i w tym momencie czuję coś piekącego na twarzy. Praktycznie nie mogę otworzyć jednego oka (poszło jakoś rykoszetem). Kolega który był najbliżej kompletnie nic nie widzi.

Bogaty w doświadczenie z internetowych filmików mówię, iż najlepiej przepłukać twarz mlekiem.
Więc wsiadamy do naszego samochodu (szczęśliwie nasz kierowca nie oberwał) i śmigamy do sklepu nocnego po mleko (pani w okienku musiała się nieźle zdziwić :P) Ja w międzyczasie mogę już otworzyć oczy. Duch kolegów mimo przemywania mlekiem nadal masakrycznie piecze twarz. Dzwonię pod 112 przedstawiam sytuację i pytam się co w takiej sytuacji zrobić.
Dostajemy instrukcję aby przemywać twarz zwykłą wodą, a jak objawy nie ustąpią to udać się do wskazanego szpitala gdyż jest tam oddział okulistyczny.

I tu pojawia się piekielność numer dwa:
Wbiegamy na SOR - kumple od razu do łazienki aby przepłukiwać twarz. My do rejestracji tłumaczymy o co chodzi. Pani w okienku z miną "CZEGO" stwierdza, że o drugiej w nocy to powinniśmy w domu siedzieć a nie po mieście się szwendać. No po prostu zachowanie pełne profesjonalizmu.

Ale nie zrażamy się tym - pora na formalności. Pani prosi o dokumenty poszkodowanych kolegów. Kumpel leci i przynosi. Koledzy nadal pod kranem w łazience. Pani wypełnia jakieś tam papiery i mówi, że koledzy muszą się podpisać. No fajnie... Było by to łatwiejsze jakby cokolwiek widzieli... Ale cóż przyprowadziliśmy obu - jeden jakoś dał radę się podpisać. Jak pani zobaczyła drugiego (cały czerwony na twarzy, oczy napuchnięte) to stwierdziła, że jednak może się podpisać później. Sama wizyta u lekarza wyglądała naprawdę w porządku, chociaż widać było, iż obudziliśmy ich w środku nocy.

Najbardziej z tego wszystkiego jednak rozbroiło nas podejście Policji.

Z racji iż miejsce, w którym doszło do zdarzenia, było wręcz oblepione kamerami stwierdziliśmy, że nie puścimy tego zajścia płazem. Po wcześniejszych konsultacjach telefonicznych z policją udajemy się do najbliższego (licząc od szpitala) komisariatu.

Rozmowa oczywiście przez okienko znajdujące się na wysokości naszego kroku. Więc zniżamy się do poziomu policjantów i tłumaczymy o co chodzi. I tu pada jakże konkretne pytanie: „Ale co się właściwie stało?” My zbici z tropu, więc pan policjant wyjaśnia o co mu chodziło: „No bo rozumiem, że nie ma żadnego trwałego uszczerbku na zdrowiu, uszkodzenia mienia itp. ?” No po prostu zaje fajnie. Jakoś grzecznie próbuje panu wytłumaczyć, że niezbyt przyjemnie jest tak bez powodu dostać po twarzy gazem pieprzowym i z racji iż na miejscu zdarzenia są kamery, miło byłoby gdyby policja coś w tej sprawie zrobiła. Facet tłumaczy, że tak właściwie to nie jest jego rejon itp. itd. Kumple jeszcze lekko podpici i nadal odczuwający skutki gazu mniej grzecznie komentują w stylu „spadamy, nie ma sensu – tylko z dupą siedzi i nie pomoże, tak to już działa nasza genialna policja” itp.

Pan chyba poczuł się urażony, gdyż tłumaczy, że w sumie on to nic nie może zrobić. Jak chcemy to możemy udać się do sądu, wpłacić wadium w wysokości 200-300zł i wytoczyć sprawę z powództwa cywilnego. No po prostu bosko - nie dość, że zostaliśmy zaatakowani to jeszcze, żeby zaczęli szukać "sprawców" musimy zapłacić kilka stówek. Jednocześnie facet cały czas próbuje nas przekonać, że niezbyt nam się to opłaca – „bo nie wiadomo w jakiej jakości nagrywały te kamery, czy to w ogóle nie były atrapy itp.” Widząc, że za dużo tu nie wskóramy stwierdzam, że spadamy. Proszę tylko oby pan w jakikolwiek sposób odnotował, że byliśmy i zgłaszaliśmy zaistniałą sytuację.

Będąc z powrotem na „miejscu zdarzenia”. Kilkukrotnie dzwonimy na policję. W teorii byliśmy przerzucani pomiędzy różnymi komisariatami. W końcu za którymś z kolei telefonem. Udaje mi się wytłumaczyć panu w słuchawce, że rozumiem iż nie wyślą w tej chwili żadnego radiowozu, oraz że mogę złożyć sprawę z powództwa cywilnego. Udaje mi się także wytłumaczyć, że taką sprawę należy wytoczyć przeciwko konkretnej osobie, a w naszej sytuacji nie do końca wiemy komu i dlatego właśnie prosimy policję o pomoc choćby w zabezpieczeniu nagrań z monitoringu. Pan wtedy oznajmia, że spokojnie - mamy 7 dni na oficjalne zgłoszenie sprawy. Po zapytaniu się, czy miejski monitoring aż tak długo przechowuje nagrania pan stwierdza, że nie – nagrania są przechowywane ok. 48 godzin. Jednocześnie wpadł w końcu na genialny pomysł, że w takim razie on wstępnie zabezpieczy nagrania z owej ulicy.

Dotychczas miałem naprawdę dobre doświadczenia z policją. Co prawda była to w większości drogówka, ale naprawdę trafiałem na naprawdę przemiłych i pomocnych policjantów. Ale po dzisiejszej nocy nie dziwię się, że ludziom odechciewa się zgłaszać jakiś drobnych przestępstw. A tacy idioci jeżdżący samochodem i traktujący ludzi jakimś gazem pieprzowym czują się całkowicie bezkarni nawet w centrum miasta oblepionego kamerami.

policja miasto

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 324 (392)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…