Pracuję w pewnej kancelarii prawnej na północy Anglii jako polskojęzyczny asystent prawnika. Większość naszych klientów to Polacy. Z racji tego często i gęsto dochodzi do piekielnych sytuacji. Jedna sprzed kilku tygodni wyjątkowo utknęła mi w pamięci i koniec końców nie wiem, kto był bardziej piekielny – ja czy klient.
Zadzwonił telefon, który odebrała [K]oleżanka, rodowita mieszkanka Anglii i pomiędzy nią a [KL]ientem nawiązał się krótki dialog:
[K]: (po angielsku) Witamy w Kancelarii Piekelnej, z tej strony taka i taka, w czym mogę pomoc?
[KL]: (po polsku tonem dosyć głośnym) PO POLSKU KU**A!
Patrzę na koleżankę, bo klienta usłyszałem momentalnie i pokazuje jej, żeby przetransferowała telefon do mnie. I zaczyna się ostra jazda bez trzymanki:
[J]: Dzień dobry, kancelaria, z tej strony PolishScouser, w czym mogę pomoc? (tonem stanowczym, ale miłym wg ram obsługi klienta).
[KL]: JAK WY MI KU**A MOŻECIE KU**A WYSYŁAĆ PIE****ONY RAPORT MEDYCZNY PO ANGIELSKU?! PRZECIEŻ JA, KU**A, NIE ROZUMIEM!
W tym momencie obudził się we mnie diabeł z wizją mordu ignoranta, ale dalej stanowczo i najspokojniej jak tylko się da, przepraszając ironicznie klienta, że jesteśmy angielską firmą mieszczącą się w Anglii, że nasi lekarze biegli też są Anglikami i posługują się językiem angielskim i takim języku piszą raporty medyczne, które później, w wypadku rozprawy, są studiowane przez sędziów angielskich. A klient dalej swoje, że on przecież nie po to zakładał sprawę w kancelarii POLSKIEJ, żeby mu kufa taka i owaka, wysyłali po angielsku. I dialog leci dalej:
[KL]: Wy mi to, ku**a, macie przetłumaczyć. Ja chce moje odszkodowanie! Na wczoraj!
[J]: Oczywiście, proszę pana. Jeśli chce pan odszkodowanie na wczoraj, to proszę zgłosić to w zeszłym tygodniu.
Gościa zamurowało i usłyszałem tylko huk rzucanej słuchawki i charakterystyczny dźwięk rozłączonego połączenia.
Gwóźdź programu: sprawdziłem profil typa i okazało się, że w UK siedzi od 2003 roku, powołując się na zapisy w historii medycznej. Naprawdę do tego czasu nie można nauczyć się języka w stopniu choć komunikatywnym? Ręce i wszystko inne opadają...
Zadzwonił telefon, który odebrała [K]oleżanka, rodowita mieszkanka Anglii i pomiędzy nią a [KL]ientem nawiązał się krótki dialog:
[K]: (po angielsku) Witamy w Kancelarii Piekelnej, z tej strony taka i taka, w czym mogę pomoc?
[KL]: (po polsku tonem dosyć głośnym) PO POLSKU KU**A!
Patrzę na koleżankę, bo klienta usłyszałem momentalnie i pokazuje jej, żeby przetransferowała telefon do mnie. I zaczyna się ostra jazda bez trzymanki:
[J]: Dzień dobry, kancelaria, z tej strony PolishScouser, w czym mogę pomoc? (tonem stanowczym, ale miłym wg ram obsługi klienta).
[KL]: JAK WY MI KU**A MOŻECIE KU**A WYSYŁAĆ PIE****ONY RAPORT MEDYCZNY PO ANGIELSKU?! PRZECIEŻ JA, KU**A, NIE ROZUMIEM!
W tym momencie obudził się we mnie diabeł z wizją mordu ignoranta, ale dalej stanowczo i najspokojniej jak tylko się da, przepraszając ironicznie klienta, że jesteśmy angielską firmą mieszczącą się w Anglii, że nasi lekarze biegli też są Anglikami i posługują się językiem angielskim i takim języku piszą raporty medyczne, które później, w wypadku rozprawy, są studiowane przez sędziów angielskich. A klient dalej swoje, że on przecież nie po to zakładał sprawę w kancelarii POLSKIEJ, żeby mu kufa taka i owaka, wysyłali po angielsku. I dialog leci dalej:
[KL]: Wy mi to, ku**a, macie przetłumaczyć. Ja chce moje odszkodowanie! Na wczoraj!
[J]: Oczywiście, proszę pana. Jeśli chce pan odszkodowanie na wczoraj, to proszę zgłosić to w zeszłym tygodniu.
Gościa zamurowało i usłyszałem tylko huk rzucanej słuchawki i charakterystyczny dźwięk rozłączonego połączenia.
Gwóźdź programu: sprawdziłem profil typa i okazało się, że w UK siedzi od 2003 roku, powołując się na zapisy w historii medycznej. Naprawdę do tego czasu nie można nauczyć się języka w stopniu choć komunikatywnym? Ręce i wszystko inne opadają...
kancelaria w UK
Ocena:
327
(379)
Komentarze